niedziela, września 24, 2023

5202. Z oazy (CLXXXVI)

Dwunie­dzielne odliczanie literek, dwa. Czekałam na tę część od momentu, gdy prze­czy­ta­łam ostatnie słowa drugiej części cyklu. Na szczęście nie było tego czekania aż tak dużo. Z ogromną przyjemnością wróciłam do bo­ha­te­rów tej historii. Nie pła­ka­łam wcale, ryczałam jak bóbr w wielu miejscach, co Sadownik niezmiennie kwitował z tym sa­mym wyrzutem, bo ma bardzo dobrze wyrobione zdanie na temat moich li­ter­ko­wych wyborów: znowu? A ja, całkowicie niewinna, broniłam się dziarsko, jak­by te łzy miały mniejszy kaliber rażenia: ale to powieść!

Nie miałam żadnych hamulców przy wyborze cytatów. Muszę je tu wszystkie mieć. Nie czekam już na czwarty tom, bo go nie będzie, ale na następny przekład kolejnej książki Autora czekam już dziś, czekam bardzo.

Dla każ­dego, kto mówi za dużo i śpiewa za gło­śno,
i pła­cze za czę­sto, i w ży­ciu ko­cha coś bar­dziej, niż po­wi­nien.
//  dedykacja

*

Szcze­gólne po­dzię­ko­wa­nia dla na­szego sza­lo­nego owczarka, który w mo­ich naj­mrocz­niej­szych mo­men­tach pod ko­niec re­dak­cji tek­stu przy­po­mi­nał mi o tym, że nie ma nic waż­niej­szego niż spa­cer i po­rzu­ca­nie pi­łeczką w parku.
//  fragment podziękowań Autora

*

Cały sport ba­zuje na mi­ni­mal­nych mar­gi­ne­sach. Pro­mi­lach, mi­li­me­trach, gra­mach. Za wszyst­kimi naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­nymi spor­to­wymi wy­czy­nami stoi ty­siąc nie­wi­docz­nych „je­śli tylko”, „je­śli nie” i „tak bli­sko”.
     […]  Cały sport ba­zuje na mi­ni­mal­nych mar­gi­ne­sach, cza­sami to tylko przy­ja­ciel, który nie traci wzglę­dem cie­bie na­dziei.

*

Ho­kej dla po­stron­nego ob­ser­wa­tora może być głu­pawą grą, ale dla gra­ją­cego ni­gdy. Wy­tłu­ma­cze­nie ko­muś, jak się czuje na lo­dzie, wy­daje się rów­nie nie­moż­liwe co wy­ja­śnie­nie ży­ją­cemu pod zie­mią, czego do­świad­cza la­ta­jący. Ja­kie zna­cze­nie może mieć niebo, je­śli się go ni­gdy nie wi­działo?

*

[…]  ho­kej to przede wszyst­kim dys­cy­plina dźwię­ków. Szramy w lo­dzie, cięż­kie ciało wbite w pleksę przez in­nego za­wod­nika, echo od­bi­ja­jące się w hali, krą­żek z ca­łej siły ude­rza­jący o bandę: bang­bang­bang­bang­bang.

*

Że też tak ko­micz­nie ła­two wy­pro­wa­dzić grupę do­ro­słych męż­czyzn z rów­no­wagi, je­dyne, co mu­sisz zro­bić, to prze­ła­mać ich do­tych­cza­sowe na­wyki. Za­ckell ni­gdy nie dzi­wiło, że męż­czyźni wy­wo­ły­wali wojny, ale już to, że któ­re­muś z nich kie­dy­kol­wiek udało się ja­kąś wy­grać, sta­no­wiło dla niej cud.
     […] 
     – Noż kurw… – do­biega ze­wsząd, a to do­piero po­czą­tek ka­ko­fo­nii uża­la­ją­cych się nad sobą męż­czyzn.

*

Daw­niej Maya przy­glą­dała się pta­kom wę­drow­nym prze­la­tu­ją­cym wio­sną po­nad la­sem mię­dzy Hed i Björn­stad i za­sta­na­wiała się, po co to ro­bią. „Ro­zu­miem, dla­czego od­la­tują, ale nie dla­czego wra­cają”, po­wie­działa do Any, ale ta wzru­szyła tylko ra­mio­nami, od­po­wia­da­jąc: „Omija je cały se­zon ho­ke­jowy. Mą­drale!”.

*

Naj­trud­niej­sza w ho­keju jest zmiana na­sta­wie­nia. A najtrud­niej zmie­nić swoje wła­sne na­sta­wie­nie.

*

Nikt nie za­czyna jako sza­le­niec, nikt nie ro­dzi się agre­sywny, wszy­scy naj­pierw ro­bią coś ma­łego, a po­tem znów jesz­cze coś. Ra­dy­ka­lizm po­lega na tym, że po­woli za­czy­namy nor­ma­li­zo­wać to wszystko, co po­je­bane. Wszy­scy sta­jemy się stop­niowo co­raz nie­bez­piecz­niejsi, cen­ty­metr po cen­ty­me­trze. Tak jest też tu­taj, wszy­scy my­ślą, że wal­czą o do­bro. I dzia­łają w… sa­mo­obro­nie.
     […] 
     – I co mo­żemy z tym zro­bić, je­śli to dzieje się wszę­dzie?
     – Nie wiem.

*

     – Wszy­scy my­ślą, że to ta­lent, ale to tylko tre­ning. I obsesja.
     […] 
     – Chęć to ta­lent – mówi Benji.

*

Obaj wy­cho­dzą na ze­wnątrz. Nie żeby to nie był głupi po­mysł, bo oczy­wi­ście jest, cza­sem jed­nak idio­tyczny po­mysł po­zo­staje je­dy­nym roz­wią­za­niem.

*

Świat ni­gdy nie wy­daje się więk­szy niż wtedy, gdy w ra­mio­nach trzyma się ma­leń­kiego czło­wieka. Czło­wiek ni­gdy nie czuje się bar­dziej nie­kom­pe­tent­ny niż wtedy, gdy do­ciera do niego, że na­gle jest czy­imś ro­dzi­cem i nikt nie za­mie­rza go przed tym po­wstrzy­mać. […]  Serce ści­ska­jące płuca, gdy pięć ma­leń­kich pa­lusz­ków chwyta za nasz i już nie chce pu­ścić.

*

W głębi du­szy Han­nah to wie, ale to je­den z tych mo­men­tów, który przy­tra­fia się pra­wie każ­demu ro­dzi­cowi, gdy za­czy­namy krzy­czeć i nie mo­żemy prze­stać. Roz­cza­ro­wa­nie wła­snymi dziećmi jest za­wsze roz­cza­ro­wa­niem sa­mym sobą, a ni­czego nie ha­muje się tak wolno jak tego.

*

Po­czu­cie winy za­wsze jest sil­niej­sze od lo­gicz­nego my­śle­nia.

*

Któ­re­goś dnia po­wie­dział zgorzk­nia­łym gło­sem: „Co nam może dać sport? Wkła­damy w niego całe swoje ży­cie, na co li­czymy, w naj­lep­szym ra­zie? Kilka chwil… kilka zwy­cięstw, kilka se­kund, gdy czu­jemy się więksi, niż na­prawdę je­ste­śmy”. Szybko do­stał na to od­po­wiedź: „Ale czym w ta­kim ra­zie jest ży­cie, je­śli nie chwi­lami?”. Oczy­wi­ście roz­ma­wiał o tym z Ra­moną. Od tego bab­ska nie do­staje się ra­batu ani na piwo, ani na po­rządny opieprz.

*

[…]  nie wie, jak go ma prze­pro­sić, nie prze­pra­sza­jąc. Jak ma wy­ja­śnić, że jej przy­kro, że spra­wiła mu przy­krość, ale nie że go roz­cza­ro­wała. Roz­cza­ro­wa­nie to jego wina.

*

Na­iwne ma­rze­nia to ostatni ba­stion obronny mi­ło­ści, więc wciąż so­bie wma­wiamy, że żadne okropne tra­ge­die nie do­tkną aku­rat tych, któ­rych kochamy, i że to wła­śnie nasi bli­scy unikną złego.

*

Nie kom­pli­kuj”. To pro­sta rada za­równo w ho­keju, jak i w ży­ciu.

*

Naj­bar­dziej pro­ble­ma­tyczne tak w ho­keju, jak i w ży­ciu jest mia­no­wi­cie to, że nie­skom­pli­ko­wane chwile wy­stę­pują nie­zwy­kle rzadko.

*

[…]  wszyst­kie spo­łecz­no­ści są sumą wła­snych wy­bo­rów i że to, co ko­niec koń­ców trzyma nas ra­zem, to na­sze hi­sto­rie.

*

Chłopcy ni­gdy nie zro­zu­mieją spo­sobu, w jaki pa­trzą na nich matki, skąd niby mie­liby to wie­dzieć? Jesz­cze ni­gdy nie od­dali ko­muś serca w ten spo­sób.

*

Opo­wie­ści o chłop­cach i ich oj­cach są wszę­dzie na świe­cie od lat ta­kie same. Ko­chamy się, nie­na­wi­dzimy, tę­sk­nimy za sobą, tłu­mimy sie­bie na­wza­jem, ale ni­gdy nie po­tra­fimy żyć, nie ma­jąc wpływu na dru­giego.

*

Wszyst­kie dzieci są ofia­rami dzie­ciń­stwa swo­ich ro­dzi­ców, bo każdy do­ro­sły usi­łuje dać dziecku to, co sam miał, lub też to, czego mu bra­ko­wało. Ko­niec koń­ców to, co ro­bimy, to albo pro­test prze­ciwko do­ro­słym ota­cza­ją­cym nas w ży­ciu, albo próba ich ko­pio­wa­nia. Dla­tego też czę­sto ci, któ­rzy nie­na­wi­dzili okresu do­ra­sta­nia, oka­zują in­nym więk­szą em­pa­tię niż ci, któ­rzy go ko­chali. Kto ma w ży­ciu pod górkę, czę­sto wy­my­śla inne rze­czy­wi­sto­ści, temu, komu wszystko przy­cho­dzi z ła­two­ścią, trudno so­bie na­wet wy­obra­zić, że coś może być ina­czej. Ła­twiej przyj­mo­wać szczę­ście za pew­nik, je­śli miało się je od sa­mego po­czątku.

*

„Mu­simy być wdzięczni”, po­wta­rzała nie­prze­rwa­nie, aż słowa za­mie­niły się w nie­wi­dzialne ta­tu­aże po we­wnętrz­nej stro­nie jego po­wiek.

*

Ko­niec koń­ców poza tym, że wy­pa­truje się tego sa­mego co ro­śliny: wio­sny i słońca, oba­wia się także po­dob­nych rze­czy: oczy­wi­ście ognia, ale jesz­cze bar­dziej wia­tru. Bo jego nie da się za­trzy­mać ani uga­sić. Wiatr nie zbo­czy z kursu przed ja­kimś pniem czy skórą, po pro­stu znisz­czy, po­ła­mie i uśmier­ci, co tylko ze­chce.

*

Nie mo­żemy wal­czyć ze złem. To jest wła­śnie naj­okrop­niej­sze w świe­cie, któ­ry zbu­do­wa­li­śmy. Zła nie da się wy­ple­nić, gdzieś za­mknąć, im wię­cej prze­mocy prze­ciwko niemu sto­su­jemy, tym sil­niej­sze się staje, gdy wśli­zguje się pod drzwiami i przez dziurki od klu­czy. […]  Nie mamy na to żad­nej bro­ni. W za­mian za to do­sta­li­śmy mi­łość, która po­maga nam w tym wy­trwać.

*

Chcesz zro­zu­mieć lu­dzi? Tak na­prawdę zro­zu­mieć? To mu­sisz wie­dzieć, do czego naj­lep­szego są w ży­ciu zdolni.

*

Ty mu­sia­łeś to wszystko sam w so­bie od­kryć. Wszystko! To dla­tego chło­paki ze Wzgó­rza cię nie­na­wi­dzą! […]  Bo w głębi du­szy wie­dzą, że je­śli uro­dzi­liby się tu, gdzie my, to ni­gdy w ży­ciu ni­czego by nie osią­gnęli i skoń­czy­liby na dnie. Wszystko, co mają, do­stali za nic i ni­gdy w ży­ciu na nic nie za­słu­żyli!

*

     – Jest jak ty.
     Amat uśmie­cha się, nie ro­zu­mie­jąc.
     – Kto?
     Bobo wzru­sza ra­mio­nami i ru­sza przed sie­bie.
     – Łu­bin. Jest jak ty. Ty też do­ra­sta­łeś w ro­wie i cie­bie też nikt nie może za­trzy­mać.

*

Mówi się, że czło­wiek „wy­cho­dzi z szafy”, tak jakby mu­siał to zro­bić tylko je­den je­dyny raz, ale prze­cież lu­dzie ni­gdy się nie koń­czą, a on tylko wciąż wy­cho­dzi z tej szafy na nowo, aż wresz­cie ma tego dość.

*

Ile do­kład­nie jego i jego sio­strę dzie­liło od szczę­ścia? I czy w ogóle da się zmie­rzyć wszyst­kie „gdyby tylko” i „gdyby tylko nie”, bo prze­cież to głów­nie z tego składa się ży­cie.

*

Mówi się, że mą­drość przy­cho­dzi z wie­kiem, ale w przy­padku więk­szo­ści z nas to nie­prawda – sta­rze­jąc się, na­bie­ramy tylko wię­cej do­świad­cze­nia w tym, co naj­lep­sze i naj­gor­sze.

*

Od­po­wie­działa mu jak zwy­kle: „Nie za­wie­dziesz mnie, je­śli się nie pod­dasz”.

*

     – Se­rio, tato, mu­simy słu­chać tego rocka dla sta­rusz­ków? – do­py­tuje Tess, gdy oj­ciec w końcu znaj­duje swój ka­nał.
     Sie­dzi oczy­wi­ście z przodu, tak żeby To­bias i Ted nie mo­gli się po­bić o to miej­sce.
     – Na­wet nie waż się na­ga­dy­wać na Spring­ste­ena, to je­dyna osoba w moim ży­ciu, która jesz­cze na mnie nie na­rzeka – po­fu­kuje oj­ciec.
     Tess wzdy­cha.
     – Ale z cie­bie drama qu­een.
     Oj­ciec po­gła­śnia mu­zykę.
     – Bruce mnie ro­zu­mie.

Bruce Springsteen, Dancing in the Dark.

     – Po pro­stu bądź ostrożny, do­bra? Bruce Spring­steen po­trze­buje cię ży­wego, żeby KTOŚ jesz­cze go słu­chał.

*

Nie­ła­two stać się do­ro­słym, lecz nie­po­rów­ny­wal­nie trud­niej po­zwo­lić na to ko­muś in­nemu.

*

Pro­sta, choć nie­zwy­kle uciąż­liwa prawda jest taka, że ży­cie na­sto­lat­ków rzadko za­leży od tego, co zro­bią, a praw­dziwe zna­cze­nie ma to, co pra­wie zro­bią.

*

Żal mu sie­bie sa­mego, ostat­nimi czasy żal mu wielu róż­nych rze­czy, ale naj­bar­dziej żal mu sa­mego sie­bie, że mu żal sa­mego sie­bie. Taka skie­ro­wana do sie­bie po­garda, która zdaje się nie mieć końca.

*

To, gdzie się ro­dzisz i kim tam zo­sta­jesz, co jest wła­ściwe w ja­kimś miej­scu, a co nie, to lo­te­ria.

*

W kry­zy­sie na­wet we śnie in­stynk­tow­nie szu­kamy tego, co jest dla nas na­prawdę ważne: od­de­chu dru­giego czło­wieka, pulsu, we­dług któ­rego mo­żemy usta­wić swój wła­sny.

*

Na ko­niec szep­cze tylko „okej”, sze­lest jego od­de­chu w słu­chawce to je­dyny sły­szalny dźwięk, gdy pęka mu serce.

*

     – Nie mogą się dziś bez cie­bie obyć? – pyta Pe­ter.
     – Ech, ta­kie tam tylko ga­da­nie – od­po­wiada bez­na­mięt­nie Te­emu.
     – Moje dzieci też cały czas tylko ślą ese­mesy. Już na­wet nie pi­szą, tylko wkle­pują całą masę tych dziw­nych lud­ków. Czy nikt już te­raz do ni­kogo nie dzwoni?
     Te­emu wy­bu­cha grom­kim śmie­chem.
     – Pe­ter, kurwa, ty masz już chyba ze sto lat, nie?
     – Cza­sami tak się czuję.
     […]  Czas na ni­kogo nie czeka, chłopcy zmie­niają się w męż­czyzn, uta­len­to­wani gra­cze w by­łych za­wod­ni­ków, a de­mony mogą do­ści­gnąć każ­dego. Może na­wet naj­szyb­szego ho­ke­istę w mia­steczku.

*

Ła­two po­wie­dzieć, trud­niej po­czuć.

*

     – Prze­stań. Jest jak jest. Mo­żemy po­roz­ma­wiać o czymś in­nym?
     Zro­biła się tward­sza. Albo po pro­stu do­ro­sła. Za­częła za­my­kać drzwi i okna wo­kół wszyst­kich uczuć, bo tak ro­bią do­ro­śli, tylko dzieci mają jesz­cze siłę na ży­cie w emo­cjo­nal­nym prze­ciągu.

*

     – Co pani, kurwa, po­wie­działa?
     – Wiesz, co to man­gu­sta? – pyta Za­ckell.
     – Jak mnie pani, kurwa, na­zwała?
     […] 
     – To ta­kie zwie­rzę. Po­luje na ko­bry. Czu­jesz, ja­kie to idio­tyczne? Ko­bra jest szyb­sza, a jej jad po­trafi za­bić każde zwie­rzę, ale man­gu­sta i tak się na nią za­mie­rza, bo jest kom­pletną idiotką. I wiesz co? Man­gu­sta wy­grywa. Wiesz dla­czego? […] 
     – Do­bra… pro­szę opo­wie­dzieć… dla­czego ta man­gu­sta, czy jak się to na­zywa, wy­grywa?
     Za­ckell do­tyka pal­cem skroni.
     – Man­gu­sta wy­grywa, bo się roz­wija.

*

Na­to­miast sam do­bór słów jest nieco dziwny, nie są­dzi pani? „Dzia­do­cen”, prze­cież pierw­szy skład tre­nuje ko­bieta.
     […] 
     – My­ślę, że „dziadozna­cza tu ra­czej men­tal­ność, a nie płeć – za­uważa.
     – Aaa! No­wo­cze­śnie! – rzuca od­waż­nie po­li­tyk.

Fredrik Backman, Zwycięzcy, przeł. Anna Kicka,
Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2023.
(wyróżnienie własne)

[…]  tak wiele rze­czy na ziemi jest dzie­łem Sza­tana, że sio­stra, chcąc na­prawdę do­piec matce, wy­buch­nęła kie­dyś: „A wiesz, kiedy BÓG tak wła­ści­wie jest w pracy?”.

*

Mówi się, że w swo­ich naj­gor­szych mo­men­tach do­wia­du­jemy się, kto jest na­szym naj­lep­szym przy­ja­cie­lem, głów­nie jed­nak ujaw­niamy się sami przed sobą.

*

[…]  dzwoni do je­dy­nej osoby, którą ma i za­wsze miała, bo o to wła­śnie do­py­tują na­sze kry­zysy: „Kto jest twoim czło­wie­kiem?”.

*

„W ho­keju wszystko może się zmie­nić w mgnie­niu oka”, zwykł mó­wić tata, gdy była mała i coś szło nie po jej my­śli, „w ży­ciu jest do­kład­nie tak samo, dla­tego też mu­simy iść przed sie­bie!”.

*

Je­śli chcesz osią­gnąć to, czego nie może osią­gnąć nikt inny, mu­sisz ro­bić to, czego nikt inny nie chce ro­bić.

*

Nie spo­dzie­wał się mi­ło­ści, którą po­czuł do psa. Tak go na­zywa, mój pies, mimo że to, co czuje, gdy zwie­rzak na niego pa­trzy, jest czymś do­kład­nie od­wrot­nym: że to on na­leży do psa. Że Sune jest jego czło­wie­kiem. […]  Każ­dego ranka bu­dzą go te same gor­liwe łapy oparte o ra­mę łóżka, ten sam szorstki ję­zyk li­żący mu twarz i za każ­dym ra­zem Sune od nowa za­dzi­wia się, jak bar­dzo pies go ak­cep­tuje. Ale z psami jest jak z ho­ke­jem, no­wa szansa każ­dego ranka, cały czas wszystko za­czyna się od nowa.

*

[…]  za­czyna tę­sk­nić. To nie taka tę­sk­nota do przy­szło­ści, do lata czy urlopu, tylko do sie­bie sa­mego. […]  Bar­dzo trudno nie tę­sk­nić.

*

Hm, dla­czego czło­wiek robi co­kol­wiek? Bo to wy­zwa­nie. […]  do­cho­dzisz do ta­kiego mo­mentu w ży­ciu, że tylko nie­moż­liwe do wy­gra­nia bi­twy wy­dają się warte za­chodu.

*

     – Mogę cię o coś za­py­tać?
     – A mogę cię ja­koś po­wstrzy­mać?

*

     – Ju­tro też za­gramy?
     Amat na­ciąga kap­tur na głowę, wkłada dło­nie do kie­szeni i lekko się uśmie­cha.
     – Mam na­dzieję, że będę miał czas.
     Nie ro­zu­mieją, co ma na my­śli, bie­gną po pro­stu do domu, za­bie­ra­jąc ze sobą wszyst­kie nowe ma­rze­nia, a Amat stoi da­lej na po­dwórku, wy­cią­ga­jąc z głębi du­szy swoje naj­daw­niej­sze.

*

Psów jed­nak ni­gdy nie oszu­kasz.
     Roz­po­znają w to­bie wszystko, co naj­lep­sze.

*

     – Dla­czego mia­łoby mi to prze­szka­dzać?
     Sto­lyca długo szuka wła­ści­wych słów. Jego głos jest za­chryp­nięty i na­pięty.
     – Za­sta­na­wiam się po pro­stu, co ro­bisz, że da­jesz radę byćinny.

*

Ile jesz­cze dymu musi się wo­kół cie­bie kłę­bić, że­byś uwie­rzyła w ogień? Co?

*

     – Zna­la­złeś to, czego szu­ka­łeś?
     – Co masz na my­śli?
     Głos Sto­lycy jest miękki, ale pewny sie­bie.
     – Nikt nie wy­jeż­dża tak da­leko, je­śli cze­goś nie szuka.
     Benji wy­pusz­cza dym przez nos.
     – Gdy­bym to zna­lazł, to pew­nie za­po­mniał­bym wró­cić do domu. A ty? Zna­la­złeś to, czego szu­ka­łeś?
     – Gdzie?
     – No tu.
     Pew­ność sie­bie ula­tuje ze Sto­lycy.
     – Tak szcze­rze to nie wiem, co to mia­łoby być.
     Benji otwiera ko­lejne piwo.
     – O to chyba wła­śnie cho­dzi w szu­ka­niu.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz