wtorek, września 26, 2023

5207. Z oazy (CLXXXIX)

Dwunie­dzielne odliczanie literek, pięć. Poślizgnięte na niedzielnym wahaniu i upior­nym bólu, który skasował poniedziałek.

Ile czasu zajmuje mi przeczytanie książki? Są takie, których po wzięciu do rąk, nie puszczam, dopóki nie skończę. Są takie, które połykam. Są takie, których kolejne roz­działy podlegają ścisłej reglamentacji, by starczyło mi na dłużej. Są takie, które trudno mi polubić, męczę się ciut lub je porzucam. W tym zamieszaniu jest i kultura włoska, która próbuje mnie uwieść nie tylko sztuką kulinarną czy bogactwem ge­stów. Tę książ­kę czytałam bardzo metodycznie, dokładnie 30 dni. Dziś skończyłam.

Komisarza Montalbano poznałam kilka lat temu, próbując oglądać ekranizację kry­minałów z nim w roli głównej. Wielu czytających cykl z komisarzem okrutnie na­rze­ka na fizjonomię, grającego go aktora. Nie czytałam, nie narzekam, mi pasuje bar­dzo ten swoisty przystojniak. Jednak żadnego filmu nie dałam rady obejrzeć, pod­sypiając, gdy mówiony język włoski nie wystarczał, by utrzymać otwarte oczy.

Przeleżała ta książka na stosiku czytelniczym lata, bo z gatunkiem, który re­pre­zen­tu­je, mam nierokującą najlepiej relację. Ale włoski Autor! Ale Biały Kruk lubił dobre kry­mi­na­ły! Z tym argumentami nie dyskutowałam. Zaczęłam od posłowia. Podję­łam ręka­wi­cę: 30 dni z Camilleri’m. Ubawiłam się tymi opowiadaniami, czasem nawet nietknię­ty­mi farbką kryminalnego koloru. W końcu zaskoczyłam i zasmakowałam w atmosferze pracy komisarza, fantastycznie oddanej w ekranizacjach powieści, których jest boha­te­rem. Powiedzieć bardzo włoska, to nic nie powiedzieć. Więc milczę i czytam dalej. I wra­cam do oglądania.

Zmieściło się w tym zbiorze trzydzieści opowiadań. Trzeba miesiąca, żeby codziennie przeczytać jedno: tak należy ro­zu­mieć tytuł.
     Wszystkie powstały w okresie od początku grudnia 1996 do końca stycznia 1998 roku.
  // w posłowiu od Autora

dzień 30.:
Obosieczna poszlaka (Movente a doppio taglio)

Jednak teraz, gdy leżał na posadzce w kuchni, zamordowany trzydziestoma ciosami noża w twarz, pierś, brzuch i pachwinę […].
     – No to co? – spytał Montalbano lekarza sądowego, doktora Pasquano.
     – Jakie znowu „co”? – obruszył się Pasquano. – Chce pan wiedzieć, dla­cze­go nie żyje? Niestrawność. Przejadł się figami.

*

     – Czuje się pani na siłach udzielić paru wyjaśnień? – zaczął komisarz.
     – Jeśli Bóg dopomoże, a Matka Boża będzie mi towarzyszyć…
     Komisarz miał szczerą nadzieję, że Bóg i Matka Boska w takich oko­licz­no­ściach znajdą trochę czasu, by pomóc wdowie. Nie chciał prze­by­wać w tym po­miesz­cze­niu ani minuty dłużej, niż to będzie konieczne.
     […]
     – Od czego mam zacząć?
     – Od czego pani sobie życzy.
     – Więc dwadzieścia lat temu, kiedy już mieszkałam w tym domu z moim biednym mężem Raffaele…
     Komisarz nie mógł odżałować, że tak lekkomyślnie pozostawił swobodę historycznej i chronologicznej inwencji wdowy. Ale nie mógł tego odwołać. Trzeba było wcześniej pójść po rozum do głowy.

dzień 29.:
Napastnik (Lo scippatore)

„Chuj wie, co robić?” – pomyślał Montalbano, poprawiając na sobie kurtkę. […]  Można było tylko iść dalej.

*

     – Był szybszy?
     – Nie, komisarzu, sprawniejszy.

dzień 28.:
Powitanie Nowego Roku (Capodanno)

Noc syl­westrowa w hotelowym salonie, w tłumie nieznajomych, z uda­wa­niem we­so­łe­go nastroju podczas kolacji i balu, na pewno wpędziłaby go w chorobę.

*

Znasz się na kobietach, Mimì. Powiedz mi coś o pani Rosinie. Co to za typ?
     – Na chodzie – odpowiedział Mimì Augello. – Mimo żałoby odsłania dekolt, o który warto walczyć pierś w pierś.

dzień 27.:
Rajski zakątek (Un angolo di paradiso)

Na skale znalazł małą półkę, na której mógł się położyć. Jakiś czas leżał, wygrzewając się jak jaszczurka, a szum pulsującego w dole morza odpędzał przykre myśli, które czasem się pojawiały.

dzień 26.:
Zabita mysz (Il topo assassinato)

Instynkt urodzonego policjanta sprawiał, że wyławiał po omacku, znikąd, na wyczucie, różne anomalie i drobne, niepasujące do siebie szczegóły, do­strze­gał najmniejsze zakłócenia zwykłego, spodziewanego porządku. Zrobił kilka kroków do skałki na końcu mola i usiadł. Otworzył torebkę z orzeszka­mi i pestkami, ale ręka utknęła mu w środku. Nie mógł udawać, że nic się nie stało. W zasięgu jego wzroku coś zakłócało ład, wyłamywało się z nor­my. „Trudno – wymamrotał do siebie. – Trzeba się rozejrzeć”.

*

     – Czego pan ode mnie chce? Nie mam żadnego pańskiego trupa już od dwóch tygodni, o co panu chodzi? – dopytywał się doktor Pasquano, lekarz sądowy, wprowadzając komisarza do swego gabinetu. Jeśli umiało się go po­dejść, Pasquano stawał się człowiekiem dobrym, miłym, ale charakter miał nieznośny.

dzień 25.:
Pięćdziesiąt par podkutych butów
(Cinquanta paia di scarpe chiodate)

     – […]  Dałbyś szklankę wody?
     – Wody? W wodzie ludzie się topią! Siadajcie, przyniosę wina, na zmęczenie lepsze wino – powiedział Peppi, wchodząc do domu.

dzień 24.:
Dwóch filozofów i pojęcie czasu
(I due filosofie il tempo)

Szósty kupił chyba setkę kart telefonicznych, wszedł do kabiny, wkładał je po kolei do aparatu i czuł się jak u siebie w domu.

*

Swoim brakiem wątpliwości – swoim wahaniem o amplitudzie minuty, nie więcej, nie mniej – profesor Guglielmo La Rosa skomplikował mu do­cho­dze­nie, które wydawało się nadzwyczaj proste.

dzień 23.:
Jak” (Lo Yack)

W 1968 roku przyszły komisarz miał osiemnaście lat. Z zapałem oddawał się temu wszystkiemu, czym w tamtym roku zajmowali się młodzieńcy w je­go wieku: manifestował, okupował, proklamował, nie przepuszczał dziew­czy­nom, palił marihuanę i bił się z przeciwnikami. To znaczy z policją.

*

Komisarz przytomnie przyjął postawę obronną, zaczął się wykręcać, twier­dząc, że nie jest pewien, czy znajdzie wolny dzień. A to dlatego, że w do­mu Valentego źle się jadało. To, co wyrabiała jego żona, karmiąc gości, nie­wie­le się różniło od zabójstwa z premedytacją.
     – Jestem sam – dodał Valente. – Żona pojechała na parę dni do ro­dzi­ców. Wybierzemy się na obiad do jakiejś gospody w okolicy, na pewno znasz tu niejedną…
     – Jutro z rana, a najdalej w południe, jestem u ciebie – zakończył roz­mo­wę ucieszony komisarz.

dzień 22.:
Delikatna sprawa (Una faccenda delicata)

     – A co to było?
     – Pomagał mi włożyć płaszczyk, a ja go kopnęłam w nogę.
     – Jeśli tak było, jak mówisz, to ty jesteś niedobra, a nie on.
     – Nie. On.

