czwartek, czerwca 13, 2019

3312. Sto dwadzieścia sześć stron i starczy

Lechu* jest „winny” wylądowania tej książki w ulu. Upał wygumował mnie niedelikatnie z życia w ruchu, więc czytam. Czy warte czegoś jest to czytanie, poza czterema cytatami? Chyba, może, a jeśli, to… po to (wiedziałam), by zrozumieć, że każdy chory na sm choruje inaczej i że, tak czy inaczej, nie można pojąć, jak to jest, pochorować się na tę chorobę w wieku dziewiętnastu lat, gdy człowiek ma w głowie siano ułożone w kiepskie snopki — nie jestem w stanie objąć rozumkiem tego doświadczenia.

______________
* moja tendencja do zdrabniania imion w przypadku tego człowieka nie działa wcale. I nie jest to dla mnie Lech, Pan Lech, lecz właśnie Lechu, bo moc wtedy ma.

Ale snopki źle ułożone można mieć również w dojrzałym wieku i pomimo porządnego wykształcenia: wyczyn matki-lekarki, by zatrzymać dla siebie informację o diagnozie córki… ręce opadły mi do ziemi — czasem matki chcą dobra dzieci w kretyński sposób i gdyby mama była fryzjerką, sklepową czy geolożką**, a dziecko miało lat pięć — może mogłabym to zrozumieć, ale lekarka z dorosłą córką? Bo mamusia miała nadzieję, że pierwszy rzut będzie ostatnim? Pierwszy rzut jest pierwszym, nie ostatnim.

______________
** przepraszam fryzjerki, sklepowe czy geolożki, chodziło mi o zawody niemedyczne.

Świeżo zdiagnozowani powinni trzymać się od tej książki z daleka. Choć od jej wydania minęło „zaledwie” dziewięć lat, jest w niej — na szczęście dla chorych — trochę nieaktualnych danych.

Ta książka zmusiła mnie do rozstania się z ideą, którą z tyłu głowy miałam, że ludzie kończący filologie (różne) potrafią pisać w języku ojczystym i odróżniają biernik od narzędnika w przypadku użycia zaimków — nie muszą, niektórzy nie potrafią i nie rozróżniają. Trzy razy sprawdzałam, czy ta książka miała redaktora — miała, trudno mi było w to uwierzyć.

[dopisane 15.06.2019] Gniotła mnie jeszcze ta książka po żebrach, choć ją tu porzuciłam. Namyśliłam się… Ta książka jest książką obowiązkową dla bliskich ludzi osób chorujących na sm, by wiedzieli, mieli czarno na białym, czego ich ukochanym robić nie wolno, np. udawać, że nic im nie jest.

Jeśli myślicie, że coś jest Wam dane na zawsze i że zawsze już będzie tak, jak jest, to… pomyślcie jeszcze raz.

*

[…] nawet jeśli wydaje Ci się, że Twoje zmagania z góry skazane są na porażkę, stań do walki. Czy faktycznie nie masz szans? Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz, jeśli nie zdobędziesz się na odwagę zawalczenia o siebie, o swoje życie.

*

Za cokolwiek się bierzesz, czegokolwiek się podejmujesz w tej nierównej walce, musisz wierzyć ponad wszelką wątpliwość, że to ma sens. Taka wiara jest w stanie ruszyć to, co wydawało się absolutnie nie do ruszenia.

*

To co, walczymy czy przyglądamy się sobie?

Anna Bartuszek, Bestia ujarzmiona,
Wydawnictwo TRIO, Warszawa 2010.
(wyróżnienie własne)

2 komentarze:

  1. Lechu ma moc.
    Rewelacja! Bardzo dziękuję za otworzenie mi oczu.
    To jest ten nieszczęsny 8. przypadek, istniejący chyba tylko w polskiej deklinacji. Pamietam jak w szkole wszyscy mylili go z siódmym.
    Wołacz.
    Czyli używany gdy się kogoś woła. WOła - a zatem kogoś się potrzebuje. Absolutna racja, przeczytanie tych słów dodało mi siły.
    Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjemność po mojej stronie. Chciałam, żebyś wiedział, skąd się to wzięło. :))))))

      PS jest na szczęście tylko 7 przypadków. Tak, dla wielu rzeczowników 6. i 7. brzmią tak samo i lubią się dzieciakom mylić. Nie mam pojęcia, jak jest w innych językach, które się deklinują.

      Usuń