z niezgody, z bezsilności, z braku bardziej dobitnych środków wyrazu. trzasnęłam drzwiami — bo jeszcze, kurwa, mogę — i poszłam sobie.
wróciłam i teraz przyjdzie mi godzić się z życiem.
152/366
Jabłoń, która nie rodzi, należy wyciąć, usłyszałam.
Jak to jest: żyć, być, śnić i nieprzerwanie marzyć,
gdy prawie ci wmówiono, że jesteś taką Jabłonią?
Jak to jest kwitnąć przez cały rok? Rozkwitać każdego dnia?
z niezgody, z bezsilności, z braku bardziej dobitnych środków wyrazu. trzasnęłam drzwiami — bo jeszcze, kurwa, mogę — i poszłam sobie.
wróciłam i teraz przyjdzie mi godzić się z życiem.
152/366
Szedł do mnie razem z tomikiem, który musiałam mieć. Czuwał nad tym, by nie zdążyć dojść do mnie przed szpitalem, bo nie byłam na niego przygotowana. Wiedział, co robi! Z perspektywy czasu już wiem, że przed tym tomikiem istotne było, bym przeżuła i i przeżyła najpierw poniższe dwa fragmenty książki, która była lekturą szpitalną:
[…] rozdawanie kart przez los ma w sobie iskrę retrospektywnego geniuszu. Los nie daje nam wszystkich pięćdziesięciu dwóch kart, tylko — powiedzmy — cztery albo pięć. Tak się składa, że są to te same karty, którymi grali nasi rodzice, dziadkowie i pradziadkowie. Dlatego są takie zniszczone. […] Istnieją ledwo rozpoczęte projekty, wszędzie pałętają się nierozstrzygnięte i niedokończone sprawy. […] Istnieje jednak pewna mała radość w odkryciu, że każdy z nas może dokończyć życie innych, zamknąć księgę, którą zostawili otwartą, i zagrać za nich ostatnią kartą. Cóż mogłoby być bardziej satysfakcjonującego niż świadomość, że uzupełnienie i dokończenie naszej egzystencji przypadnie w udziale komuś innemu, kto nas kocha i kogo my kochamy?
*
Jeśli los w ogóle istnieje, to droczy się z nami za pomocą schematów, które być może wcale nie są schematami, lecz sugerują jakiś zarodek sensu, coś w rodzaju zwiastowania intencji.
André Aciman, Znajdź mnie,
przeł. Tomasz Bieroń,
Wydawnictwo: Poradnia K, Warszawa 2019.
Czekał na mnie dwa dni temu przy kawowym stoliczku. Zachwycił kompletnym brakiem znaków interpunkcyjnych. To nie jest tomik wierszy, to historia. Historia, która nie minęła. Historia, która trwa.
[…] odszedł
do wieczności […]
[…] która musi być
równie piękna jak każdy
z nas jak każde niebożątko
choć tego po nas (póki się
krzątamy) w ogóle nie widać
*
ponoć przeszłość jest wszystkim
tylko nie dniem błogosławionym
brzemiennym błogosławieni którzy
uwierzyli że mamy przed sobą
jutro bo ja niczego nie przewidziałem
*
innymi słowy byłem w wielu
miejscach których wszakże
nie opuściłem bo nie chciałem niczego
uronić ani jednej łzy
*
*
jedna i ta sama
samotność chodzi wokół mnie
i tańczy w deszczu
ponieważ nie jest deszczem
ponieważ nie jest wiatrem
oglądającym się za wczorajszym
chłopcem za tym co przeszłe
*
chłopiec który dokarmia
dwa wyimaginowane psy
przeszłość i przyszłość
z których bliżej prawdy
bliżej ciała znajduje się zawsze
mieszaniec lub zaropialec
*
w poezji wszystko można osiągnąć
i to od ręki matka uniknie
akcji „Wisła” ja zaś akcji „Hiacynt”
*
jesteśmy albo nas nie ma
gdy pracujemy w milczeniu
w kamieniu i odkąd słowo
rozpadło się w pizdu (tak to
się mówi) i zarosło trawą
tak to się robi kiedy chce się
udźwignąć przeszłość (niczym
teraźniejszość) ustawić w świetle
jutrzejszego poranka i spodobać się
sobie zanim ktoś nas wyślizga
*
przez tę pierwszą zacząłem pisać i przez tę
drugą stałem się poetą (zawsze znajdzie się jakieś
dalibóg) i przez tę chorobę matki
jestem dziś wierszorobem przez nic więcej
*
coraz więcej wierszy nie chce
mnie znać nie wiem dlaczego
[…]
poezja nie musi trzymać się kupy
pardon natomiast ojczyzna musi
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki,
Nie dam ci siebie w żadnej postaci,
Lokator, Kraków 2016.
i co z tego skoro przyszedł
Norwid i na moich oczach
wszystko przewrócił do góry
nogami włącznie z poezją
*
i powiedzieliśmy sobie co najmniej
w chujnasób (dlatego nie udzielam
wywiadów) może ten oto tekst
przyśni się komuś innemu i przetrwa
w pierwszej czystej postaci
i nikt na tym nie straci
*
niech trwa rzeczywistość
w swoich ścisłych
granicach (w ścisłych skąpych
a jednak najpiękniejszych)
(tamże)
Usłyszałam w zeszłym tygodniu wiersz i wiedziałam, że muszę ten tomik mieć. Klik, klik, tylko „w papierzu”. Zamówiłam (z pewnym obrzydzeniem). Trzeba było tylko na niego zaczekać. Miałam nadzieję, że przed szpitalem zdąży przyjść. Nie zdążył.
Czekał na mnie. Wciągnął dwa dni temu przy porannej kawie. Wrażenia osadzić się musiały, bym wiedziała, które fragmenty pod ręką tutaj chcę mieć — poza usłyszanym, a dorzuconym do tomiku przez Autora (jak przeczytałam) w ostatniej chwili.
dwa kamienie z których ani ten po lewej
stronie ani ten po prawej nie nadaje się
do szeregu działań choć nam trzeba odwalić
tyle brudnej roboty wokół siebie w sobie
*
kiedy kończą się możliwości
zaczyna się opowieść
kiedy stajesz się jeszcze bardziej
bezradny i niczego już
nie ukryjesz zaczyna się poezja
w której co najwyżej spotkasz się ze sobą
*
niech zatem będzie, że mój
najlepszy nienapisany
wiersz jeden z wielu chodzi za mną
od lat […]
*
z językiem trzeba twardo
jest jaki jest kawałek
drewna którym się podpieramy
i posiłkujemy w drodze
lecz nie zawsze szczęśliwie
jest jaki jest i nie ma
cienia wątpliwości że to glina
udręczona tchnieniem
Pana Boga i przez każdego
z nas gdy brak tchu
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Gdyby ktoś o mnie pytał,
Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2020.
(wyróżnienie własne)
Biały Kruk ma je na tapecie swojego komputera od prawie miesiąca. Ptasie zdjęcie. Prawie od miesiąca wracam do niego i gapię się w nie z zachwytem. Czekało.
Czekało na mnie, bo ja czekałam… na coś, choć nie wiedziałam na co. Gdy spotkałam poniższe słowa, wiedziałam, że nie muszę już czekać. Już czas — na gęsi, na wiersz, na to, co ze mną robią (wciąż i niezmiennie) — i gęsi, i wiersz.
fot. Saxifraga.
nie dowiesz się ode mnie
czym jest przeszłość
spójrz na ptaki jeżeli chcesz
wiedzieć kim byłeś
lub kim będziesz i czytaj więcej
poezji […]
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Gdyby ktoś o mnie pytał,
Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2020.
Tamta książka to był dobry strzał na szpitalny czas. Ale ta książka to był strzał w dziesiątkę — powieściowe odkrycie sezonu. Wygląda na to, że moje relacje z powieściami zaczynają układać się mniej makabrycznie.
To piękna książka o delikatności, kruchości i czasie. I o miłości, oczywiście, bo taki był klucz na czas „tam”. I… muzyczne nazwy dla poszczególnych opowieści — zachwyciły mnie ogromnie.
[…] nadal mieszka we mnie nastolatek, który czasem wypowiada kilka słów, ale potem chowa się w sobie. Ponieważ boi się zapytać, ponieważ sądzi, że go wyśmiejesz, jeśli zapyta, ponieważ nawet zaufanie jest trudne. Jestem nieśmiały, boję się i jestem stary.
*
Przeszłość, przyszłość, cóż to są za maski!
*
— Czy to nie są absolutnie najgorsze scenariusze: coś, co mogło się zdarzyć, choć do tego nie doszło, ale nadal może, mimo iż straciliśmy już na to wszelkie nadzieje?
*
— Miłość jest łatwa, tylko nie wszyscy z nas mają w sobie odwagę, żeby kochać. […] Nauczyłem cię zaznaczać chwile, kiedy czas staje w miejscu, jednak znaczą one niewiele, jeśli nie znajdą odzewu u kogoś, kogo kochasz.
*
Jednak ilu z nas znajduje czas na dowiedzenie się tego, kim naprawdę byli nasi rodzice? Ile warstw mają ci, których we własnym mniemaniu dobrze znamy?
*
— Po prostu się boisz.
— Ale czego?
— Że jutro może się to rozwiać. We mnie albo w tobie. Wcale nie musi.
*
— Jestem pewien, że jest ktoś, kto cię kiedyś poobijał lub zranił.
— Był — odparłem. — Z niektórych związków wychodzimy pokancerowani i uszkodzeni. — Po chwili namysłu dodałem: — W moim przypadku to ja kancerowałem, ale to również ja nigdy się nie pozbierałem.
— A ona?
Zawahałem się.
— On. Myślę, że też się nie pozbierał. Ale to było dawno temu. We Włoszech.
*
— Czy to wszystko jest realne?
— Ty mi powiedz. Ani ty, ani ja nie potrzebujemy dowodów.
*
— Wolałabym wierzyć, że jest coś więcej niż codzienność. Nigdy jednak tego nie znalazłam, może dlatego, że boję się szukać. — Nie odpowiedziałem. — Nigdy tak nie rozmawiam z ludźmi.
— Ja też nie.
— Ciekawe, dlaczego żadne z nas tego nie robi.
*
— To, kim dzisiaj jestem, w największym stopniu zawdzięczam tobie. To ty nauczyłeś mnie kochać — książki, muzykę, piękne idee, ludzi, a nawet siebie samego. Problem w tym, że czasem zapominam tę lekcję.
— Dlaczego mi o tym opowiadasz? – zapytałem.
— Bo zobaczyłem cię teraz nie jako ojca, ale jako zakochanego. Nigdy cię takim nie widziałem.
*
„Czego ja chcę? Zna pan odpowiedź, Herr Bach? Jest coś takiego jak właściwe i niewłaściwe życie?”
„Jestem artystą, przyjacielu, nie zajmuję się odpowiedziami. Sztuka zna tylko pytania. Poza tym masz już odpowiedź”.
J.S. Bach, Arioso.
*
Przestał nagle pytać i zapadła cisza. Tak jak się spodziewałem, nie wyobrażał sobie, że można tyle lat być przywiązanym do kogoś, kto jest obecny, choć go tu nie ma.
— To już przeszłość – powiedziałem, starając się naprawić wrażenie.
— Nic nie należy do przeszłości.
*
— Niesamowite.
— A nie mówiłem?
— Sono senza parole, nie mam słów — powiedziała po włosku.
André Aciman, Znajdź mnie,
przeł. Tomasz Bieroń,
Wydawnictwo: Poradnia K, Warszawa 2019.
(wyróżnienie własne)
Ludzie raczej nie lubią się chwalić, że żyją na dwóch równoległych pasach, ale wszyscy mamy wiele żyć, ułożonych jedno za drugim albo obok siebie. Niektóre życia czekają na swoją kolej, ponieważ w ogóle jeszcze nie zostały przeżyte, niektóre umierają, zanim zostaną przeżyte do końca, a jeszcze inne chcą zostać przeżyte ponownie, ponieważ pierwszy raz był niewystarczająco intensywny. Ogólnie rzecz biorąc, nie wiemy, jak myśleć o czasie. Ponieważ czas rozumie sam siebie inaczej, niż my go pojmujemy, ponieważ czasu nie obchodzi, co o nim myślimy, ponieważ czas jest tylko chwiejną, zawodną metaforą tego, jak myślimy o życiu.
*
— Tak, ty.
— Przecież nie wiedziałeś, że mnie spotkasz.
— Nieistotny szczegół. Los działa do przodu, do tyłu i w poprzek, i nie dba o to, jak analizujemy jego cele za pomocą naszych chwiejnych pojęć typu „przedtem” i „potem”.
*
— Powiedz mi coś, cokolwiek — poprosiła.
— Chcę przyjść tutaj z tobą jutro wieczorem.
— Ja też.
*
— No ładnie! — wyjąkał, nie ukrywając radości. — A co będziecie robili przez cały ten czas?
— Nie wiem. Jedli, robili zdjęcia, odwiedzali ludzi, byli razem.
— Spacerowali – dodałem.
(tamże)
Pandemiczny czas w szpitalu — zero odwiedzin, zero dostaw buziaków i jedzenia; uśmiechy wyłącznie przez telefon. Klucz od początku był prosty — wobec powyższych ograniczeń postanowiłam czytać wyłącznie o miłości. Ta książka to był dobry strzał. Puenta — genialna!
[…] kostium za kostiumem. Każdy jest żartem i to on jest jego przedmiotem. Marny dżentelmen. Marny autor. Marny turysta. Marny hipster. Marny kolonialista. Gdzie jest prawdziwy Marny? Marny młody mężczyzna w obawie przed miłością? Śmiertelnie poważny Marny sprzed ćwierć wieku? No więc jego akurat nie spakował. Po tylu latach nie wie nawet, gdzie go wsadził.
*
Informatycy, którzy zakładali, że Marny śledzi wnikliwie rozwój nowoczesnych technologii, ale nie czuli się zobligowani do śledzenia wydarzeń literackich. Politycy, którzy mierzyli go wzrokiem, jakby zdejmowali miarę na garnitur. Aktorzy wypożyczający go na czerwony dywan. Fotograficy chwytający go we właściwym świetle. Może by się nadali. Wielu by się nadało. Bardzo wielu ludzi jakoś tam się nadaje. Tylko że jak człowiek choć raz się zakochał, to nie wystarcza mu taki, co się „nada”. To gorsze niż żyć z samym sobą.
*
W Nowym Jorku mieszka osiem milionów ludzi, z których jakieś siedem milionów wścieknie się na wieść o tym, że będąc w mieście, nie umówiłeś się z nimi na kosztowną kolację, pięć milionów rozżali, że nie przyszedłeś podziwiać ich nowo narodzonego dziecka, trzy miliony wkurzy się, że nie zobaczyłeś ich nowego przedstawienia, milion zirytuje się, że nie zadzwoniłeś z propozycją seksu, ale może pięć osób znajdzie czas na to, by faktycznie się z tobą spotkać. I absolutnie uzasadnione jest niedzwonienie do żadnej z nich.
*
— Byłem kiedyś na kolacji — mówi Javier — i siedział obok mnie jakiś starszy gość. Co za nudziarz! Cały czas gadał o nieruchomościach. Pomyślałem: Boże, błagam, spraw, żebym na starość nie stał się taki jak on. A później się dowiaduję, że był rok młodszy ode mnie.
*
Miłość popsuł im regał na książki, z którego nieżyjący pisarze gapili się na nich jak psy warujące w nogach łóżka.
*
[…] dostrzegła go Stella i podeszła do niego swoim czaplim krokiem. Była nieładna i kanciasta, koścista i zbyt wysoka, ale swoje niedostatki celebrowała z gracją i pewnością siebie, aż stały się w oczach Marny’ego piękne.
*
— […] Mieliśmy znakomitą listę gości. Fairborn i Gessup, McManahan, O’Byrne, Tyson, Plum.
Marny przetrawia tę informację.
— Ale Harold Plum nie żyje.
— Lista uległa pewnym zmianom — przyznaje Mózg. — Ale pierwotnie była majstersztykiem. Mieliśmy Hemingwaya. Faulknera. Woolf.
*
Nikt nie mógł się równać z Marnym w umiejętności opuszczania pokoju mimo fizycznej w nim obecności.
*
Do tej pory Marny był przekonany, że jest po prostu kiepskim pisarzem. Kiepskim kochankiem, kiepskim przyjacielem, kiepskim synem. Najwyraźniej padł ofiarą dolegliwości znacznie poważniejszej: jest kiepski w byciu sobą. Przynajmniej — rozmyśla, patrząc przez pokój na Finleya zabawiającego gospodynię – nie jestem niski.
*
Jak to jest, że w średnim wieku tyle rzeczy potrafi człowieka znudzić — filozofia, radykalizm, wszystkie te niepożywne erzace — a zawód miłosny nadal tak dotkliwie rani?
*
— Słyszałem, że poprzedniego wieczoru Freddy…
Od strony wielbłąda Zohry dobiega jej donośny głos:
— Weźcie się, kurwa, zamknijcie! Rozkoszujcie się, kurwa, zachodem słońca na waszych, kurwa, wielbłądach! Chryste!
*
Mohammed odwraca się i mówi:
— Och, ale na pustyni jest wi-fi.
— Naprawdę? – pyta Lewis.
— Ależ oczywiście, wszędzie — mówi Mohammed, kiwając głową.
— Och. Świetnie.
Mohammed unosi do góry palec.
— Problemem jest hasło.
*
Jako dziewięciolatki wspinamy się na drzewa wyższe od lęków naszych matek. Jako dwudziestolatki wdrapujemy się po ścianie dormitorium, by zaskoczyć śpiącego kochanka. Jako trzydziestolatki wskakujemy do zielonobłękitnego oceanu. Jako czterdziestolatki patrzymy już tylko z uśmiechem. A gdy na liczniku cztery dziewięć?
*
— Kluczem do mówienia w obcym języku — obwieściła im — jest śmiałość, a nie doskonałość.
*
— Mój rok urodzenia napisano jeden dziewięć seks cztery.
— Jeszcze raz?
— Mój rok urodzenia to seks pięć.
— Chodzi panu o to, że urodził się pan w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym piątym?
— Dokładnie. Dziennikarz napisał, że mam pięćdziesiąt lat. A ja mam czterdzieści dziewięć!
— Ach! Na obwolucie błędnie podaliśmy pana rok urodzenia, więc dziennikarze piszą, że ma pan pięćdziesiąt lat. A pan ma zaledwie czterdzieści dziewięć. Ogromnie mi przykro. To musi być takie frustrujące!
(Długa pauza).
— No właśnie, właśnie, właśnie. – (Śmiech). – Nie jestem staruszkiem!
*
Jego umysł skupia się na pojedynczej plamce światła. A jeśli ta powieść nie będzie wcale rzewna i przejmująca? Jeśli to nie będzie historia smutnego faceta w średnim wieku krążącego po rodzinnym mieście, wspominającego przeszłość i lękającego się przyszłości, perypatetyzm żalów i upokorzeń, wietrzenie samotnej męskiej duszy? Jeśli nie będzie nawet zwyczajnie smutna?
*
— Do Kioto! Japonia! Ale wracam się z tobą zobaczyć.
— Daj se spokój. Nic mi nie jest. Straciłem małą motorykę, ale nie, kurwa, rozum. Patrz, co mi tu każą robić. — Bardzo powoli udaje mu się unieść dłoń. Trzyma w niej jaskrawozieloną plastyczną kulkę. — Muszę to cały dzień ściskać. Powiedziałem ci: to jest życie po życiu.
*
Jutro z pewnością tajemnica miłości stanie się jeszcze głębsza.
*
— […] Chcę ci tylko powiedzieć… — Tyrada najwyraźniej go zmęczyła, zmuszony jest wziąć kilka głębokich wdechów. — Chcę ci tylko powiedzieć: witamy w pierdolonym życiu. Pięćdziesiątka to nic. Cofam się myślami do pięćdziesiątki i myślę sobie: kurwa, czym ja się tak przejmowałem? Spójrz na mnie teraz. To już życie po życiu. Idź i baw się dobrze.
*
— Chciałbym, żeby zadał pan sobie pytanie: dlaczego? Wszystko, co wydaje się tu panu dziwne albo głupie: dlaczego?
Andrew Sean Greer, Marny,
przeł. Dorota Konowrocka-Sawa,
W.A.B., Warszawa 2020.
(wyróżnienie własne)
Prawie sześćdziesiąt lat wcześniej, tuż po północy, jakiś metr od rzeki, na której tańczyli, doszło do cudu współczesnej inżynierii: w ciągu jednej nocy powstał mur berliński. To było 15 sierpnia 1961 roku. Szesnastego berlińczycy obudzili się na to dziwo, z początku bardziej płot niż mur: wbite w ulice betonowe słupki ozdobione drutem kolczastym. Wiedzieli, że czekają ich problemy, ale spodziewali się jakiejś gradacji. Życie tak często nadchodzi znienacka. I kto wie, po której znajdziesz się stronie.
(tamże)
Nie mam pojęcia, jak nazywa się to drzewo (krzew?). Wiem, że ma obłędnie pięknie rzeźbione liście. Prawie trzy tygodnie czekałam, aż zakwitnie. Zakwitło w przeddzień szpitalnego czasu. Dziś już kończy kwitnienie, ale czyni to równie pięknie.
Teraz pozostaje czekać na botaniczne oko Saxifragi, które będzie znało imię nieznajomej zieloności.
Saxifraga:
(napisała popołudniu)
Jarząb pośredni
(krzew)
szpital w czasach zarazy — oblężona przez wirus twierdza. każdy oddział jak poródowka rodem wprost z lat siedemdziesiątych XX wieku. żaden ojciec obojga płci nie przeciśnie się.
142–146/366
czasem łatwiej przyjąć cierpienie niż miłość. dopiero gdy już nie ma miejsca (chwilowo?) na więcej cierpienia, nie pozostaje nic innego, niż dojrzeć i przyjąć miłość. już to wiem.
141/366
W dniu premiery dwa papierowe egzemplarze w ramach wspierania księgarni kameralnych szły do swoich nowych właścicieli. W dniu premiery zaznaczyłam tę książkę do upolowania (nigdzie mi się nie śpieszyło), by dwie godziny później mieć ją na czytniku, bo dowiedziałam się, że w środku jest rozmowa z Justyną Kopińską, a ja jedną Jej wielbicielkę znam i tę wielbicielkę uwielbiam, i Ona muuusiała tę książkę mieć, już-i-natychmiast.
Po przeczytaniu wstępu postanowiłam wrócić do książki Jana Szczepańskiego, gdy tylko dotrę do Małej Danii, bo tam ta książka od dziesięcioleci mieszka.
Znałam te rozmowy, ale z przyjemnością do nich wróciłam, gdy przeczytałam te fragmenty, których nie znałam. Czytając, słyszałam głos Profesora. Z przyjemnością czytałam o wszystkich jego lekturach. Ta książka koi niezgodę na Jego nieobecność, ale zbyt szybko się kończy.
Pewnie jeszcze długo krążyłabym po tej książce, by wybrać cytaty, ale robię to dziś, by mieć puste czytelnicze „naczynie” przed jutrzejszym udaniem się do szpitala.
Dla niniejszego zbioru zaproponowałam tytuł „Ludzkie sprawy”. Nieprzypadkowo. Mieliśmy z Wiktorem ulubioną książkę o prawie identycznym tytule — „Sprawy ludzkie” Jana Szczepańskiego (Czytelnik, 1978). Wielokrotnie, przez lata, czytaliśmy eseje Szczepańskiego o cierpieniu, losie, samotności, człowieczeństwie, irracjonalności, obojętności, starości, śmierci i życiu — czyli o wszystkim, co ludzkie. Coraz bardziej sfatygowany tom w beżowej tekturowej okładce wędrował z lewego stolika nocnego w naszej sypialni na prawy, w zależności od tego, które z nas akurat dopadł jakiś dylemat filozoficzny lub życiowy lub kto potrzebował wsparcia duchowego naprawdę dojrzałego myśliciela.
// Ewa Woydyłło-Osiatyńska
*
Ktoś mi kiedyś powiedział ciekawe zdanie: nie jest problemem, że masz problem, ale problemem jest, jeśli w tym roku masz ten sam problem co rok temu, bo to oznacza, że nic z nim nie zrobiłeś.
// Wiktor Osiatyński
*
Trzeba pozwolić sobie na ciszę, zorganizować ją i posłuchać.
// Mika Dunin
*
[W.O.] Czy człowiek składa się z innych ludzi, z wielu miejsc, z różnych epok? Czy rzeczywiście tak jest?
[Agata Tuszyńska] Tak. Ci inni, z którymi dane nam było się spotkać, tworzą naszą tożsamość, naszą istotę. Moim zdaniem tworzą nas przeszłość, pamięć i inni ludzie.
[W.O.] Ale często chcemy o tym zapomnieć.
[A.T.] Niesłusznie.
*
[…]
uświadomiłam sobie, że gdy człowiek się boryka, potyka i zmaga, nawet wówczas, gdy coś się nie udaje, to na tej wyboistej drodze z błockiem też można być szczęśliwym.
// Paulina Młynarska
*
[W.O.]
No dobrze, znalazła pani u mnie ten wskaźnik i mówi mi pani, że co mam zrobić? Co pani może zrobić, co ja mogę zrobić?
[Maria Barcikowska] Proste rzeczy. Powiem panu, żeby w sposób racjonalny i uporczywy ćwiczył pan zarówno mózg, jak i ciało, ponieważ są one bardzo ze sobą związane. […] Chodzenie zdecydowanym krokiem, bo to stymuluje okolice hipokampa i to jest bodziec dla tego na pół gwizdka pracującego mózgu.
*
A poza tym przebaczenie to jest proces. Niekiedy długi, skomplikowany i trudny. Ale każdy zaczyna się tak samo. Od pierwszego kroku. A tym pierwszym krokiem do przebaczenia jest decyzja: chcę przebaczyć. A potem trzeba iść w tym kierunku. Konsekwentnie.
// Ewa Woydyłło-Osiatyńska
*
Między „kiedy” i „dlatego” jest różnica jak między wolnością i niewolą.
// Wiktor Osiatyński
*
Bo jeżeli jestem wierny sobie, to mam pewien zbiór wartości, chcę ich przestrzegać i nazwałbym to wtedy uczciwością wewnętrzną. Wyznaję pewne zasady i ich nie łamię. Natomiast nie narzucam ich innym. Gdy zaś jestem wierny Bogu albo jakiejś ideologii, wtedy chcę, żeby ona była dominująca. I narzucam ją innym.
// Wiktor Osiatyński
*
Została mi półka z książkami Profesora. Jego dedykacje układają się w życiowe credo:
— pogody ducha („Rehab”),
— pogodnego poznawania siebie („Litacja”),
— trafnego wyboru dróg („Drogowskazy”),
— radości („Rehabilitacja”).
I jeszcze ta najważniejsza dla mnie rada, która w internecie uzyskała status wirala: najważniejsze to rano wstać i odpieprzyć się od siebie.
Dziękuję.
// Dorota Wodecka
*
[D.W.] A poza tym dobrze jest?
[W.O.] Jeszcze nie. […] Ale będzie lepiej. No i humor w porządku. W końcu to tylko życie.
Wiktor Osiatyński, Dorota Wodecka, Ewa Woydyłło-Osiatyńska,
Ludzkie sprawy. Pyta i odpowiada Wiktor Osiatyński,
Agora, Warszawa 2020.
(wyróżnienie własne)
(wczoraj późnym wieczorem,
mokro, ciemno, cicho)
Jabłoń:
(zrobiła krok i zastygła w bezruchu)
O, Boże! Zdeptałam ślimaka!
Kaan:
Byłaś szybsza!
Jabłoń:
(pierwszy raz śmiała się ze swojego sm)
Kaan & Jabłoń:
(dłuższą chwilę nie mogły przestać się śmiać)
Jedna książka, dwa wrażenia. Wrażenie drugie, ważniejsze, najważniejsze.
Słowa Duchownego w tej książce i klamka zapadła. Zero zniechęcenia, choć dostępna tylko „w papierzu”, a Autor Ojcem jest — wiedziałam, że muszę ją mieć. Klik, klik, trzy dni czekania i była na kawowym stoliczku, bo papier czytany jest wyłącznie w świetle dziennym.
Tydzień temu skończyłam. Musiałam skończyć jeszcze jedną książkę, rozgrzebać kolejne dwie, by do tej wrócić i zdecydować się na wybór cytatów.
Napisać, że mądra, to mało. To książka, która krok po kroku tłumaczy, dlaczego wyjście z polskiego kościoła katolickiego jest naturalnym i kolejnym krokiem na drodze rozwoju duchowego. A tym, którzy jeszcze tkwią w kościele (tym z małej litery) dedykuję piękny i mądry Moniki Białkowskiej tekst (podrzuciła mi go Kaan). Ten mały kościół dużo traci, nie słysząc kobiet.
Człowiek — czego dowodzą rozliczne, odnajdywane na różnych płaszczyznach symptomy — staje przed przynajmniej dwoma poważnymi zadaniami życiowymi. Pierwsze polega na zbudowaniu solidnego „naczynia” lub tożsamości; drugie — na znalezieniu zawartości, którą owo „naczynie” ma pomieścić.
*
Prędzej czy później — jeśli człowiek żyje zgodnie z klasycznym „harmonogramem duchowym” — pojawi się w jego życiu wydarzenie, osoba, idea, związek lub śmierć, z którymi nie będzie umiał sobie poradzić, o ile wykorzysta jedynie bieżące umiejętności, nabytą wiedzę lub silną wolę. W sensie duchowym człowiek musi zostać doprowadzony do kresu tego, co posiada i potrafi.
*
W duchowej rzeczywistości, zanim czegoś nie utracimy, nie zignorujemy, nie pominiemy, nie zatęsknimy za czymś, nie wybierzemy — nie zdołamy niczego odnaleźć na nowo, już na innym poziomie.
*
Żaden problem nie może zostać rozwiązany
przy użyciu tej samej świadomości,
która go spowodowała.
Albert Einstein
(1879–1955)
*
Większość ludzi myli swoją sytuację życiową z prawdziwym życiem, płynącym pod powierzchnią codziennych wydarzeń.
*
Trzeba fundamentalnej ufności, by nie rozpaść się po upadku lub porażce.
*
Suniemy naprzód jak łyżwiarze, których ruch do przodu polega jednak na kierowaniu stóp na boki — wciąż od nowa.
*
Musi zaistnieć, i — o ile jesteśmy uczciwi — zawsze zaistnieje przynajmniej jedna sytuacja w naszym życiu, której nie będziemy potrafili załatwić, kontrolować, wyjaśnić, zmienić lub nawet zrozumieć.
*
Ludzie dojrzali nie myślą w kategoriach albo-albo, lecz zanurzają się w oceanie zarówno-jak […].
*
Twórcze powątpiewanie nieustannie sytuuje mój umysł na poziomie dla „początkujących” — wspaniały sposób na ciągłe wzrastanie, niesłabnącą pokorę i życie w szczęśliwym zdumieniu.
*
Na szczęście mądrość żyje wespół z tajemnicą, powątpiewaniem oraz „niewiedzą” i w ten sposób paradoksalnie tajemnicę do pewnego stopnia odkrywa. Nigdy nie udało mi się rozgryźć, dlaczego niewiedza staje się w istocie kolejną postacią wiedzy.
*
[…] by dotrzeć do punktu, w którym jestem teraz, potrzebowałem trochę czasu — stopniowo nauczyłem się większej cierpliwości i współczucia. Nie muszę już popychać rzeki, ani jej posiadać; nie muszę nikogo nakłaniać, by wszedł akurat do mojj rzeki; nikt też nie musi nazywać rzeki w moim języku, bym mógł zaufać jemu i jego dobrej woli. By dotrzeć do tak rozległego, dobrego miejsca, trzeba wiele razy tonąć w swojej własnej, zbyt maleńkiej rzeczce.
*
Życie, o ile jesteśmy wobec niego szczerzy, to mnóstwo słabości i upadków pośród pełnego nadziei wzrastania i sukcesów.
*
Wyruszenie w drogę jest zawsze aktem wiary, stanowi ryzyko w najgłębszym tego słowa znaczeniu, ale oznacza również przygodę.
*
Nie chodzi o to, że cierpienie lub niepowodzenie mogą się zdarzyć, że przydarzą ci się, jeśli będziesz zły (a tak często myślą ludzie pobożni) albo dopadną pechowców, kogoś zupełnie innego i gdzieś indziej; nie w tym rzecz, czy można tych wydarzeń uniknąć dzięki inteligencji lub prawości. Otóż nie — one przydarzą się również tobie!
Richard Rohr, Spadać w górę. Duchowość na obie połowy życia, przeł. Beata Majczyna, Wydawnictwo WAM, Kraków 2017.
Jedna książka, dwa wrażenia. Wrażenie pierwsze.
Kościół to wspólnota wiernych… nauczają w okolicach bierzmowania. Owieczki nie wydają się tego brać na serio. Dają się prowadzić infantylnym intelektualnie (jakby było mało, to nieetycznym i niemoralnym) starym dziadom na kościelnych stanowiskach, zamiast przestać chodzić do kościoła, dopóki kościół-instytucja się nie ogarnie. Takie (najbardziej cenzuralne zdania) przychodziły mi na myśl po obejrzeniu nowego filmu Sekielskich (Zabawa w chowanego).
Żyję w kraju, w którym mądrym duchownym zamyka się usta lub wysyła za granicę. Właśnie dotarło do mnie, że na ulicy omijam księży dokładnie tak samo jak policjantów — taki klimat. Od wielu lat nie spodziewam się człowieka w środku czarnego lub niebieskiego munduru, a siostry zakonne i kobiety uczęszczające regularnie do kościoła są dla mnie obleczonym w ciało syndromem sztokholmskim.
Autor tej wspaniałej książki od początku jest katolikiem (zakładam, że czytelnik już wie, iż od czterdziestu lat jestem również księdzem, a franciszkaninem niemal od pięćdziesięciu), nie jest polskim klechą i… ma labradorkę, ale o tym dowiedziałam się dopiero będąc w środku książki. Tego, co o kościele, nie chciałam mieszać z tym, co wzięłam dla siebie z tego wszystkiego, co przemyślał i zapisał. Odrobinka mizoginii w jednym z poniższych cytatów ubawiła mojego wewnętrznego szowinistę — ja pozostałam w szoku, że tak to ujął ten mądry Człowiek.
Można powiedzieć, że tragedie („pieśni kozła”) rasizmu, niewolnictwa, seksizmu, wypraw krzyżowych, inkwizycji i obu wojen światowych — wszystkie one zaistniały w chrześcijańskiej Europie i były przez nią tolerowane — stanowią niewiarygodną manifestację naszego rozczarowania i odrazy do samych siebie oraz do siebie nawzajem. Nie potrafiliśmy bowiem sprawić, by świat, który miał być podobno dobry i doskonale uporządkowany, rzeczywiście taki się stał. Nie potrafiliśmy pokochać niedoskonałości ani w nas samych, ani w świecie natury — jakże więc moglibyśmy budować mosty łączące nas z żydami, muzułmanami, ludźmi innych rasm, a także z kobietami, grzesznikami czy nawet przedstawicielami innych wyznań chrześcijańskich? Nikt z nich nie pasuje do „ładu”, o którym wstępnie zdecydowaliśmy. Musieliśmy zabijać, wymuszać, więzić, torturować i niewolić resztę świata. Nie dźwigaliśmy krzyża, poczucia tragiczności życia, za to jesteśmy ekspertami w sprowadzaniu tragedii na innych.
*
Jednak w większości religii instytucjonalnych odnajdują się przede wszystkim ludzie obsesyjnie dążący do jakiegoś idealnego ładu, który nigdy nie jest prawdziwy; osoby te rzadko czują się więc szczęśliwe czy usatysfakcjonowane. […] Religia zorganizowana nigdy nie postawiła na ducha scalania, włączania czy swobodę kontaktu z różnorodnością. A przecież nasz jedyny istniejący świat to właśnie mnogość, wielorakość i rozmaitość!
*
Grzechem jest pozostawanie na powierzchni nawet świętych rzeczy, takich jak Biblia, sakrament czy kościół.
*
My, duchowni, zaangażowaliśmy się w „zarządzanie grzechem”, zamiast ten grzech przemieniać. „Jeżeli nie jesteś doskonały, to znaczy, że ty robisz coś złego” — tak nauczamy ludzi.
*
Kościół jest zatem zarówno największym moim problemem intelektualnym i moralnym, jak i domem dającym największą pociechę. Kościół to żałosna dziwka a zarazem wielokrotna panna młoda, z którą można mimo wszystko stworzyć wspaniałe małżeństwo. […] W pewnym (dość dosłownym) sensie Kościół jako taki jest pierwszym krzyżem, na którym umiera Jezus, skoro ograniczamy, zniekształcamy i usiłujemy kontrolować owo zawsze przerastające nas przesłanie.
*
Musimy się zdrowo naszamotać z zasadami, zanim je odrzucimy.
Richard Rohr, Spadać w górę. Duchowość na obie połowy życia, przeł. Beata Majczyna, Wydawnictwo WAM, Kraków 2017.
fot. Gepardzica, fragment.
(wczoraj wczesnym wieczorem)
Jabłoń:
(podziwiała kwietną piękność)
Skąd je wziąłeś?
Sadownik:
Z miłości.
Konwalie:
(to „nasze” kwiaty)
mił
ość.
dwa
dzieś
ciadw
a
la
ta
ra
zem.
chw
i l a.
138/366
__________
dokładnie dwadzieścia dwa lata temu w południe (wtedy była też niedziela) po raz pierwszy Sadownik i Jabłoń powiedzieli sobie do zobaczenia.
co jakiś czas słyszę, jak liże łapy, choć wyjechała z Sadownikiem w środę. w pustym do niedzieli miejscu po Jej klatce Kaan zostawiła prezencik. czeka (przepięknie) na Kudłatą.
137/366
Nie wiem, po co sobie TO zrobiłam. Wiem tylko DLACZEGO: autorkę tej książki nazwano Wallraffem w spódnicy. Wallraffa uwielbiam, więc pomimo wielotygodniowego ignorowania tej pozycji, pękłam.
Dopychałam czytanie kolanem, a dokładniej, orzeszkowym genem: „zaczęłam, skończę”, troszkę nie dowierzając, że SOBIE to robię. Nie, Kostiuczenko to nie jest Wallraff w spódnicy.
Książka Jeleny Kostiuczenko jest nie tylko o Rosji. To diagnoza źle działającego świata, gdzie zanikają społeczne więzi, ludzka solidarność i mechanizmy wzajemnego wsparcia. Gdzie państwo nie chroni słabych. Gdzie zamiast prawa jest prawo pięści. Świata, w którym „przyszło nam żyć” — napisała Tłumaczka na początku. To książka o tym, że państwa powinny mieć „nie większą niż” powierzchnię, by była pewność, że nie będzie tam rządziła głupota i mentalna krótkowzroczność.
Gdy wrażeniami po tej książce dzieliłam się z Sadownikiem, doszliśmy do wniosku, że Polska stała się również przykładem zbyt dużego kraju.
— Biznes jest jak kula śnieżna, powinien się toczyć, inaczej z nim koniec. Wciąga coraz więcej i więcej, i pieniędzy, i dusz. Ale jeśli tylko się zatrzyma, od razu zacznie się topić.
— Trzeba patrzeć, na co orientuje się państwo. Nieniec chce się kłaniać swojemu jezioru, a jeśli pod tym jeziorem jest trzysta ton ropy naftowej? I milion ton gazu
*
Przemoc jest jak chleb powszedni. Cierpią z jej powodu wszyscy, prawie wszyscy są również jej sprawcami.
*
Biesłan to klęska. Dziura w tkaninie świata.
To, co absolutnie niemożliwe, stało się i pozostało.
1128 osób przyszło 1 września na rozpoczęcie roku szkolnego.
334, w tym 186 dzieci, brutalnie zamordowano.
783 zostało rannych.
Ani jeden człowiek nie wyszedł stamtąd bez szwanku.
Minęło dwanaście lat. Dziura nie zniknęła.
Przebija się przez życie.
Wszyscy zatykają tę dziurę, czym mogą.
Obojętnością albo corocznymi łzami z przyzwyczajenia. Chodzimy obok niej, omijamy ją, wyczuwając brzegi, a to przecież wielkie ryzyko.
*
Moralność jest jak religia, im więcej o niej mówisz, tym mniej jej zostaje.
*
Komornicy wytłumaczyli załodze, że będzie aukcja. To, co uchowało się po wywózce, zostanie sprzedane. W pierwszej kolejności odbierze swój dług państwo — dwa miliardy rubli zaległego podatku. Następnie zaspokoi się interesy banków i firm. Jeśli coś zostanie, można będzie pomyśleć o zwrocie wynagrodzeń.
*
— A gdzie można złożyć skargę na was? – Do gabinetu zagląda człowiek z włosami do białości rozjaśnionymi przez słońce.
— Tu może pan zostawić, panie Fadiejew — wzdycha Walentina Kuzniecowa. — Pana prawo. A skarga tym razem czego dotyczy?
— Gazociąg na moim terenie przedłużyli. Bez mojej zgody.
— Podatek na ziemię panu obniżymy…
— I tak go nie płacę. Na mojej ziemi stoi szkoła, więc nie muszę.
— Pan nie płaci, ale nie dlatego, że tak stanowi prawo, ale dlatego, że taką podjęliśmy decyzję — wyjaśnia po chwili milczenia Walentina Kuzniecowa. — A teraz ją cofniemy i wszystko na ten temat.
— Ale jak to tak… — zaczyna Fadiejew i milknie. Zalega cisza.
— Więc co, kompromis? – proponuje urzędniczka.
— Tak, tak, kompromis, oczywiście, że kompromis! — cieszy się mężczyzna.
— No dobrze, później do tego wrócimy.
Fadiejew wychodzi niemal szczęśliwy.
*
Wierzą w Boga i Bóg jest po ich stronie. A wojna powinna być kulturowa, to jest bitwy powinny się toczyć w sumieniu człowieka, by dobro w nas zwyciężało.
*
Cała ekipa pociągowa jest ubrana w eleganckie szare mundury. Wszyscy mają plakietki z imieniem, nazwiskiem i małymi flagami — najczęściej brytyjską. Flaga oznacza znajomość języka. Jeśli podejść do „Brytyjczyka” z pytaniem: „Do you speak English?”, ten odpowie: „A little bit”.
Jelena Kostiuczenko, Przyszło nam tu żyć. Reportaże z Rosji,
przeł. Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2020.
I jak zrozumieć sens tego wszystkiego? — pyta Nina Fiedorowna. — Jednego udaje się uratować, a drugiego nie. I dlaczego? Teraz wierzę w Mojry, ślepe greckie baby. One plotą ludzkie losy z tego, co akurat mają pod ręką, i urywają nitkę, kiedy im się tylko zechce. Jedynie tak mogę jeszcze cokolwiek zrozumieć.
(tamże)
Gdy Saxifraga napisała o odmianie klasycznej berberysu, nie mogłam uwierzyć, że istnieje wersja zielonolistna. Dziś przed zabiegiem u Pana Igiełki wysiadłam z auta i… nadziałam się na wysoki krzew (w zasadzie drzewo) — oniemiałam — zielonolistny berberys?!?
Profesoro zielnika: zielone listki są, żółte kwiatki w gronach są, ale czerwieni brak. Nie wiem, czy dobrze się nauczyłam.
*
W zeszłym roku wypatrzyłam to drzewko na końcu bloku, ale wtedy przekwitało. Obiecałam sobie, że nie przegapię kwitnięcia w tym roku. Nie przegapiłam.
Saxifraga:
(potwierdziła)
Złotokap
nieznana z imienia zagadała do mnie trzy dni temu, ale lało. przedwczoraj słońce w nienajlepszym miejscu było, gdy się widziałyśmy, a wczoraj zbyt mocno wiało. dopiero dziś „cyk”.
129/366
Jabłoń:
(pokazuje zdjęcie)
Nie chodzi o kwiaty.
Sadownik:
Wiem. Bez zielska byłoby lepsze.
Jabłoń:
Nie!
łagodność — odkryłam dwa dni temu na nowo.
poczułam, że jest formą siły. jest mocą.
128/366
urodziła się w setną rocznicę urodzin Jerzego Waldorffa. skończyła dziesięć lat. dziś Jej pierwszy dzień jedenastego roku życia — siwiejący pysk i pierwsze siwe włoski tuż nad brwiami.
125/366
musimy pogadać, bo przekwitasz, a ja chcę ciebie u siebie mieć. przepraszam, myślałam, że jesteś berberysem, a ty jesteś ostrokrzewem mahonią*. powiedz mi, jak chcesz „cyk” — tak — proszę bardzo.
124/366
______________
* Saxifraga czuwa nad moją niewiedzą, przemieniając ją w wiedzę — wpis musiał dostać drugi tytuł.
A na wiosnę ma piękne pachnące, żółte kwiaty — napisała dokładnie pół roku temu. Wczoraj przepięknym zdjęciem mnie obdarowała. Dziś, na porannym spacerze odkryłam kilkanaście (!) krzewów berberysu w najbliższej okolicy ula — jestem pewna, że nie posadzono ich wczoraj. Nie od wczoraj też kwitną.
Dopiero teraz przyjrzałam się pięknym, drobnym kwiatkom, bo wiedziałam już, gdzie patrzeć.
fot. Saxifraga, fragment.
Chodź, usiądź koło mnie. Zaczniemy od początku. Tutaj każda nowa chwila wyznacza nowy początek.
Judith Orloff, Błogość życia, przeł. Magdalena Witkowska,
Wydawnictwo Laurum, Warszawa 2020.
spacer w słońcu. spacer w deszczu. dwa szczęścia wśród wielu innych szczęść dzisiejszego dnia.
122/366
Miejsca sobie wczoraj znaleźć nie mogłam, aż… Przez zupełny przypadek (w który nie wierzę) przyszła do mnie ta książka. Wciągnęła.
Klik, klik i dała pochłonąć się cała. I wiedziałam, że już, że kończy się dzień… Skończyła się książka i dzień w miejscu dla mnie najwłaściwszym.
Poezja nie jest zrozumieniem — jest współodczuwaniem. To zbliżanie się do siebie, dzielenie się, odsłanianie rąbka duszy, wyjawianie szeptem tajemnicy. W poezji nie chodzi o to, by zrozumieć, ale o to, by poczuć.
*
Jesteśmy przypadkiem,
więc zdarzajmy się częściej.
Ramiona, które mają siłę, by otworzyć człowieka.
Ramiona, które mają w zgięciach łokci
ciepło i kołysanie.
Ramiona zbyt krótkie, by cię objąć i pojąć.
Musisz się zbliżyć.
*
Dziś poszukuję pretekstu. Jesteś oddalony ode mnie
o jeden powód, dla którego mogłabym zadzwonić.
Są ludzie, którzy zostają w kąciku ust, w załamaniach rąk.
Gdy myślisz, że są już najdalej,
gdzieś najbliżej serca słyszysz
znajome kroki.
Nie mów, że to przejdzie.
Nie mów, że to przeminie.
Bo ja czasem budzę się w śnie, w którym ktoś został.
*
Chcę cię jeszcze raz spotkać po raz pierwszy.
Weźmiesz mnie w garść,
ja zapuszczę palce w twojej dłoni.
Tak mógł narodzić się świat. I wiara w to,
że początek może nie mieć końca.
*
W oczach tak ciemno jest na samą myśl o jutrze,
że zasypia się szybko, by nastało dzisiaj.
Usta gotowe do słowa, dłoń otwarta na wróżbę.
Cała jestem czekaniem.
*
Chciałbyś mnie mieć. A ja ci mówię:
zgubisz mnie i znajdziesz. Dopiero wtedy
poczujesz, co to znaczy ze mną być.
*
Ból z powyłamywanymi słowami
*
Do wszystkich, którym mówiłam, że kocham:
przepraszam, wtedy nie wiedziałam, co to znaczy.
(Nie chciałam się dowiedzieć, ale to ten rodzaj wiedzy,
który zdobywa się przez sen, przez osmozę
i przez nieuwagę).
Nie chcę połowy.
Chcę całości.
Chcę tyle, ile zmieści się
w otwartych ramionach,
tyle, ile zmieści się w płucach, w głowie,
w dłoni.
*
A co, jeśli już nigdy nikogo takiego, niczego podobnego
nie będzie?
*
„Zostań” to strona czynna „bądź”.
„Zostań” to „bądź tu i teraz”.
*
Bo tu w ogóle nie ma racji. Tu jest tylko jedno życie. Tu jest tylko śmierć, przed którą można zrobić dużo przyjemnego. Dużo kilometrów przez plażę, przez lód, dużo dobrego jedzenia i książek, dużo filmów i kaw słodkich jak nie wiem co, dużo przytulania, dużo kłótni, a potem przeproszeń.
*
[…] gdy leżeliśmy wieczorem, oddychając spokojnie. Gdy nie musieliśmy mówić, by wiedzieć. Gdy byliśmy w swojej najczystszej postaci.
Anna Ciarkowska, Chłopcy, których kocham,
Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2018.
Potrzebuję słowa na uspokojenie.
Jednego słowa, które sobie zasuszę
na płasko w jakiejś książce,
które sobie schowam do portfela jak rybią łuskę.
*
Gniazdo uplecione z twoich rąk. Wykluwam się
z poranka i nie chcę już śnić o ciepłych krajach.
Chciałabym powiedzieć ci: nie bój się. I sobie powiedzieć.
I nam.
(tamże)
Doświadczanie bezsilności i bezradności (nie po raz pierwszy), uruchomiło (po raz pierwszy) skojarzenie. Skojarzenie to uruchomiło inne doświadczenie i bingo!
Dawno, dawno temu czytałam blog Autora, a ponieważ męczyła mnie źle dobrana interlinia w każdym wpisie, kupiłam Jego książkę i… nigdy do niej nie zajrzałam. Bingo spowodowało, że musiałam dokładnie doczytać o pierwszych dwóch krokach Programu AA. Gdy czytałam, okazało się, że potrzebny będzie mi jeszcze trzeci, by zamknąć to, co zrozumiałam na temat swojej sytuacji.
Czwarta część Programu na mój użytek, tak jak ją rozumiem od kilku dni:
Krok Pierwszy: Jestem bezsilna wobec mojej choroby, utraciłam (jakbym ją kiedykolwiek miała) kontrolę nad swoim życiem.
Krok Drugi: Istnieje Siła Wyższa, która może przywrócić sens mojemu życiu w obliczu konsekwencji choroby.
Krok Trzeci: Powierzam swoją wolę i swoje życie tej Sile.
[…] ten Program działa, kiedy ja działam — przeczytałam w książce. Dzięki osobistemu bingo i lekturze wiem, jak jest trzy kroki od dna. Nie wiem, czy kiedykolwiek skończę tę książkę. Na razie ją odkładam. Nie wykluczam, że wrócę do niej, bo nie wykluczam kolejnego bingo. Już jestem ciekawa, jakie będzie, gdy się pojawi.
Nikt tego za ciebie nie zrobi, ale nigdy nie zrobisz tego sam.
*
Program Wspólnoty AA jest programem duchowym, a nie religijnym czy — tym bardziej — magicznym. Religia nie jest zła — ona po prostu nie leczy alkoholizmu!
*
[…] już nigdy więcej nie musiałem i nie potrzebowałem na temat swojej bezsilności teoretyzować, udowadniać jej sobie czy komuś innemu, zmagać z jakimikolwiek wątpliwościami na ten temat.
*
Ważna jest świadomość, że potrzebna jest zmiana, ale równie ważne jest, żeby pojąć, zrozumieć, co konkretnie należy zmienić i na co, a także w jak sposób takiej zmiany mam dokonać oraz… kto może mi w tym pomóc.
*
Koniecznością dla nas stało się znalezienie takiej siły, z pomocą której moglibyśmy żyć. Musiała to być SIŁA POTĘŻNIEJSZA NIŻ NASZA WŁASNA.
*
W AA usłyszeć można uproszczoną wersję trzech pierwszych Kroków:
Krok Pierwszy — ja nie mogę.
Krok Drugi — ktoś może.
Krok Trzeci — ja mu na to pozwolę.
*
[…] gdy jestem przerażony albo wściekły, kto kieruje mim życiem: ja czy może mój strach, ja czy moja wściekłość?
*
Okazuje się, że podsumowanie pierwszych trzech Kroków może być jeszcze krótsze:
Krok Pierwszy — problem, diagnoza.
Krok Drugi — wiara, że jest rozwiązanie.
Krok Trzeci — decyzja, postanowienie.
*
Trzeci jest rzeczywiście Krokiem działania, i to działania
nie jednorazowego, ale codziennego, powszedniego.
*
Pisanie wymaga większej uwagi i rozwagi niż rozmowa. Kiedy coś piszę, z określoną treścią kontaktuję się trzy razy: pierwszy raz, kiedy myślę o tym, co chcę napisać, drugi raz w trakcie pisania, a trzeci raz, gdy czytam to, co napisałem […].
*
SMS brzmiał: Halo, tu Niebo! Mówi Pan Bóg. Informuję, że wszystkie twoje prośby i modlitwy do mnie docierają. Musisz jednak zrozumieć, że czasami moja odpowiedź brzmi: NIE.
[…]
Tu przypomina mi się króciutka modlitwa: Dziękuję Ci, Panie, za wszystko, co mi dałeś, za wszystko, co mi zabrałeś, i za wszystko, czego mi oszczędziłeś.
Meszuge, 12 kroków od dna. Sponsorowanie,
Wydawnictwo WAM, Kraków 2015.