dzień 21.:
Człowiek, który chodził na pogrzeby
(L’uomo che andava appresso ai funerali)

Kiedy Montalbano chciał się skupić nad jakąś sprawą albo po prostu za­czer­pnąć świeżego powietrza, kupował sobie torebkę prażonych orzeszków i pestek dyni i szedł na długi spacer aż do latarni morskiej, na wschodnie mo­lo. Usta i mózg całą drogę miały co robić.

dzień 20.:
Ręka artysty (Tocco d’artista)

Kiedy już mi trudno usiedzieć w domu, to która by była godzina w nocy, od­wią­zu­ję psa i idę się przejść. Wtedy, proszę pana, mój pies, który nazywa się Pirì, rusza z domu naburmuszony.
     – I co robi? – spytał, wciąż zza kadru, Nicolò.
     – Chciałbym zobaczyć pana, panie dziennikarzu, gdyby ktoś zerwał pana w nocy i dalejże, przechadzaj się pan dwie godziny! Nie byłby pan wściekły? Pies też jest wściekły.

*

     – Wyśmieje cię, bo mamy tylko gładkie słowa, zamki na lodzie, puste gadanie. Kto nie sieje, nie zbierze. Tu są potrzebne dowody, które można przed­sta­wić w sądzie, a my takich skarbów nie mamy. Nie zaprzeczysz.
     – Więc co robimy?
     – Będę myślał. Mam na to całą noc.

*

     – Salvo, co wymyśliłeś? Co robimy?
     – Posłuchaj, Nicolò, nie mamy wyjścia, możemy iść tylko w jednym kierunku, choć to jak spacer po linie.
     – Albo jak grzęzawisko. Wpakowaliśmy się.
     – To prawda, ugrzęźliśmy. Ale bagno sięga nam na razie do piersi. Zanim się całkiem pogrążymy, mamy przynajmniej jeszcze jeden ruch. Jeden jedyny.

dzień 19.:
Policjanci i złodzieje (Guardie e ladri)

     – Bawimy się w policjantów i złodziei?
     Pytanie wyrwało mu się znowu, było w nim, nie umiał się go wyrzec. I tak dobrze, że pozwolił dorosłym dopić kawę.

dzień 18.:
Jasnowidząca (La veggente)

Hyaena ridens – nazywał go Montalbano, bo aptekarz przypominał mu sta­ry kawał o dwóch przyjaciołach, którzy wybrali się do ogrodu zoo­lo­gicz­ne­go. Jeden czyta tabliczkę na klatce z hieną: „Hyaena ridens, czyli «śmiejąca się». Żyje na pustyni, wychodzi na łowy wyłącznie w nocy, żywi się padliną, rozmnaża raz do roku”. Zdumiony pyta drugiego: „To co ją tak śmieszy?”

*

Przypływ melancholii, smętna fala, wysoka jak na Pacyfiku, dopadła tego wieczoru wicekomisarza.

dzień 17.:
Stary złodziej (Il vecchio ladro)

     – Podrzucić cię do Vigaty? – spytał Montalbano.
     – Jeśli pan tak dobry – odpowiedział Orazio Genco, opierając się wygodnie. Był w zgodzie ze sobą i z całym światem.

dzień 16.:
Opowiedział o tym Aulus Gellius
(Quello che contò Aulo Gellio)

Ogrzewanie w samochodzie komisarza Montalbano zastrajkowało bez ostrzeżenia, podstępnie wykorzystując fakt, że właśnie wiała tramontana, ciągnąca pewnie aż od Skandynawii.

dzień 15.:
Pakt (Il patto)

     – Sprawca – nie przerywał potoku słów Mimì Augello – chciał sady­stycz­nie przerazić profesora, zanim go zabił. Przyjrzyj się: strzelał do lampy, do biblioteki, do tego obrazu… to chyba reprodukcja Pocałunku Velazqueza…
     – Hayeza – poprawił go pedantycznie Montalbano.


Francesco Hayez (1791–1882), Pocałunek.

dzień 14.:
Being here… (Being here...)

Mówił po włosku językiem książkowym, nieskażonym żadnym dialektem. Miał tylko szczególny, wyraźnie wyczuwalny akcent.

dzień 13.:
Ostrzeżenie (L’avvertimento)

     – Mimì, wiesz coś więcej o spalonym samochodzie?
     – O którym samochodzie?
     – O tym, co sam chodzi, jak wlejesz do niego benzyny.
     – Chwileczkę, Salvo, nie wściekaj się. O czyim samochodzie mówisz?
     Montalbano się zreflektował.
     – Wybacz, Mimì… Ile samochodów spalono u nas w ciągu ostatnich dwóch tygodni?
     – Siedem.
     – Rozumiem. Pytałem o toyotę Carla Memmiego.

dzień 12.:
Ikar (Icaro)

     – Pański syn jest pełnoletni.
     – Co to ma do rzeczy?
     – Coś ma, bo nie możemy go szukać, jakby był wyrostkiem, który uciekł z domu i nie wraca.

*

Zbliżył się Hugo, który także usłyszał pytanie komisarza.
     – Italiano skochany? Nikomu go dziś nie widział.

dzień 11.:
Cuda w Trieście (Miracoli di Trieste)

Był wczesny ranek, przejrzysty i jasny, i komisarz, który w ciągu jednego dnia podlegał irytującym zmianom nastroju, miał nadzieję, że uda mu się zachować do wieczora ten stan ducha, który czynił go wyrozumiałym wo­bec wszelkich zbiegów okoliczności i nieprzewidzianych zdarzeń.

dzień 10.:
Pułapka na koty (Trappola per gatti)

Kiedyś córeczka mojej znajomej, dziewczynka może czteroletnia, na­ry­so­wa­ła na kartce wydartej z zeszytu ptaka. Przynajmniej ona była pewna, że to ptak, chociaż nie można by dać za to głowy. W każdym razie poprosiła mat­kę, żeby podpisała rysunek: „To jest ptak”. Potem wzięła kartkę i usta­wi­ła ją na trawie w ich ogrodzie. „Po coś to zrobiła?”, spytała z ciekawością mat­ka. „To pułapka na koty”, odpowiedziała mała.

dzień 9.:
Towarzysz podróży (Il compagno di viaggio)

Wszedł do przedziału. Nie było tam jeszcze drugiego pasażera ani jego ba­ga­żu. Zdążył się rozlokować i zaczął czytać kryminał, który wziął ze sobą. W wyborze książki kierował się jej objętością, gdyż miała mu starczyć na całą podróż. Po chwili pociąg ruszył.

dzień 8.:
Diabelski fetor (L’ odore del diavolo)

     – Pani Clementino, a pani wierzy w diabła?
     – Ja? Gdzież tam! Gdybym wierzyła, po co opowiadałabym panu tę hi­storię? Gdybym wierzyła, wolałabym raczej opowiedzieć ją biskupowi. Nie sądzi pan?

dzień 7.:
Dzienniczek z 1943 roku (Un diario del ’43)

Ciepły wiatr z Libii [libeccio]  wiał tak mocno, że morze zalało plażę i po­de­szło pod samą werandę domu ko­mi­sarza Montalbano. Dlatego nastrój komisarza, który tylko wtedy nie miał pretensji do siebie i całego bożego świata, kiedy mógł się wygrzewać na słońcu, był czarny jak noc. Fazio znał swego szefa na wylot, toteż ledwie go zobaczył wchodzącego do ko­mi­sa­ria­tu, na­tych­miast zniknął mu z oczu. A Catarella, chociaż był tu już ponad rok, za­po­mniał, na jakie ryzyko się naraża, i nieopatrznie wpakował się do gabinetu.

dzień 6.:
Olbrzymka zawsze uprzejmie uśmiechnięta
(Una gigantessa dal sorriso gentile)

     – I spodziewa się pan, że mogę w czymś pomóc?
     – Oczywiście. Ale wcześniej zadam ojcu jedno pytanie: czy ksiądz, kiedy kłamie, popełnia grzech?
     – Jeśli kłamstwo służy dobru, to nie sądzę.

dzień 5.:
Miłość (Amore)

     – Ona nigdy nie była zazdrosna. On może tak, ale na swój sposób.
     – Co pan ma na myśli?
     – To, że nie był zazdrosny o nic aktualnego, tylko o przeszłość Micheli.
     – Paskudna sprawa.
     – Oj, tak! Najgorszy rodzaj zazdrości, na taką nie ma lekarstwa!

dzień 4.:
Łeb w łeb (Par condicio)

Ale ich synowie już powoli tracą cierpliwość: sześćdziesięcioletni don Lillino Cuffaro, syn don Sisina, i pięćdziesięcioletni don Masino Sinagra, syn don Balduccia, chcieliby wreszcie stanąć na czele rodzin i trochę się uno­wo­cze­śnić, ale jeszcze się trzęsą przed ojcami.

*

     – Wie pan, że trzech należy do tej samej rodziny, a tylko jeden do przeciwnej?
     – Nie, nie wiem. I mogę pana zapewnić, że mam to absolutnie i głęboko gdzieś. Poglądy polityczne, wierzenia religijne, przynależność do sto­wa­rzy­szeń nie są jeszcze, niestety, obiektem badań podczas sekcji zwłok.
     – Dlaczego mówi pan: nie są jeszcze?
     – Dlatego, że w moim przekonaniu już za parę lat wynajdzie się sto­so­wne aparaty, które na podstawie dobrze przeprowadzonej autopsji po­zwo­lą ustalić, co denat myślał o polityce. Ale może przejdziemy do rzeczy: o co panu chodzi?

dzień 3.:
Skrót (La sigla)

Gdzieś o drugiej w nocy, kiedy już spał na dobre, coś go zbudziło, coś, co na­gle pojawiło się w jego głowie. Już kiedyś mu się zdarzyło, że zbudził się w ta­ki sam sposób, i od tamtego czasu nabrał pewności, że kiedy śpi, jakaś cząstka jego mózgu czuwa i próbuje zmagać się z nierozwiązanym pro­ble­mem. A potem bez wahania przywołuje go do rzeczywistości.

dzień 2.:
Sztuka wróżenia (L’arte della divinazione)

     – Opowiedział pan o tym żonie? – spytał komisarz, który kiedy chciał, umiał być naprawdę skończonym bydlakiem.

*

     – Wie pan, do czego on jest zdolny? – ciągnął dyrektor. – Widziałem na własne oczy, jak nakłaniał uczennicę do palenia.
     – Trawki?
     Gaspare Tamburello zdziwił się, a nawet obruszył.
     – Jakiej tam trawki! Dlaczego mieliby palić trawę?! Podsunął jej praw­dzi­we­go papierosa.

*

Montalbano zaczął żałować, że człowiek, który strzelał – jeśli ktoś taki rze­czy­wiście chodzi po ziemi – nie miał większej wprawy.

*

     – […]  zaczął się we mnie wpatrywać i wpatrywać, aż zrobiło się cicho jak w grobie. Tak, tak, panie komisarzu, wytworzył się tak napięty nastrój, że, szczerze mówiąc…
     – Niech pan, na Boga, pieprzy nastrój!

dzień 1.:
List anonimowy (La lettera anonima)

Gruba książka telefoniczna Palermo i prowincji, przypadkiem leżąca na biurku komisarza, zerwała się do lotu, przefrunęła przez cały pokój i trafiła w przeciwległą ścianę, zrzucając ozdobny kalendarz, którym uprzej­mie obdarowała komisariat cukiernia „Pantano & Torregrossa”.

*

     – Gdzieś ty zdobył tyle plotek?
     – U fryzjera – odpowiedział inspektor, przeciągając dłonią po świeżo ostrzyżonym karku.

*

Wezwał Fazia.
     – Posłuchaj, Fazio. Idę na obiad. Do komisariatu wrócę koło czwartej. Masz mi do tego czasu dowiedzieć się wszystkiego o rodzinie Verruso. Od pradziadka poczynając aż po siódme przyszłe pokolenie.
     – Gdzież ja się tego dowiem?
     – U drugiego fryzjera.

Andrea Camilleri, Miesiąc z komisarzem Mntalbano,
przeł. Stanisław Kasprzysiak,
Oficyna Literacka Noir sur Blanc, Warszawa 2016.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz