wpis przeniesiony 1.03.2019.
(oryginał)
Ciało i umysł. Wolę ciekawe ludzkie wnętrza od fasad człowieczych ciał. Przysłowiowe „karki” i „lalki barbie” w dowolnym wieku cywilizacyjną porażką rozwoju? Tak mam i już. Może właśnie dlatego moje ciało postanowiło mnie reedukować i poprzez ból ogłasza mi swój protest-song: „beze mnie nigdzie nie zawleczesz tego swojego umysłu”. Nie zawlokę.
Wczoraj odbyłam inaugurację na siłowni. Pierwszy raz w życiu byłam w tak dużym parku maszynowym. Swoista hala produkująca zakwasy. Osobisty trener wyznaczył osobiste ćwiczenia i poszło me ciało osobiście w ruch... I co? Przeżyłam zachwyt potrójny.
Po pierwsze, dyskretne, piękne maszyny. W żaden sposób nie przypominały tych, z którymi miałam do czynienia w trakcie wyczynowego uprawiania sportu. Sztabki kilogramów wielu ukryte w obudowie. Bez cienia frustracji 60 kg, które przed chwilą targał kark, zmieniałam na 5 kg i zasuwałam --- dumna i blada, że daję radę. Zaczynam osadzać się w wieku, gdy nic już nie jest oczywiste.
Po drugie, maszyny! Zachwyciły mnie swą konstrukcją. Znów, zupełnie inną niż ta sprzed dwudziestu kilku lat. FengSzuj wpleciony wygięciami i zaokrągleniami, fizyka z fascynującymi bloczkami stanowi w tych maszynach niemal naturalne piękno. Podnosiłam, opuszczałam i zachwycałam się uroczą konstrukcją, lineczkami, przełożeniami. Miodzio! Targnęłam i dodatkowe pięć razy by na to cudo w działaniu popatrzeć.
Po trzecie, megaodkrycie! Już nie gardzę karkami i lalkami barbie. Jechanie na wspólnej energii tych wszystkich ludzi, którzy przyszli poćwiczyć powoduje, że ćwiczy się dużo łatwiej i przyjemniej. Natychmiast przypomniał mi się fragment książki Mindella:
Razem z nami szedł wujek Lewis Obrien, członek aborygeńskiej starszyzny. Delikatnie położył mi rękę na ramieniu i spokojnym tonem powiedział: „Popatrz tam, Arny, w kierunku centrum. Co widzisz?”. Odpowiedziałem, że widzę Victoria Square, hałaśliwe, pełne krzątaniny, biznesowe centrum miasta. Setki ludzi robi zakupy, trąbią samochody, a autobusy z trudem przepychają się przez zatłoczone jezdnie. „Wygląda mi to na zagonione miasto” — odparłem.
Wujek Lewis zasugerował, żebym spojrzał raz jeszcze. Kiedy znowu patrzyłem, widziałem tylko to samo hałaśliwe miasto. „No coż, wzrok masz dobry, ale nie widzisz Śnienia. Biali ludzie nie widzą Śnienia, ale i tak je czują. My, Aborygeni, rozbijaliśmy obóz w miejscu, gdzie teraz jest centrum miasta; tam właśnie jest najsilniejsze Śnienie. Victoria Square to cudowne miejsce i dlatego biznes tak dobrze tam prosperuje”.
Wstrząsnęło to mną i sprawiło, że moja świadomość otoczenia ulega przemianie. Zorientowałem się, że patrzyłem na miasto przez szkła doświadczeń i wychowania typowego dla obywatela USA. Aż do spotkania z tym mądrym człowiekiem, mając możliwość wyboru, wolałem unikać miast i przebywać na wsi. Wujek Lewis uświadomił mi, że cuda natury, których poszukiwałem na łonie natury, były tuż przede mną, w centrum zabieganego miasta. Śnienie jest zawsze obecne. Jest niczym aura lśniąca wokół przedmiotów i wydarzeń, które nazywasz codziennym życiem.
Arnold Mindell, Śnienie na jawie,
KOS, Katowice 2004.
Tak, na terenie siłowni jest mocne Śnienie, które rozwija się z łatwością w potrzebę zadbania o swoje ciało. Ćwiczy się wręcz mistycznie. ;)
Na koniec, zupełnie poza wszystkim, gdy już opuszczałam przybytek kształtowania ciał zobaczyłam napis, pod którym podpisuję się obiema rękami, nogami, sercem, duszą:
one life. live it well.
Taki mam zamiar! Od wielu, wielu lat.