W piątek wiele puzzli wskoczyło na swoje miejsca. Pamiętam, gdy po raz pierwszy w życiu czułam się dobrze w większej grupie ludzi, pamiętam to poczucie przytulenia, niebywałego przywileju bycia częścią tamtych chwil. Pamiętam poczucie bezgranicznej miłości. Przypomniało mi się dziś, że o nim zapomniałam i dopiero dziś skojarzyłam.
W piątek skrystalizowało mi się, że poczucie rodzinnego deficytu miłości, w ktorym żyłam przez większość swojego życia, nie wynikało z niedojrzałej formy członków mojej szeroko pojętej rodziny pochodzenia, nominalnie dorosłych ludzi, którzy nijak nie wyrobili się na relacyjnych zakrętach, lecz z braku podłączenia do Drugiej Strony, z braku umiejętności dostrzeżenia, że stamtąd płynie nieustannie nieskończenie wielka miłość. Od piątku nie doświadczam niczego innego.
Wybierając imię-na-tu, nie chcąc utracić istoty jestestwa człowieka, wybrałam Mu kiedyś tam: Salvo. Dopiero w piątek odkryłam drugie, życiodajne dla mnie znaczenie tego imienia. Salvo to nie tylko imię, ale również forma pierwszej osoby liczby pojedyńczej włoskiego czasownika salvare (ratować). Salvo nie tylko mnie uratował, ale i obdarował bezcennościami, pomyślałam, kosztując dań, które On lubił w Jego ulubionym miejscu.
Innymi słowy:
Salvo mi ha salvata!
Grazie infinite.
Carissimo Salvo, ci vediamo!
fot. Cubú [z:] arch. rodzinne.
Salvo |
Tata Salvo |
Wciąż jesteśmy dla siebie tym wszystkim, czym byliśmy.
[…]
Niechaj moje imię nadal będzie słowem używanym na co dzień.
Wymawiaj je bez trudu i bez śladu cienia.
Znaczenie życia pozostało bez zmian.
[…]
Jestem gdzieś w pobliżu,
tuż za rogiem.
Wszystko jest w porządku.
— Henry Scott Holland
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz