wpis przeniesiony 3.03.2019.
(oryginał bez twardych spacji)
Wersja A (zasłyszana, rodzinna, stara)
Rodzice z trzylatkiem do dziadków na niedzielny obiad się wybrali. Dziecko czyściutkie, grzeczniutkie — sam miód, cud i dobre wychowanie. Pierwsze danie, drugie danie. Deser. Mały „siam” łyżeczką kawałkiem tortu na swoim talerzyku zarządza. Po chwili kęs jeszcze nietknięty zleciał z talerzyka wprost na bielutki obrus. Chłopiec widząc co się stało, pod nosem, ale wyraźnie, skwitował:
— O kulwa!
Rodzice w pąsach dawaj się tłumaczyć, że oni nie wiedzą, skąd Pierworodny takie słowo zna. Dziadkowie wiedzieli swoje. I dobrze wiedzieli.
*
Wersja B (jeszcze ciepła)
Hospicyjne spotkanie. Organizacyjno-robocze. Ot, takie, co zwykle pierwszą część ma w kościele, by pożegnać tych, co w zeszłym miesiącu odeszli. A potem przy herbatce, druga część w przykościelnej salce, której użycza nam zaprzyjaźniony z Hospicjum Ksiądz.
Organizacyjno-robocze. Jesteśmy z Heniutką punkt trzeci. Koleżanka w samym środku punktu pierwszego, gdy z ciszy wyrywa się Dusza obronnego Kundla, wojujące Alter Ego Heniutki. Jak nie wyskoczy, pozycję obronną przyjmie, szczeknie niskim, groźnym głosem. Kto mi uwierzy, że to pies terapeutyczny, gdy Henia dojrzawszy figurę, w szatana zamieniona wyzywa Matkę Boską od ostatnich.
Pąsów nie było. Nie będę się nikomu tłumaczyć, dlaczego Heniutka do kościoła nie chodzi. Zaprzyjaźniony z Hospicjum Ksiądz uśmiechnął się, bo dobrze wiedział, że jakie imię, taki pies, choć poznał się z Hexe pół godziny wcześniej.
Nie jestem specjalistką, ale taka była ta Matka Boska Obszczekana:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz