czwartek, stycznia 23, 2020

(2964+700). Jazda bez trzymanki

Siedemset wpisów później. Bałam się tej książki, że mnie „podupadnie”, więc trzymałam się od niej z daleka, ale I’griega zachęciła tak, jak tylko Ona umie. Zajrzałam, wsiąkłam i „podupadłam” społecznie.

Autorka, jak zwykle, bez żadnego zbędnego słowa opowiada o Polsce, z jakiej trudno być dumnym. Jako społeczeństwo jesteśmy kretynami, wartymi tysiąca pań Pawłowicz i panów Piotrowiczów, nie mówiąc o partii małych ludzi.

Cytaty? Dużo i każdy mocny, ale zdecydowałam się tylko na dwa, bo jak nie dwa, to musiałoby być ich dwadzieścia. Tylko dwa, by nie rozrzedzić społecznego dna, jakie udało nam się zorganizować w ciągu ostatnich trzydziestu lat na terenie kraju i w naszych głowach. Neoliberalnie wyprane łby powinny być z siebie dumne i… przeczytać tę książkę. Nie wierzę, że coś, pod jej wpływem, w nich drgnie. Nie wierzę nawet, że dotrą do jej końca ci, jeżdżący symbolicznymi beemkami czy audicami, ci ludzie są z Polski, nie z Czech. Nie przyjmują do wiadomości, że życie nie jest o „ja, mi, mnie w beemce czy audicy”, a ich święta mantra „człowiek — kowalem swojego losu” jest ślepa na okoliczności, które nie są równie łaskawe dla wszystkich. Koszty społeczne postawy „ja, mi, mnie w coraz lepszej beemce czy audicy” są ogromne — właściciele tych beemek i audic nie ponoszą ich w żadnym stopniu.

Podnosząc się z „podupadania”, wiem, że jedyne co możemy, to budować inny świat chociaż w sobie i wokół siebie. Nic innego nie pozostaje.

Przez ostatnie trzydzieści lat zlikwidowaliśmy w Polsce kilkanaście tysięcy kilometrów linii kolejowych. […]
     A w takich Czechach nadal możemy przemieszczać się pociągiem z jednej małej miejscowości do drugiej. I co, Czesi są mądrzejsi czy głupsi?
     Coś ci opowiem.
     Żyje sobie w Czechach taka mała Olga. Po szkole podstawowej w swoim małym miasteczku chce iść do liceum. W jej miejscowości nie ma liceum. Więc co robi Olga? Wsiada do pociągu i jedzie dwa miasteczka dalej. W pociągu ma znajomych, bo przecież wszyscy dojeżdżają. Zna konduktora, bo spotyka go codziennie, jeździ według rozkładu, który przez lata się nie zmienia. Olga wie, że tym pociągiem każdego dnia dotrze do szkoły i wróci do domu.
     Olga jest dobrą uczennicą, więc kiedy kończy liceum, chce się nadal rozwijać. Idzie na studia do miasta jeszcze bardziej oddalonego od jej małego miasteczka. Nadal jednak dojeżdża. Kiedy kończy studia, szuka pracy, którą dostaje jeszcze dalej, ale ciągle do niej jeździ swoim pociągiem. Olga rozwija się zawodowo, działa społecznie, ludzie ją doceniają, w końcu angażuje się politycznie i w wieku trzydziestu paru, czterdziestu paru lat zostaje posłanką.
     Trafia do Izby Poselskiej w pałacu Thunów. Już nie musi nigdzie dojeżdżać, bo w związku z obowiązkami poselskimi opuszcza wreszcie swoją małą miejscowość i przeprowadza się do Pragi. Myślisz, że Olga zlikwiduje linię kolejową, którą jeździła całe życie? Przecież wie, że inne małe Olgi także potrzebują tego pociągu, żeby dojechać do szkoły, a w przyszłości może dostaną się do parlamentu. Olga nigdy nie zagłosuje za likwidacją takiego połączenia.
     Janek po drugiej stronie granicy również mieszka na wsi i od dzieciństwa marzy o samochodzie. Gdy ma szesnaście lat, chce już tylko wziąć passata w TDI od kuzyna albo starszego brata, żeby pojechać gdzieś dalej i poczuć tę wolność, tę dorosłość. Jak skończy szkołę, wyjedzie popracować za granicę, dorobi się i też kupi sobie używany samochód. Potem awansuje w markach i będzie miał coraz lepszą audikę czy beemkę, w każdym razie porządny bawarski samochód. A gdy Janek zostanie posłem, będzie chciał mieć porsche.
     Ten poseł nigdy nie jeździł koleją, więc dlaczego miałoby mu zależeć na jej utrzymaniu?
     Jeżeli posłowie nie mieli w swoim życiu doświadczenia z transportem publicznym lub mieli złe, myślą, że to nie jest nikomu potrzebne. Że ludzie potrzebują dróg i autostrad pod beemki i audiki, a nie jakichś pociągów, których nie ma, które się spóźniają, którymi nigdzie nie można dojechać
.

Olga Gitkiewicz, Nie zdążę,
Wydawnictwo Dowody na Istnienie, Warszawa 2019.
(wyróżnienie własne)

Kiedy w Polsce śniliśmy o własnych osobówkach, do mieszkańców Europy Zachodniej już docierało, że jakość życia w mieście staje się koszmarna, bo wszędzie mają poupychane samochody, a cała przestrzeń miejska jest zawłaszczona przez parkingi i asfaltowe jezdnie. Amerykański socjolog Lewis Mumford w wydanych u schyłku lat siedemdziesiątych wspomnieniach zatytułowanych My Works and Days radził wprost: zapomnijcie o tych przeklętych samochodach i budujcie miasta dla tych, których kochacie.

(tamże)

2 komentarze:

  1. Tak, nic dodać.
    Już tu kiedyś pisałam, że, bywając w alpejskich krajach, jestem zachwycona tym, że tam można dojechać wszędzie koleją albo przynajmniej autobusem, który nie jest rozklekotanym rzęchem zionącym śmierdzącymi spalinami i nawet w niedziele kursuje kilka razy dziennie. Że nawet takiej niby "bogatej Szwajcarii", którą my się zachwycanym, ludzie dojeżdżają do pracy pociągami i autobusami a samochody mają wcale nie najlepsze i w ilości najwyżej jeden na rodzinę, no bo czasem jest potrzebny. A tymczasem wczoraj tłumaczyłam (bezskutecznie) osobie, która w obrębie dużego miasta ze świetną komunikacją i metrem dojeżdża autem do pracy, że smog bierze się nie tylko z palenia w piecu niewiadomoczym, że smog to w dużej mierze miliony aut stojących w korkach na naszych ciasnych ulicach. Kiedyś od innej osoby też usłyszałam, że "jak się zasunie szyby w aucie, to przecież tego smogu tak nie czuć"... ręce opadają. Ja samochodu nie mam, nie dążę do jego posiadania i czuję się z tym powoli jak kosmita. Zresztą, nie tylko z tym, ale, kosmici też są potrzebni.
    Nie, nie jesteśmy krajem rozwiniętym. Jesteśmy krajem mocno niedorozwiniętym, tak uważam. Bo dla mnie wyznacznikiem rozwoju jest szacunek do przyrody i krajobrazu i rozwój zrównoważony, a nie dzika, bezrefleksyjna ekspansja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic dodać, nic ująć. :((((((

      mogę tylko dorzucić cytat:
      [Enrique Peñalosa dodał], że miasto rozwinięte to nie takie, w którym nawet biedni jeżdżą samochodami, ale takie, w którym nawet zamożni korzystają z transportu publicznego. Albo z rowerów, jak w Amsterdamie. Bo jeśli więcej inwestuje się w drogi i autostrady, to mniej zostaje na szkoły czy szpitale.

      Usuń