wpis przeniesiony 18.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Nie mogę sobie przypomnieć, jak informacja o tej książce do mnie dotarła. Wiem za to, że pobyt w szpitalu uznałam za wystarczająco słuszne okoliczności przyrody, by się za nią wziąć.
Jak w wielu innych książkach i w tej spotkałam szanowane przeze mnie inne osoby. Tym razem byli to Joan Didion i Günter Wallraff.
To książka, która w jednym pakiecie z 24/7 potrząsa człowiekiem w potrzebny, właściwy i bardzo na miejscu sposób… dopóki nie jest za późno.
„Kiedy w Bernie pewna grupa przedszkolaków miała w czasie pleneru narysować akwedukt, jedno z dzieci dorysowało przęsłom buty. To dziecko nazywało się Paul Klee i od tej chwili wszystkie akwedukty są w ruchu”. Nie chodzi mi tu oczywiście o bezpośrednie porównanie, tylko o to, co zachodzi w takim momencie: oto jakieś dziecko maluje akwedukt w butach i w tym momencie powstaje możliwość, żeby akwedukty się poruszały. To, co mnie w tej krótkiej historyjce tak bardzo fascynuje, to otwartość na coś innego, nowe spojrzenie, kreatywność w postrzeganiu wbrew wszelkim regułom.
Człowiek potrzebuje takich doświadczeń, aby zrozumieć, że wolno mu samemu wymyślać świat, a nie tylko czekać, żeby świat wymyślał jego. Że wolno mu się na coś odważyć, by wywołać zmianę perspektywy i zrobić coś inaczej, a nie być zmuszonym do poruszania się wyłącznie wydeptanymi koleinami wzdłuż ścieżek widzenia.
Miriam Meckel, List do mojego życia.
Historia wypalenia zawodowego, przeł. Ryszard Turczyn,
Kurhaus Publishing, Warszawa 2012.
(wyróżnienie własne)
Paul Klee, At the Core, 1935.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz