niedziela, sierpnia 12, 2018

2967. O żeż, co za książka!

 wpis przeniesiony 9.04.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Czysty przypadek. A może synchroniczność? W środku tego tygodnia statystyki ibukowego portalu „doniosły”, że Judt się kupuje, zaznacza do upolowania. Judt? Nie, książek historycznych nie czytam — splot neuronów zupełnie nie mój. Co mnie podkusiło, by klik, klik i dowiedzieć się, że ta książka, to wydawnictwo, tylko sześć lat temu, czyli wydawniczy wiek temu? Nie wiem, ale klik, klik, na stronie wydawnictwa poznawczy error — że książka w papierzu niedostępna (rozumiem), i… że ibuk niedostępny też, cóż to znaczy? W desperacji w przeszukiwarkę isbn ibuka wklepałam wraz z frazą „gdzie mogę kupić” i… dziewictwo złodziejskie stracone — mam książkę za jednym klik (a nie klik, klik, blik) na dysku, tyle że w pedeefie — nie byłam brzydliwa, skoro inaczej się nie da (dziwny ten kapitalizm).

„Mężczyzna musi być twarda” głosi stereotyp… dzięki Bogu niektórych stereotypy nie interesują. Historyk… gatunek człowieka zupełnie mi nieznany i niespotykany w moich drzewnych światach i powidokach. I masz! Tak pięknej i tak mądrej książki — delikatnością, wrażliwością i intelektem pisanej — nie czytałam od wieków wydawniczych. Łzy wzruszenia, śmiech, zaduma — wszystko było. Wciąż jest!

Wszystko było, również niezgoda z perspektywą Autora w jednym z rozdziałów. Wszystko umożliwił cudownie deszczowy dzień — niezbędna wczoraj synchroniczność?

Dla mnie najmilszą częścią zimowych wakacji były zawsze wczesne popołudnia, kiedy porzucało się monotonne rozrywki na śniegu na rzecz ciężkich foteli, gorącego wina, treściwego wiejskiego jadła i długich wieczorów spędzanych we wspólnej sali, gdzie można się było odprężyć w towarzystwie obcych ludzi. […] Podczas tamtych wakacji [Rachel Roberts] nauczyła mnie pokera, różnych sztuczek z kartami oraz tylu brzydkich słów, że nie starczyło mi czasu, żeby je zapomnieć.

*

Co noc, przez kolejne dni, tygodnie, miesiące, a teraz już ponad rok, wracam do tego pensjonatu. Przemierzam znajome krótkie korytarze z wytartymi kamiennymi stopniami, zasiadam w jednym z dwóch, a może trzech foteli — tak się pomyślnie składa, że nikt ich nie zdążył zająć. I wtedy, gdy z życzenia z dość niezawodną pewnością rodzi się myśl, wyczarowuję, segreguję i porządkuję opowieść, wywód albo przykład, które planuję wykorzystać w czymś, co napiszę następnego dnia.

*

Kto w takich warunkach potrafiłby się lepiej spisać? Odpowiedź brzmi oczywiście „lepszy ja” i zaskakujące, jak często życzymy sobie, żeby być lepszą wersją nas samych, wiedząc aż nazbyt dobrze, jak trudno było się stać tym, kim jesteśmy.

*

O wartości tych szkiców przesądza zasadniczo impresjonistyczny efekt: fakt, że udało mi się powiązać i przepleść prywatne z publicznym, wyrozumowane z intuicyjnym, przypomniane z odczuwanym.

*

Nie traci się̨ chęci, żeby się̨ przeciągnąć, schylić, wstać, położyć, pobiec, czy nawet pogimnastykować. Kiedy jednak przychodzi taka ochota, nie jesteś w stanie nic, dosłownie nic zrobić, możesz tylko szukać jakiejś drobnej namiastki albo znaleźć sposób na stłumienie tej myśli i towarzyszącej jej pamięci mięśni.

*

Przyjemności, jakie daje lotność umysłu, są znacznie przeceniane — jak się teraz przekonuję — przez tych, którzy nie muszą polegać wyłącznie na nich. To samo można powiedzieć o dyktowanych dobrymi intencjami zachętach do poszukiwania niefizycznej kompensacji fizycznej niemocy. Daremne starania. Strata jest stratą, nic nie zyskamy, nadając jej przyjemniejszą nazwę. Moje noce są ciekawe, ale mógłbym obejść się bez nich.

*

Tony Judt
(1948–2010)

fot. źródło.

*

[…] przez trzy pokolenia uczniów zwany: „Joe”. Ten wychudły mizantrop miał za sobą jakieś nieokreślone przejścia wojenne — albo to my tak tłumaczyliśmy sobie jego nieprzewidywalne nastroje i pozorny brak poczucia humoru. Tak się składało, że Joe miał sardoniczne wyczucie absurdu i, jak się później przekonałem, był bardzo ludzki. Ale jego wygląd zewnętrzny – całe metr osiemdziesiąt, od za dużych półbutów do rozczochranych, przerzedzonych włosów — budził strach w nastoletnich chłopcach, co dla pedagoga było nieocenionym atutem.

*

Nie było pochwał, nie było ciepłej, mętnej poufałości, nic nie łagodziło ciosu, który miał nastąpić. Joe zamaszystym krokiem podchodził do stołu, ciskał książki, a sam rzucał się do tablicy (albo rzucał kredą w któregoś z nie dość uważnych uczniów) i dawał z siebie wszystko: pięćdziesiąt minut intensywnej, nieprzerwanej, skoncentrowanej lekcji języka.

*

Dziś ktoś taki jak Joe nie mógłby funkcjonować. Miał szczęście, że nie musiał zarabiać na życie uczeniem we współczesnej szkole średniej — nawet jak na tamtą epokę był haniebnie niepoprawny politycznie. Świetnie rozumiejąc, że jedyną konkurencją dla jego monopolu na naszą uwagę może być zainteresowanie płcią przeciwną, brutalnie tłumił nasze kiełkujące popędy: „Jeśli chcecie dokazywać z dziewczynami, nie marnujcie mojego czasu! Możecie je mieć, kiedy zechcecie, ale tu macie jedyną szansę na nauczenie się języka, a jednego z drugim nie da się pogodzić. Jak zobaczę któregoś z dziewczyną, fora ze dwora!”.

*

Zdumiewająco wielu z nas podjęło pracę w zawodach odpowiadających naszym talentom i zainteresowaniom, które wcześnie dały znać o sobie. Rocznik 1966 wyróżnił się, jeśli chodzi o wybór drogi zawodowej: ani przedtem, ani potem nie było grupy, z której tak wielu znalazło zatrudnienie w oświacie, służbie publicznej, dziennikarstwie wysokich lotów, kulturze i wolnych zawodach nieprzynoszących dużego zysku.

*

[…] uważnie wysłuchał wszystkiego, co miałem do powiedzenia, traktując to nadzwyczaj poważnie, po czym spokojnie i stanowczo dokonał krytycznego rozbioru w sposób, który mogłem zarówno zaakceptować, jak i uszanować.
     Na tym polega uczenie, a także określony rodzaj liberalizmu — taki, który w dobrej wierze podejmuje dyskusję z krytycznymi (lub zwyczajnie błędnymi) opiniami mieszczącymi się w szerokim spektrum politycznym.

*

Równość szans i równość wyników to nie to samo. […]
 Moje pokolenie uważało się za radykalne, a zarazem elitarne. Jeśli wydaje się to sprzeczne, to jest to niekonsekwencja wywodząca się z określonej odmiany liberalizmu, którą przyswajaliśmy sobie w trakcie naszych studiów. Tak właśnie niekonsekwentny był patrycjusz Keynes, kiedy dla dobra ogółu finansował Royal Ballet i zakładał Arts Council, pilnując przy tym, by obiema instytucjami kierowali prawdziwi znawcy. Jest to niekonsekwencja merytokracji: dać każdemu szansę, po czym zapewniać przywileje utalentowanym.

*

Już niedługo przekładanie istnienia na myśl, myśli na słowa, a słów na porozumienie stanie się dla mnie zbyt trudne. Będę uwięziony w retorycznym krajobrazie swoich wewnętrznych refleksji.
 Choć bardziej dziś współczuję ludziom zmuszonym do milczenia, nadal pogardzam kulawym językiem. Gdy sam nie mogę się już komunikować z otoczeniem, bardziej niż kiedykolwiek doceniam znaczenie aktywnej komunikacji dla życia społecznego: jest nie tylko środkiem, dzięki któremu tworzymy wspólnotę, ale i częścią tego, co wspólnota oznacza. Bogactwo słów, w jakim zostałem wychowany, stanowiło samo w sobie publiczną przestrzeń, a odpowiednio zachowanych publicznych przestrzeni właśnie nam dzisiaj brakuje. Jeśli słowa zniszczeją, co je zastąpi? Są wszystkim, co mamy.

*

Jedni mężczyźni zmieniają żony. Niektórzy zmieniają samochody. Jeszcze inni zmieniają płeć. W kryzysie wieku średniego chodzi o to, by robiąc coś szokująco odmiennego, wykazać, że młodość jeszcze trwa. „Odmienny” to co prawda pojęcie względne — ktoś, kto zmaga się z takim kryzysem, robi przeważnie to samo co wszyscy inni, i stąd wiemy, że mamy do czynienia z kryzysem wieku średniego. Mój się jednak trochę różnił. […] Poradziłem sobie wszakże na swój sposób. Nauczyłem się czeskiego.

*

[…] dzięki nauce czeskiego stałem się zupełnie innym naukowcem, historykiem i człowiekiem. Czy byłoby inaczej, gdybym na przykład wybrał język polski? Moi przyjaciele z pewnością tak uważali — dla nich czeski był  m a ł y m  językiem słowiańskim (podobnie rosyjscy koledzy wyrażali się później o polskim). W sposób niewytłumaczalny wybrałem specjalizację w czymś, co dla nich było odpowiednikiem, dajmy na to, historii Walii. Ja odczuwałem to inaczej — specyficznie polskie (lub rosyjskie) poczucie kulturalnej wielkości było czymś, czego właśnie chciałem uniknąć. Wolałem takie typowo czeskie cechy, jak zwątpienie, kulturowa niepewność, sceptyczna autoironia.

Tony Judt, Pensjonat pamięci, przeł. Hanna Jankowka
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012.
(wyróżnienie własne)

Nasza wiedza o ruchach ideologicznych i politycznych wystarczy, by nieufnie traktować wykluczającą solidarność we wszystkich jej odmianach. Należy dystansować się nie tylko od jawnie niesympatycznych izmów — faszyzmu, jingoizmu, szowinizmu — ale i od bardziej kuszących wersji: oczywiście komunizmu, lecz także nacjonalizmu i syjonizmu. Jest jeszcze duma narodowa. Dwieście lat z górą po tym, jak po raz pierwszy sformułował to Samuel Johnson, patriotyzm — o czym może zaświadczyć każdy, kto ostatnią dekadę spędził w Ameryce — wciąż stanowi ostatnie schronienie łajdaka.

*

[…] zdecydowane, bezwarunkowe rodzaje lojalności – wobec kraju, Boga, idei czy człowieka – zaczęły mnie przerażać. Cienka powłoka cywilizacji zależy od iluzorycznej być może wiary w nasze wspólne człowieczeństwo. Czy jest jednak iluzoryczna, czy też nie, dobrze będzie się jej trzymać. Ta właśnie wiara — hamująca złe postępki — pierwsza pada ofiarą wojen lub zamieszek.
 Przypuszczam, że wkraczamy w niespokojny czas. Nie tylko terroryści, bankierzy czy klimat zniszczą nasze poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji. Sama globalizacja — ta „płaska” ziemia z tak wielu fantazji o pokoju — stanie się źródłem strachu i niepewności dla miliardów ludzi, którzy zwrócą się do swoich przywódców o obronę.

*

Dziś powiedzielibyśmy, że urodzili się [dziadkowie Autora] w krajach, które później stały się Polską i Litwą. Żadne z tych nowo powstałych państw nie podałoby ręki – a tym bardziej nie przyznało obywatelstwa — parze belgijskich Żydów.

*

Pamięć to kiepska podstawa dla zbiorowego przedsięwzięcia.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz