niedziela, lutego 03, 2013

663. Jam ci nieklatkowana

 wpis przeniesiony 5.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Klatka. Stała się dla mnie symbolem mojego osobistego rozwoju. W zasadzie to nie klatka, a krótka chwila, gdy nieznana mi Świadomość klepie mnie po ramieniu mówiąc przy okazji: patrz! No i widzę. Po pierwsze, zauważam samo istnienie klatki, którą stanowi pewien zestaw konstruktów myślowych, przekonań, społecznych mitów, które próbują mnie definiować, określać, sens nadawać. Po drugie, dociera do mnie, jak bardzo się do tej pory starałam, by w owej klatce zmieścić się za wszelką cenę i, o zgrozo, widzę, jak bardzo mi się to nie udaje, ponieważ jakbym się nie odwracała, kuliła, wygibasy uskuteczniała, gdy już myślę, że się udało i sama przed sobą chcę triumf odtrąbić, okazuje się, że ogon wystaje, ucho się nie mieści, kawałek łapy wychodzi poza umowną krawędź normy klatką wspomnianą opisywaną. To wielki moment, w którym nie potrafię już zrozumieć, po jaką cholerę ja w tej klatce mam się mieścić, zamiast zwyczajnie ją opuścić.

*

Nie mieszczę się w wielu normach. Nie wiem, czy można się do tego przyzwyczaić... Każde odkrycie, że nie chcę się w nich mieścić jest niesamowicie uwalniające.

*

To nie stało się wczoraj. Nie po raz pierwszy. Dwa tygodnie temu. Szłam. Już nie pamiętam gdzie. Pamiętam tylko na którym chodniku, Świadomość grzmotnęła mnie w plecy.

Chronologicznie, dużo, dużo wcześniej, zaczynałam się martwić, że status bezdzietnej matki stracę 4 maja 2013 roku, gdy Heniutka stanie się już dojrzałym psem. Okoliczność łagodząca, że pies wymaga opieki i nawet najlepiej intelektualnie rozwinięty może się równać co najwyżej z ludzkim trzylatkiem, była niewystarczająca. Czarne wizje zamykania bloga lub nieprawnego używania etykietki krążyć zaczynały. Zresztą, po co komu ten blog, westchnął krytyk…

Nakreśliwszy scenę, zalążki dramatu niewydarzonego, należy napisać o tym, przed czym nie ma już odwrotu.

*

Dotarło do mnie, że klatka z terminem „matka” zakłada konieczność istnienie rekwizytu, jakim jest dziecko. To ono, bez względu na to, co się robi, legitymizuje możliwość posługiwania się terminem „jestem matką”. Społecznie kształt tej klatki jest precyzyjnie dookreślony — dziecko ludzkie, najlepiej własne; jak nie może być własne, to w drodze wyjątku cudze. Świadomość po plecach gołymi stopami mi się przebiegła i dotarło do mnie, że klatka, choć ciut rozciągnięta dzieckiem innego gatunku, do niczego mi nie jest potrzebna. Rozejrzałam się i poza klatką całe continuum „matczyne” zobaczyłam: pięcioletnią dziewczynkę poprawiającą kocyk psu; mężczyznę zdejmującego przerażonego kota z drzewa; człowieka, który tuli załamanego przyjaciela. Do dziś pozostaję w zdumieniu, po co komu ta klatka? By ranić, ograniczać?

Do Świadomości się uśmiechnęłam.
Jestem fantastyczną Matką. Jestem Pełnią. I już.

Ty też. Jeśli chcesz. Jeśli tak zadecydujesz. I co Ty na to?

Też Matka, źródło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz