wpis przeniesiony 9.04.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Niecałe trzy tygodnie temu kucharząc, słuchałam rozmowy z moją ulubioną tłumaczką z języka szwedzkiego. Natychmiast zaznaczyłam książkę do upolowania, mając w garści jeszcze jeden argument: dystopia (mniam, mniam). Chwilę trwało, ale upolowałam ją w niedzielę i zaczęłam z nią nowy tydzień.
To książka o grupowym strachu, który do szaleństwa prowadzi. To książka o próbie kontrolowania tego strachu przez władzę (choćby chwilową, wynikającą z przemocy). Ale są w tej książce również szczeliny wypełnione delikatnością, nadzieją, miłością, dobrocią, choćby przez ułamek sekundy, między dwoma zdaniami.
— Trochę się jednak boję, wiesz? — powiedziałem.
— Czego?
— Tego, jak wygląda świat.
*
— Dlaczego tu przyjechałaś? — wyszeptałem w szczelinę w kamieniu.
Nigdy nie opowiadała mi zbyt wiele o podróży tutaj ani o rodzinie, którą zostawiła w Gambii. Z tego, co wiedziałem, przemierzyła nielegalnie Morze Śródziemne i gdy w meczecie modliliśmy się za rodziny członków zgromadzenia, które zginęły podczas podobnych przepraw, zawsze potem płakała, bezradnie przy tym zawodząc.
*
Kraj, co do którego nie miałem pewności, czy wystarczy mi odwagi, by w nim zostać. Nie byłem tylko drugim pokoleniem, które szukało dla siebie przyszłości na zachodnich ekranach. Nosiłem w sobie odłamki innego świata, innej gramatyki porządkującej czas i miejsce. Byłem muzułmaninem i w ciągu ostatnich lat zaczynałem wierzyć, że w Szwecji czyniło to ze mnie potwora.
*
Jestem tobą. To o tym miałeś pamiętać.
Jesteśmy tym samym.
*
Rozpoznawałem w jej sposobie mówienia coś, co przypominało moją mamę i inne osoby z jej pokolenia — tych, którzy myśleli, że mogą tu przyjechać i stać się Szwedami, w przeciwieństwie do nas, ich dzieci.
*
Isra mówiła, że żyjemy w czasach, w których każdy kamień na ziemi był świadkiem tylu ludzkich okrucieństw, że mógłby rozpaść się na kawałki.
*
Zwróciła uwagę, że przyglądam się dywanowi leżącemu pod stolikiem. Miał skomplikowany geometryczny czerwono-czarny wzór i był chyba jedyną rzeczą w pokoju, która nie symbolizowała szwedzkiej wyższej klasy średniej.
— Nomadowie w górach tkali go na krosnach, które składali za każdym razem, gdy się przenosili — wyjaśniła. — Dlatego są na nim pewne nieregularności. — Pokazała na kilka linii, które nie były do końca symetryczne. — Przywieźliśmy go ze sobą z naszego mieszkania w Damaszku.
[…]
— Możliwe, że wszyscy uchodźcy są trochę szaleni. — Roześmiała się, ale nie było w tym radości. — Ponieważ straciliśmy świat, który nadawał nam sens.
*
Gdy tak siedziałem, czułem chłód przenikający świat. Cokolwiek bym powiedział, byłoby kłamstwem. Cokolwiek bym powiedział, byłoby prawdą.
*
Czy nie istniała na tym świecie siła, która biegła głębiej niż wierzchnia warstwa wydarzeń?
*
[…] wpatrywała się we mnie z jakiegoś utraconego miejsca w swoim wnętrzu.
*
— Jesteśmy wierszem miłosnym — powiedziała. — Wiesz o tym?
*
„Wiersz miłosny od Boga”, wyszeptałem, i zwierzę zniknęło w zaroślach w kilku zgrabnych podskokach. Córka spojrzała na zimne cienie drzew.
— Czy wszystkie zwierzęta są wierszami miłosnymi? — zapytała.
*
Czy kiedykolwiek poszukiwałeś
zaginionej połówki?
fragmentu, który nie jest kształtny,
elegancki, prosty.
Ale połówki brzydkiej, ciężkiej, szorstkiej.
Shailja Patel, Migritude
*
Rozłożyliśmy plandeki, ponieważ dywaniki modlitewne były symbolami religijnymi i jako takie były zabronione. Usiadłam i poczułam wiatr na twarzy. […] Modliłam się bez słów, siedziałam z dłońmi złożonymi w miseczkę i wysyłałam wszystko w górę.
*
[w sali modlitw] Przycisnąłem czoło do dywanu. Uległość lejącej się wody, oderwanie od siebie samego.
*
[…] rozczulające marzenia o męczeństwie, ostatecznie tak fałszywe. Nie potrafi nawet objąć myślą swojego własnego końca. Czuje ciężar wnętrzności naciskających na miednicę.
*
Wściekłość to tylko teatr, próba nadania sensu.
Johannes Anyuru, Utoną we łzach swoich matek,
przeł. Dominika Górecka, Prószyński i S-ka, Warszawa 2018.
(wyróżnienie własne)
Któregoś dnia wczesnym latem na lotnisku na obrzeżach Tokio w latach pięćdziesiątych pojawiła się kobieta z paszportem wystawionym przez nieistniejący kraj. Kiedy celnik zwrócił jej na to uwagę, poprosiła go o atlas, otworzyła na stronie z Europą i przesunęła palcem wzdłuż granicy hiszpańsko-francuskiej. Twierdziła, że jej ojczyzna znajduje się gdzieś na wysokości Andory, i bardzo się zdenerwowała, nie mogąc jej znaleźć. Jej paszport był zużyty, pełen pieczątek z wielu lotnisk, mówiła w kilku językach i miała różne europejskie waluty w portfelu. Wezwano policję. Gdy zajęli się sprawdzaniem jej rzeczy osobistych, zamknęli ją w pokoju na lotnisku, ponieważ wpadła w histerię, że jej kraj rodzinny najwyraźniej przestał istnieć.
Gdy po jakiejś godzinie otworzyli drzwi pokoju, kobieta zniknęła bez śladu.
Podobne zdarzenia miały miejsce kilkakrotnie w ciągu kolejnych dekad. Ludzie opowiadali szczegółowo i wiarygodnie o krajach, których nie było. Za każdym razem, gdy czytałem którąś z tych historii, myślałem o tym, jak straszna musi to być samotność: nie móc dzielić swojego świata z nikim innym.
(tamże)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz