poniedziałek, sierpnia 24, 2020

3923. A u nas tylko hajlują

Pisana przez zwycięzców i stawiane przez nich pomniki historia — kto, co, w którym roku i dlaczego? Nie do mnie te pytania, grube fakty tego świata nie są moją mocną stroną — ogarniam tylko te najgrubsze. Jak pachniało tego dnia powietrze, jak dłu­go padał deszcz, jak sobie ludzie z losem poradzili, czy i jak odnaleźli sens — to już zupełnie inna historia, której wątkami jestem żywo zainteresowana. Stąd te opo­wia­da­nia, po których jest jakoś inaczej, mniej wygodnie z jednej strony, ale i obficiej.

U nas, kilkanaście lat później, młodzi najpolscy mężczyźni świątecznie hajlują na ulicach. Czy to nie chichot historii, że ich pra­dziad­ko­wie przeżyli II wojnę światową? My, dzięki prawnukom tych osób, możemy teraz dumnie kroczyć ku przepaści. Tylko pogratulować rządzącym, że nienawiść staje się naszym narodowym dobrem.

Zarówno im, jak i nam nagle zrobiło się za ciasno, mimo że wcześniej bywało tak, że własny dom wydawał się za duży. Walczyliśmy o naj­mniej­szy spłachetek łąki, nie wiedząc nawet, jak się ona nazywa.

Było to zło bez powodu, z takim nie można zawrzeć umowy, nie można go oszukać ani mu się poddać. Ono niczego nie żąda, niczego nie oczekuje.

Każdego dnia sytuacja coraz mocniej potwierdzała Kłamstwo o bośniackiej nienawiści, kłamstwo o tej ziemi lodowatej nietolerancji. Ale ponieważ nikt nie zrobił nic dla Prawdy, ona też przestała funkcjonować jako argument. Jeśli będziecie kiedyś pisali jakąś historię, nie wierzę, żebyście o niej choć wspomnieli. Nawet w przypisie. Prawda, jeśli już ktoś ją głośno wypowie, będzie obraźliwa zarówno dla Serbów, jak dla Chor­wa­tów i Muzułmanów. Pierwsi zachęcili do zbrodni i popełnili ją, a dru­dzy w swym cierpieniu uwierzyli, że tamci mają rację, że należy myśleć tak jak oni i robić to co oni. Wszystko, co stanie się potem, będzie tylko odbiciem tego katharsis w złu, ale nie będzie miało nic wspólnego z tym, czym Bośnia i Sarajewo były. Albo przynajmniej z tym, czym były dla mnie.

[…]   może wpadł do przyjaciela na Bistriku, może ukrył się przed ostrzałem, może został na obiedzie u ciotki Rozalii, może kogoś spotkał; każda godzina przynosiła nową pociechę i wyjaśnienie, ale opowieść ze szczęśliwym zakończeniem miała coraz bardziej skomplikowaną i nieprawdopodobną fabułę.

Każdy strzał wydawał się czuły i bliski, jakby przypominał, że tej nocy jeszcze ktoś nie śpi, jacyś ludzie z głowami pełnymi szaleństwa, smutku i trosk.

W pewnym momencie pyta, czy mi przykro, że trzy razy objechałem świat wzdłuż i wszerz, a skończyłem w oblężonym Sarajewie, więc mu wy­jaś­niam: Ja tutaj nie skończyłem, ja tu się urodziłem, i nie daj Boże, żebym wyzionął ducha gdzieś daleko stąd, gdzie nie ma człowieka, dla którego coś bym znaczył, gdzie nie wspomniałby mnie pies z kulawą nogą.

Tak, miękka jest ludzka dusza, jeśli chwycić ją w odpowiednim miejscu.

Kiedy spacerowali po mieście, ona roztapiała się w jego objęciach, a on, z czułością tutaj niezwykłą, opowiadał jej historie, które były równie odległe od rzeczywistości jak jego plany, ale w miłości funkcjonowały lepiej niż doskonale. Zlaja w istocie mówił jej to wszystko, co my, nudni i racjonalni mężczyźni, chcemy powiedzieć, ale nigdy nie wiemy jak.

Ludzie się zmieniają, kiedy są sami w ciemności. To dzieje się nie­odczu­wal­nie. Znam opowieść o człowieku, który zwyczajnie poszedł do łóżka, a rano obudził się zupełnie siwy. Nikomu nie umiał powiedzieć, co mu się śniło.

Wiem, jaka jest prędkość światła,
ale nie uczyliśmy się, jaka jest prędkość mroku
!

Dino z Zenicy, lat 12, uczeń, tymczasowo w Zagrzebiu

My, synu, jesteśmy akurat na tyle żywi, żebyśmy się nawzajem widzieli i stwierdzili, że żywi nie jesteśmy. To wszystko.

Nic nie jest jednakowe i nikt nie jest jednakowy, tylko ty jesteś zawsze jednakowo głupia”. Stara pięć minut milczała, potem się trochę boczyła, on podchodził do niej, obejmował ją jak przed pięćdziesięciu laty i czule szeptał: „I my pójdziemy kiedyś na tamten świat, jak Osmanoviciowie”. Osmanoviciowie byli starym małżeństwem z niższego piętra, w zeszłym roku zabił ich czetnicki granat, kiedy słuchali dziennika w radiu.

Życie ma sens tylko wtedy, jeśli umiesz chwycić je w garść, w przeciwnym razie kostucha zawsze cię zaskoczy i nigdy się nie dowiesz, czy byłeś naprawdę.

Boże, ja jestem tutaj i nie mogę pomóc ani sobie, ani jej, ale Ty jesteś tam, Ty możesz, więc nam pomóż!”. W jego głowie brzmiało to jak modlitwa.

Nigdy jej nie mówiłem, że nienawidzę roślin w pokojach. Wymagają uwagi i porządku, wymagają, żeby o nich myśleć, a ja nawet nie wiedziałem, jak trzeba myśleć o ludziach, których kocham.

[…] krucafuks i krucjalis […]!

Prawdziwi pijacy nie klną i nie tłuką szkła — oczekują ciszy, spokoju i kontemplacji, denerwuje ich każdy nagły ruch, za zbyt głośno wypowiedziane słowo chwytają butelki i zaczynają bójkę, która zawsze bywa fałszywie interpretowana w kronikach kryminalnych. A oni tylko bronią swojego prawa do ostatniego kielicha.

[…] zajmowali wyznaczone miejsca i  wracali spojrzeniem do tych, którzy ich odprowadzali.

Nie masz przekleństw i gróźb nad bośniackie. Wymyślają je tam od dawien dawna, lecz nie dlatego, żeby kogoś nastraszyć czy obrazić, a raczej po to, by pochwalić się wyobraźnią i udowodnić jej wyższość nad wyobraźnią innych.

A więc to było to. Miało sens i powód i nie opadało beznadziejnie na dno.

Piękno Paryża czy Londynu to tylko alibi zbrodniarzy, z których powodu nie ma już Warszawy, Drezna, Vukovaru i Sarajewa. A nawet jeśli są, mieszkają w nich ludzie, którzy w czasie największego pokoju będą się przygotowywać do ewakuacji, już gotowi wyrzec się swoich książek.

Miljenko Jergović, Sarajewskie Marlboro,
przeł. Magdalena Petryńska, Miłosz Waligórski i Maciej Czerwiński,
Wydawnictwo Akademickie SEDNO, Warszawa 2020.
(wyróżnienie własne)

Mój stary nazistowski elegant nie dbał o zdobycze rewolucji, tylko głośno buczał, spokojnie i rytmicznie, niby jakiś buddyjski mnich.
     
[…]  Pierwszy raz w życiu był porządny i czysty, a wśród wszystkich tych hond, mazd i toyot wyglądał jak modelka z okresu romantycznego futuryzmu. […]
     Czasem zatykał mu się przewód paliwowy i wtedy znienacka gasł, raz pękł mu docisk sprzęgła, nigdy jednak poważnie się nie zepsuł. Połykał ogromne ilości benzyny, łatwo się brudził, ale to naprawdę drobiazgi. Zwłaszcza jeśli jeździsz dla czystej przyjemności i jeśli wyobraźnia wciąż jeszcze jest twoim sojusznikiem. Samochód nie służył mi po to, żeby gdzieś uciec albo gdzieś dojechać
.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz