niedziela, marca 19, 2023

4967. Z oazy (CXXVIII)

Niedzielne odliczanie literek, raz. Szybko, szybko, bo uwielbiam brawurę, z jaką pi­sze. Rozkoszuję się każdą sceną, w której szturcha niejedno tabu myślą, słowem i wypo­wie­dzia­mi bohaterów, któ­re padają w, wyda­wa­ło­by się, najmniej odpo­wied­nich mo­men­tach. Gdy okazało się, że przegapiałam przez wiele lat drugą, wydaną w Pol­sce książkę tego Autora, natychmiast zro­bi­łam klik, klik i rzu­ci­łam wszystkie rozgrzebane lektury.

Zachwycona, brawurowo, czyli nie ograniczając się wcale, wybrałam fragmenty, któ­re koniecznie muszę tu mieć. Ich wybór wprowadza w malutki błąd, bo sugeruje, że mało w niej psów. Tymczasem sierści w tej książce jest pod sam korek w każdym rozdziale.

Rodzina to kontinuum katastrof wyznaczanych przez śmierci i narodziny. Czas wpycha się w przestrzenie między jednymi a drugimi, rzeźbiąc hi­sto­rię. Dlatego bycie członkiem rodziny oznacza wspólnotę zarówno z żywymi, jak i zmarłymi krewnymi, ze wspomnieniami, z tym, co mogło być, ale się nie zdarzyło, z rozmowami urwanymi w pół zdania, które powta­rza­my so­bie na głos w samotności, przywołując bliskość tych, którzy już odeszli. Ży­je­my w rodzinnej wspólnocie z rozczarowaniami, które przeżyli nasi przod­ko­wie, z ich sukcesami, fantazjami i marzeniami, z kilwaterem imion, twa­rzy i wspomnień, pozostającym po każdej z tych małych katastrof.

🐾

Tajemnice. Rodzina kręci się wokół tego, co się mówi, i tego, cze­go się nie mówi, tego, co powiedziało się w odpowiedniej chwili i dzięki temu uniknęło katastrof opłakanych w skutkach, i tego, co powiedziało się w chwili nieodpowiedniej, a co spowodowało rany, które źle się zabliźniły i nie mogły się zaleczyć przez całe pokolenia. Są małe tajemnice, które miały nimi być, a które zrządzeniem losu skończyły jako wielkie sekrety […]; są inne, które były nimi przez długie lata i zagnieździły się w jakimś zakątku konstelacji rodzinnej, z nadzieją, że z czasem okoliczności ułożą się odpo­wied­nio, ktoś odgrzebie prawdę i otworzy za jej pomocą drzwi do innych prawd potrzebujących światła […].

🐾

„Członek rodziny jest jak element układanki. Kiedy go brakuje, to się za nim tęskni. Ale jeśli nie ma tęsknoty, to znaczy, że był tylko częścią rodziny, a nie jej członkiem”. To słowa babci Ester. […]  Dla mamy pies był „członkiem”, a John tylko „częścią”.

🐾

[…]  w obecnej Silvii istnieje jakiś fragment wciąż powiązany z dawną Silvią: wiara, że to, co dobre, wróci, jeśli będzie grzeczna, że Silvia, która sprząta i sprawia, że wszystko lśni, jest też zdolna oddalić lęk i ból, uniknąć tego, co złe. Z odejść i powrotów mamy narodziła się dziewczynka, która przekonała się, co to straty odrobione zaledwie w połowie, że życie to wszystko, nad czym możemy zapanować, a reszta, to, co pozostaje poza naszą kontrolą, to nie życie, to zagrożenie.

🐾

     – Dziwne, prawda? – powiedziałem do mamy, która dolewała sobie właśnie trochę mleka do kawy. – Do czego jesteśmy zdolni, żeby uniknąć bólu i tego, co złe, a co zawsze nas dopada.

🐾

     — […]  Nie słyszałeś?
     „Boże – pomyślałem. – Jak kiepsko się słyszymy, kiedy słuchamy tylko tego, co nie boli”.
     — […] 
     – Widziałaś kiedykolwiek, żeby mama zatrzymała się na ulicy popatrzeć na jakieś niemowlę albo śmiała się do jakiegoś dziecka?
     Zastanowiła się chwilę i pokręciła głową.
     – Nie.
     – Słyszałaś kiedyś, żeby mówiła, że brakuje jej wnuków ganiających po domu?
     Znowu ułamek sekundy.
     – Nie.
     Wymieniliśmy spojrzenia. „No dobrze – pomyślałem. – Wcale nie idzie tak ciężko”.
     – Ale przecież ciągle powtarza, że brakuje jej „jeszcze jednego członka rodziny” – upierała się.
     Wypuściłem powietrze nosem.
     – Emmo, nie chce mi się wierzyć, że aż tak nie znasz mamy – powiedziałem.
     Zmarszczyła czoło. Znowu.
     – O co ci chodzi?
     Wziąłem filiżankę i podniosłem do ust.
     – Bo kiedy mama mówi o nowym „członku”, nie ma na myśli dzieci – oznajmiłem. – Chodzi jej o psy.

🐾

To nie był po prostu błysk, ale coś więcej: wiązka światła, dająca zarys kształtu fragmentu układanki, którego szukaliśmy od dłuższego czasu, ale nie mogliśmy znaleźć, bo oznaczał ewentualność, której nawet nie braliśmy pod uwagę.

🐾

     – Jak długo to już trwa, mamo?
     Przewróciła oczami.
     – Oj, Fer, nie dramatyzuj. To taka głupotka – odparła, machnięciem ręki zbywając moje zaniepokojenie.
     – Jak długo?
     Westchnęła.
     – Troszkę.
     Przełknąłem ślinę.
     – „Troszkę” to znaczy ile?
     Przez chwilę chyba liczyła coś w głowie. Potem odpowiedziała:
     – No… powiedzmy z miesiąc.
     „Chryste Panie” – pomyślałem, przeprowadzając własne rachunki, żeby oszacować, ile osób mogło przez ten czas paść ofiarą ankiety matrymonialnej mamy.
     – Od miesiąca przesłuchujesz ludzi w parku, żeby znaleźć mi we­te­ry­na­rza na chłopaka?
     – Nie – odparła i zrobiła obrażoną minę z buzią w ciup. – Od miesiąca i trzech dni. Ale nie przejmuj się, żadnego ci nie znalazłam – dodała i spu­ści­ła wzrok. Zaraz jednak dorzuciła zupełnie innym tonem: – No bo nie można mieć aż takich wymagań, synku. Weterynarz, gej, blondyn, wysoki, surfer… – Wzruszyła ramionami z rezygnacją i powiedziała: – Będziemy musieli z czegoś zrezygnować. […] 
     – Fer… – zaczęła. – Chciałam cię tylko spytać o jedną rzecz.
     – Słucham.
     – No bo chyba źle cię zrozumiałam – zaczęła przepraszającym tonem. – Gdybyśmy ostatecznie mieli coś wyeliminować, to co wolisz: blondyn, wy­so­ki czy gej? – Zanim zdążyłem odpowiedzieć, dorzuciła jeszcze: – A może spróbowalibyśmy zrezygnować z tego geja?
     Oparłem się o słup ze światłami przy przejściu dla pieszych i zacząłem liczyć w myślach do dziesięciu. Kiedy doszedłem do dziewięciu, mama, któ­ra zapewne uznała, że się rozłączyłem, więc już jej nie słyszę, dorzuciła pod nosem, mogę się założyć, że patrząc przy tym na Shirley:
     – No bo jak by nie patrzeć, to bycie gejem jest najmniej istotne, prawda?

🐾

[…]  życie jest nie tyle tym,
co przez nie rozumiemy,
ile tym, co czujemy.

🐾

To tylko mgnienie oka, ale bardzo wyraźne, w tym jednym przebłysku otwie­ra się wąziutka szczelina, którą zauważamy z mamą, ale ona posta­na­wia ją zignorować, bo wie, że jeśli wpadnie w to pęknięcie, to ześliźnie się jak na sankach w dół ku czemuś, co może mieć szczęśliwe zakończenie albo nie, a strach może zdziałać więcej.

🐾

W przypadku strachu istnieje tak wiele zmiennych, że możli­wo­ści są praktycznie nieograniczone. […]  Jakaś jej część była obecna, a inna szukała wzrokiem okien i drzwi, drogi ucieczki, czego nawet ona sa­ma nie była świadoma, ale jednocześnie nie potrafiła nad tym zapanować.

🐾

[…]  zazdroszczę Silvii jej wiary: nie potrafię tak sprzątać, żeby straty prze­sta­wa­ły być rzeczywiste, nie poleruję życia, żeby blask przesłonił to, co złe, żeby krzywdy odeszły w niepamięć i nie sprawiały bólu. Gdybym po­tra­fił, gdybym wierzył, tej nocy wyszorowałbym całą ulicę gołymi rę­ka­mi, do zdar­cia paznokci, żeby nie musieć myśleć, żeby już było jutro i żeby jutro przyniosło dobre wieści. Gdybym mógł, czyściłbym raz i drugi, żeby móc się cofnąć w czasie i żeby ta noc nigdy nie nadeszła.

🐾

[…]  jeśli nie oczekujesz od życia zbyt wiele,
to najłatwiej jest mu niczego ci nie dać.

🐾

     – Możliwe, że się mylę i że przykro ci tego słuchać, ale jeśli czegokolwiek się przez te ostatnie lata nauczyłam, to tego, że jedyny sposób, żeby nie tra­cić rzeczy dla nas ważnych, to je nazywać – mówi. – Ale do tego, do na­da­wa­nia imienia temu, co się liczy, potrzeba odwagi, Fer, a prawie nigdy jej nie mamy. Wiem to z doświadczenia.

🐾

Wiem, że jeśli opowiem jej, co się ze mną dzieje, to wtedy to, o czym milczę, stanie się rzeczywistością, zacznie istnieć i nie będzie już odwrotu.

🐾

Kiedy się odważyłam, zrozumiałam, że do tamtej pory nie byłam gotowa tego usłyszeć, usłyszeć tego od siebie, bo wiedziałam, że kiedy to nastąpi, to nie będzie już się można cofnąć. I rzeczywiście. Nie było odwrotu. Ale po­ja­wi­ło się wiele dobrych rzeczy, których wcześniej nie widziałam […].

🐾

Właściwie czemu nie? Wolałem się nad tym nie zastanawiać. Coś mi mó­wi­ło, że jeśli to zrobię, jeśli pociągnę za tę nitkę i zacznę drążyć, to pojawi się jeszcze wiele dodatkowych pytań, intymność chwili rozpłynie się w ogól­niej­szych wątkach i rozmowa zejdzie na niepożądane tory.

🐾

[…]  mam też wszystkie fragmenty układanki […]. Miałem je przez cały czas, ale ich nie widziałem, bo czasem widzimy jedynie to, czego nam brakuje, a nie to, co nam towarzyszy.

🐾

Wiadomości nie przychodzą. Nie poruszają się. Wiadomości są, odkąd istnieje wspomnienie.

🐾

     – Kiedy zmarł twój dziadek, babcia powiedziała mi, że z wiekiem zrozu­mia­ła, że litery tworzące imiona osób, które kochaliśmy, często odpo­wia­da­ją inicjałom najlepszego, co od nich dostaliśmy – mówi głosem teraz już zmę­czonym. – Może to ci pomoże.

🐾

[…]  z tą niewzruszoną potrzebą, żeby ktoś się pojawił, został już na dobre i coś zmienił albo zmienił wszystko.

🐾

[…]  czy w przyszłości będą też nowe szanse, czy nauczę się lepiej odczy­ty­wać litery imion, które od tej pory będę wybierał, żeby mi towa­rzy­szy­ły, lepiej sobie radzić, zaufać temu, co jest poza naszą cztero­oso­bo­wą szalupą, żeby dalsza podróż nabrała nowych kolorów, nowej atmosfery, więcej wartości.

🐾

[…]  czuję, że może i mam niewiele, ale jest to wielkie, i że może tak naprawdę wystarczy dobre towarzystwo, żeby poczuć, że mieliśmy dobre życie.

🐾

Nie, fikcja i rzeczywistość nie współzawodniczą: pra­cu­ją na cztery ręce jak dobry i zły policjant, razem, a często też splątane, bo obie mieszają pra­gnie­nia, wspomnienia, lata, zaskoczenia, zmiany, do­świad­cze­nia wspólne i osob­ne; obie płyną naszą tratwą ratunkową, czasem zanurzone w nie­świa­do­mo­ści, czasem ukryte w przyjemnym cieniu żagli i morskiej bryzie. Słowem, są jak dwa kolana: działają równolegle, nie oglądając się na siebie wzajemnie. Kontuzja jednego zakłóca funkcjonowanie drugiego, a spoty­ka­ją się tylko podczas snu. Kiedy śpimy, kolana ocierają się o siebie w cie­mno­ści, a życie równoległe znika, bo znika kontrola, jesteśmy tylko teraź­niej­szo­ścią, ciągłą i nieświadomą, jak prądy wodne, z głębiny popychające naszą szalupę ku punktowi docelowemu, którego nie potrafimy sobie wyobrazić.

🐾

[…]  życie nie jest tym, co kontrolujemy albo czyścimy na wy­so­ki połysk. Życie jest w tym, co plami […].

Alejandro Palomas, Psiakość!, przeł. Agata Ostrowska
W.A.B., Warszawa 2018.
(wyróżnienie własne)

Samotność jest być może
najgłośniejszym momentem dnia:
milkną ci na zewnątrz,
powracają ci wewnątrz
.

🐾

Zadałem sobie pytanie, wyłącznie po to, żeby zapytać, tak jak robimy, kiedy znamy odpowiedź i wiemy, że nie ma to znaczenia, że pomoże nam tylko poukładać sobie wszystko w głowie, ale niczego nie zmieni.

🐾

[…]  myślę sobie, że wszystko przychodzi w jakiś dziwny sposób, że ścieżki życia nie tłumaczą się same przez się […].

🐾

Na tamtym etapie życia jeszcze nie wiedziałem, że le­kar­stwa na najgłębsze rany przychodzą zwykle wtedy, kiedy to, czym jesteśmy, definitywnie pozostaje za na­mi, a wyjaśnienia nie mają już na celu uśmie­rze­nia bó­lu, a włączenie go w to, kim jesteśmy lub byliśmy.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz