poniedziałek, września 04, 2023

5182. Z oazy (CLXXXI)

Nie­dzielne odliczanie literek, dwa. Spóźnione, bo osta­tecz­na zgoda co do wyboru cytatów do tego wpisu, wykuta w we­wnętrz­nym dia­logu z samą sobą, jest dzi­siej­sza. Łatwo było wczoraj tu, jesz­cze łatwiej tam. Ten wybór był wyzwaniem. Ogromnym, bo nie wszystkie fragmenty, które chciałabym tu mieć, zmieściły się.

W dniu publikacji, sześć lat temu, tę książkę miałam na wirtualnym stosiku czy­tel­ni­czym, a Biały Kruk chwilę potem w swojej poczcie elektronicznej. Po dwóch dniach powiedział, że pięknie napisana, choć przejmująco smutna. W owym czasie nie mia­łam wyporności na żaden rodzaj smutku, książka utknęła na stosiku. Ale!

Goszcząc wśród ulubionych utworów Białego Kruka, milionowy raz pasąc uszy i du­szę an­dan­te, zderzyły mi się kulki w głowie, że dużo Szostakowicza ostatnio w moim życiu, i przypomniało mi się, że na stosiku nieprzeczytany Barnes, ten wśród dwóch innych książkowych, barnesowych, czekariuszy.

Minęło sześć lat od publikacji tej książki. Przed smutkiem uciekłam wtedy, nie dało się uciec teraz. Jest ogromny, bo to sto osiemdziesiąta pierwsza pozycja książkowa prze­czy­ta­na prze­ze mnie w czasie wojny tuż obok nas. Pięk­na i niemiłosiernie przejmująca lektu­ra. Dziwię się, że tak długo musiała na mnie czekać. Aż trudno uwierzyć — do ostat­niej strony — że Brytol tak doskonale był w sta­nie oddać atmosferę i gro­zę cza­sów, w któ­rych przyszło żyć kompozytorowi. Na po­hy­bel — zapożyczenie z języka ukra­iń­skiego — Rosji za tam­ten i ten czas po­win­niśmy bardzo głośno słuchać Szo­sta­ko­wicza.

Odtruwałam się tą książkach po miszczah. Powolutku rozsiadają się w main­stream­o­wych mediach, więc dotarło do mnie, że idą po nas z pro­po­zy­cją bonu zdro­wot­ne­go, bo u weterynarza nie ma kolejek, więc lepiej leczyć nas jak psy. Może po­win­nam na nich zagłosować, biorąc pod uwagę, że naj­częściej wykonywaną pro­ce­du­rą we­te­ry­na­ryj­ną jest eutanazja. W moim przypadku ów bon byłby niczym bilet do Szwaj­ca­rii — dzieło prestidigitatora czy innowacja?

W pewnym momencie wszyscy się tym stawali: sposobami na przetrwanie.

*

Ilf i Pietrow napisali: „Nie wystarczy kochać radzieckiej potęgi. Radziecka potęga musi kochać was”. Jego radziecka potęga nigdy nie pokocha. Miał nieodpowiednie pochodzenie: wywodził się z liberalnej inteligencji tego po­dejrzanego miasta, jakim jest Sankt Leninsburg. Czysta proletariacka krew była dla Sowietów tak ważna jak dla nazistów czysta krew aryjska. Co wię­cej, był na tyle próżny albo głupi, by zauważać i pamiętać, że to, co partia powiedziała wczoraj, często stoi w oczywistej sprzeczności z tym, co partia mówi dzisiaj. Chciał, żeby zostawiono go samego z muzyką i rodziną, i przy­ja­ciółmi: najprostsze pragnienie, a przy tym zupełnie nie­speł­nialne.

*

Starał się postępować najlepiej, jak potrafił, co jest wszak szczytem naszych możliwości.

*

Być Rosjaninem znaczyło być pesymistą; być człowiekiem radzieckim zna­czy­ło być optymistą. Dlatego pojęcie „Rosja radziecka” to sprzeczność sama w sobie. Władza nigdy tego nie rozumiała. Uważała, że jeśli zabije się dość ludzi, a reszcie zaaplikuje propagandę i terror, w społeczeństwie zapanuje optymizm. Ale jaka w tym logika? Podobnie jemu powtarzali, na różne spo­so­by i w różnych słowach, ustami biurokratów od muzyki i wstęp­nia­ka­mi w prasie, że chcą „Szostakowicza optymistycznego”. To też sprzeczność sa­ma w sobie.

*

Jakie znaczenie mają nazwy? Urodził się w Sankt Petersburgu, zaczął do­ra­stać w Piotrogrodzie, skończył dorastać w Leningradzie. Albo w Sankt Leninsburgu, jak lubił go czasem nazywać. Jakie znaczenie mają nazwy?

*

Czy miał jakąś wiarę w komunizm? Na pewno tak – jeśli po drugiej stronie był faszyzm. Ale nie wierzył w utopię, w możność udoskonalenia ludzkości, w inżynierię dusz ludzkich.

*

Ważne było nie tyle, czy dana opowieść odpowiada faktom, ile to, co z niej wynika. Choć było też tak, że im dłużej historia krążyła, tym prawdziwsza się stawała.

*

[…]  nie ćwiczył swojego ciała; tylko je zamieszkiwał. Pewien przy­jaciel kiedyś zademonstrował mu coś, co określił jako gimnastykę dla inte­li­gentów. Należało wziąć pudełko zapałek i wysypać jego zawartość na po­dło­gę, po czym, pochylając się, zebrać zapałki, po jednej.

*

Od kilku lat wznosił taki sam noworoczny toast. Przez trzysta sześćdziesiąt cztery dni w roku kraj musiał wysłuchiwać codziennych szaleńczych za­pew­nień władzy, że wszystko jest jak najlepiej na tym najlepszym ze światów, że oto powstał raj – albo powstanie wkrótce, gdy porąbie się jeszcze kilka drew i poleci jeszcze milion wiórów, i zastrzeli się jeszcze kilkaset tysięcy sabotażystów. Że nadejdą szczęśliwsze czasy – o ile już nie nadeszły. A tego trzysta sześćdziesiątego piątego dnia wznosił kieliszek i mówił z najwyższą powagą: „Wypijmy za to – żeby już nie było lepiej!”.

*

Pisał muzykę dla wszystkich i dla nikogo. Pisał muzykę dla tych, którzy po­tra­fią ją docenić, bez względu na ich pochodzenie. Pisał muzykę dla uszu, które słyszą.

*

Czemu, zastanawiał się, władza naraz zwróciła uwagę na muzykę i na niego? Władzę zawsze bardziej niż nuty interesowały słowa: pisarzy, nie kompozytorów, mianowano inżynierami dusz ludzkich. Pisarzy potępiano na pierwszej stronie „Prawdy”, kompozytorów – na trzeciej. Dwie strony różnicy. Ale nie była to błahostka: mogła przesądzić o życiu lub śmierci.

*

Polecono mu, by publicznie odwołał swoje poglądy. Kiedy szedł do mów­ni­cy, zastanawiając się, co takiego mógłby powiedzieć, wciśnięto mu do ręki przemówienie. Odczytał je bezbarwnym głosem. Obiecał w przy­szło­ści sto­so­wać się do partyjnych dyrektyw i pisać melodyjną muzykę dla ludu. W po­ło­wie oficjalnego potoku słów oderwał wzrok od tekstu, uniósł głowę, rozejrzał się po sali i powiedział bezradnie: „Zawsze wydawało mi się, że kiedy piszę szczerze, zgodnie z tym, co czuję, moja muzyka nie może być «przeciwko» ludowi, i że ostatecznie ja też… w jakimś niewielkim stopniu… ten lud reprezentuję”.

*

Cóż, jak powiadają, to nie takie proste – życie przeżyć.

*

Podziwiał tych, którzy stawili czoło władzy, mówiąc prawdę. Podziwiał ich dzielność i uczciwość moralną. Czasem im też zazdrościł; ale to było skom­pli­ko­wa­ne, bo po części zazdrościł im śmierci, tego, że skrócono im mękę życia. […] 
     Ale ci bohaterowie, ci męczennicy […]  nie umarli sami. Ich heroizm nisz­czył też wielu wokół. I dlatego nie było to proste, nawet kiedy było jasne.
     I oczywiście ta niezbita logika działała w obie strony. Ocalając siebie, ocalało się też tych wokół, tych, których się kocha. A skoro zrobiłbyś wszyst­ko, żeby ocalić tych, których kochasz, robiłeś wszystko, żeby ocalić siebie.

*

Potrafił pracować w każdych warunkach, bez względu na otaczający go chaos i niewygodę. To było jego zbawienie.

*

Jeśli muzyka jest tragiczna, ci o oślich uszach oskarżają ją o cynizm. Ale kiedy kompozytor czuje gorycz albo rozpacz, albo popada w pesymizm, to znaczy, że wciąż w coś wierzy.
     Co można przeciwstawić zgiełkowi czasu? Tylko muzykę, którą nosimy w sobie – muzykę naszego jestestwa – którą czasem ktoś przekształca w rze­czy­wi­stą muzykę. Która, na przestrzeni dziesięcioleci, jeśli jest na tyle silna i prawdziwa, i czysta, że zdoła zagłuszyć zgiełk czasu, przekształca się w szept historii.
     Tego się trzymał.

*

Kiedy wszystko inne zawodziło, kiedy zdawało się, że nie ma na tym świecie nic prócz nonsensu, trzymał się jednego: dobra muzyka zawsze bę­dzie do­bra, a wielka muzyka jest niepodważalna.

*

W tamtym okresie były dwa zdania – jedno pytające, drugie twierdzące – od których lał się pot, a silni mężczyźni srali w gacie. Pytanie brzmiało: „Czy Stalin wie?”. A stwierdzenie, jeszcze bardziej niepokojące: „Stalin wie”.

*

Strach: co wiedzą o nim ci, którzy go wywołują? Wiedzą, że działa, a nawet jak działa, ale nie wiedzą, jakie to uczucie.

*

W czasach studenckich – tamtych latach radości, nadziei i poczucia nie­znisz­czal­no­ści – przez trzy lata harował jako pianista kinowy. […]  Była to trudna, poniżająca praca; niektórzy właściciele okazywali się sknerami – woleli cię zwolnić, niż wypłacić wynagrodzenie. Niemniej powtarzał sobie, że Brahms przygrywał w hamburskim burdelu dla żeglarzy. Co wprawdzie może jednak było przyjemniejsze.

*

Zrezygnowany Korsakow wysłał pocztówkę, w której napisał: „Jeśli mamy iść, to chodźmy, jak powiedziała papuga do kota, który trzymał ją za ogon i wlókł po schodach w dół”.
     Tak – nieraz tak właśnie postrzegał swoje życie. I uderzył głową o sta­now­czo zbyt wiele stopni.

*

Oczywiście nikt nie umiera dokładnie we właściwej chwili: niektórzy umie­ra­ją za wcześnie, inni za późno. Niektórym udaje się mniej więcej utrafić w rok, ale potem wybierają zupełnie niewłaściwą datę. Biedny Prokofiew – umrzeć tego samego dnia co Stalin! Siergiej Siergiejewicz doznał udaru o ósmej wieczorem, a zmarł o dziewiątej. Stalin zmarł pięćdziesiąt minut później. Umrzeć, nie wiedząc, że wielki tyran wyzionął ducha! Cóż, to właś­nie cały Siergiej Siergiejewicz. Mimo że tak skrupulatnie pilnował cza­su, nigdy do końca nie nadążał za Rosją. Jego śmierć była więc przejawem absurdalnej synchronii.

*

Może jego zachowanie chwilami ocierało się o manię, ale było to konieczne. Jeżeli świat wymyka się spod kontroli, trzeba się upewnić, że mamy pod kontrolą te obszary, które kontrolować możemy. Choćby one były naj­mniejsze.

*

Nie bał się już, że zostanie zabity – to była prawda, i powinna cieszyć. Wiedział, że pozwolą mu żyć i że otrzyma najlepszą opiekę lekarską. Ale, w pew­nym sensie, to było gorsze. Bo żywych zawsze da się jeszcze upodlić. Czego nie można zrobić zmarłym.

*

Dawniej były rozkazy; teraz były sugestie. Tak więc jego rozmowy z władzą stały się, czego z początku nie dostrzegł, bardziej niebezpieczne dla duszy.

*

Zadał sobie pewne pytanie. Brzmiało tak:

     Lenin uważał, że muzyka przygnębia.
     Stalin myślał, że muzykę rozumie i docenia.
     Chruszczow muzyką gardzi.
     Co jest najgorsze dla kompozytora?

     Na niektóre pytania nie ma odpowiedzi. A kiedy umierasz – przy­naj­mniej py­tania cię opuszczają. Kulawego grób wyleczy, jak mawiał Chruszczow. Nie urodził się kulawy, ale możliwe, że okulał, moralnie, duchowo. Kulawy, który ma wiele pytań. A może śmierć leczy nie tylko pytającego, leczy także pytania. Z perspektywy czasu każda tragedia wygląda jak farsa.

*

Może odwaga jest jak piękno. Piękna kobieta starzeje się: i widzi tylko to, co odeszło; inni widzą tylko to, co pozostało. Niektórzy gratulowali mu wy­trwa­ło­ści, tego, że się nie podporządkował; twardego rdzenia skrytego pod histeryczną fasadą. On widział tylko to, co odeszło.

*

Byli też tacy, którzy rozumieli nieco więcej, którzy cię wspierali, ale jed­no­cześnie byli tobą rozczarowani. Którzy nie byli w stanie pojąć jednego prostego faktu: że w Związku Radzieckim nie da się mówić prawdy i żyć.

*

Wszyscy zawsze chcieli od niego więcej, niż był w stanie dać. A on zawsze chciał dawać tylko muzykę.
     Gdyby to było takie proste.

*

Co on sobie cenił? Muzykę, rodzinę, miłość. Miłość, rodzinę, muzykę. Hie­rar­chia ulegała zmianom. Czy ironia mogła ochronić jego muzykę? Na tyle, na ile muzyka stanowiła tajny język, który pozwala przemycić pewne treści, tak, by nie wychwyciły ich niepożądane uszy. Ale nie mogła istnieć jedynie jako szyfr: czasem pragnęło się powiedzieć coś wprost.

*

Nie chciał robić z siebie postaci tragicznej. Ale czasem, nad ranem, kiedy jego świadomość śmigała, myślał sobie: a więc do tego sprowadziła się historia.

*

Kto wie, co uzna przyszłość? Spodziewamy się po niej zbyt wiele – mamy nadzieję, że zrewiduje teraźniejszość.

*

Kiedy życie mówi ci: „I tak to”, kiwasz głową i nazywasz to przeznaczeniem.

Julian Barnes, Zgiełk czasu,
przeł. Dominika Lewandowska-Rodak,
Świat Książki, Warszawa 2017.
(wyróżnienie własne)

Niewiele wiedział o sztukach wizualnych i nie mógłby podjąć z tamtym poetą dyskusji o abstrakcjonizmie; ale wiedział, że Picasso to drań i tchórz. Jakżeż łatwo być komunistą, kiedy nie żyje się w komunistycznym kraju! Picasso spędził całe życie, malując swoje gówniane obra­zy i wiwatując na cześć radzieckiej władzy. Ale nie daj Boże, żeby jakiś biedny artysta cierpiący pod rzą­da­mi tejże spróbował malować jak Picasso. Picasso mógł swo­bod­nie głosić prawdę – czemu nie głosił jej w imie­niu tych, którzy nie mogą? Ale on siedział jak bogacz w Pa­ry­żu i na południu Francji, malując w kółko tego swo­je­go ohydnego gołąbka pokoju. Nienawidził widoku tego cholernego gołąbka. I nienawidził niewoli idei rów­nie mocno jak niewoli fizycznej.

*

Rosja, moja droga matka,
Niczego przemocą nie bierze;
Tylko to bierze, co jej sami damy,
Gdy nóż nam do gardła przyłoży.

*

Tak, dziękuję, znakomity pomysł: nowe utwory, za­ka­za­ne w Rosji, grane na Zachodzie. Czy oni potrafią sobie wyobrazić, na jakie ataki by się wystawił? Byłby to naj­lep­szy dowód, że chce przywrócić w Związku Ra­dzie­ckim kapitalizm. Ale mógłby pan po prostu tworzyć, tak? Tak, mógłby tworzyć muzykę, której nikt by nie grał ani grać nie mógł. Tyle tylko, że muzyka jest po to, by jej słuchano – w czasach, w których powstaje. Mu­zy­ka nie jest jak chińskie jajo: nie staje się lepsza od tego, że leży latami w ziemi.

*

kto potrafi powiedzieć, co byłoby lepsze? Tego dowiadujemy się po fakcie, kiedy jest już za późno.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz