Rodzina to twór rządzący się swoją dynamiką, której reguły są oczywiste dopiero wtedy, gdy je odkryjesz, ale najpierw nic nie rozumiesz, potem po omacku macasz i dopiero gdy się poddasz, gdy upłynie sporo wody w rzekach, zmienią się rządy nieraz, świat zejdzie znów trochę na psy, tu i tam wybuchnie wojna, wydarza się nagle coś, co otwiera ci oczy i nie możesz odzobaczyć tego, co stanęło ci przed oczami. Nie, już nigdy nie odzobaczysz prostoty mechanizmu, który z pewnością kosztował wielu (wszystkich?) członków rodziny wiele łez przez dziesiątki lat, przez całe pokolenia, bo to nie trwało od wczoraj.
Zaczęło się zwyczajnie — dziewięć dni temu dorosła osoba zadała prozaiczne pytanie drugiej dorosłej osobie. Rozwinęło się w zaskakujący sposób — emocjonalna odpowiedź zawierała groźbę. Ten, kto odpowiedział, pomimo „dorosłego” peselu, brzmiał w swej wypowiedzi jak dziecko.
Nad ranem kolejnego dnia olśniło mi. Zrozumiałam, o czym jest moja rodzina pochodzenia wraz ze swoimi korzonkami. Gdybym miała określić ich jednym słowem, powiedziałabym: niewidziani. Gdybym miała określić dynamikę tego tworu jedną frazą, powiedziałabym: niewidziane dzieci, które stają się niewidzianymi i niewidzącymi dorosłymi, a reszta jest już samospełniającą się przepowiednią, zacnym psychologicznym perpetuum mobile. Byłam nareszcie w domu! Nareszcie wszystko stało się krystalicznie jasne. Znalazłam klucz.
Wiedziałam, co mam robić w czwartek, który, gdybym tylko mogła, ominęłabym. Miałam pewność, że jeśli tylko dam radę zobaczyć i usłyszeć poranione dziecko w tym wrzeszczącym, obrażającym mnie dorosłym człowieku, dam radę.
Dałam radę! Dawno się tyle przy okazji nieuniknionego nie nauczyłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz