wpis przeniesiony 22.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Gdy czytam tego typu książki, zawsze pojawia się w mojej głowie pytanie. Czy sięgają po nie analitycy, menadżerowie do spraw bieżącej sprzedaży, prezesi instytucji finansowych czy medialne ekonomiczne gadające głowy? A jeśli sięgają, czy czytają ze zrozumieniem? I jak się wtedy mają? Czy poznawczo nadal im się wszystko zgadza? Wymieniając „ludziopodobne typy”, nie wymieniłam polityków , ponieważ jeśli o nich chodzi, złudzeń nie mam — w ogóle ich nie podejrzewam o czytanie.
Wciąż pozostaję w zadziwieniu, że żyję w kraju, w którym elementarna potrzeba posiadania miejsca do mieszkania — niekoniecznie na własność, koniecznie na względnie długo — nazywana jest chciwością.
Który już raz czytam o „potrzebie” ratowania czy chronienia banków, dbaniu o PKB, rynki, krzywą wzrostu za wszelką, również ludzką, cenę. Niezmiennie mam wrażenie, że wciąż powtarza się ta sama historia, która w moim przypadku zaczęła się tak.
W drugiej połowie podstawówki miałam w klasie spadochroniarza. Zbujował, zastraszał, bił i… co tydzień dostawał uwagę do dzienniczka, że za tydzień to już inne, poważniejsze konsekwencje będą wobec niego wyciągnięte. Czy były? Pytanie retoryczne. Jego najlepszy kumpel zagroził mi śmiercią, gdy nie zda i spadnie do mojej klasy. Nie zdał. Na moje „szczęście” w wakacje, które nas dzieliły od chodzenia do tej samej klasy, utonął. Żaden bank, żadna chora idea zysku niestety nie utonie.
Komunikaty pełne słów, a także komunikaty, które tworzy milczenie.
*
Jak zauważył Richard Rorty, opisując przypadek Ameryki, do pewnego stopnia — choć nie całkiem — różny od wariantu europejskiego:
Celem będzie odwrócenie uwagi roboli, sprawienie, aby 75 procent Amerykanów i dolne 95 procent światowej populacji zajmowało się wrogością etniczną i religijną oraz dyskusją na temat norm seksualnych. Jeśli będzie się trzymało roboli z dala od ich własnej rozpaczy za pomocą kreowanych przez media pseudowydarzeń, włączając w to krótkie i krwawe wojny, [superbogaci] nie będą mieli się czego bać.
Jak pokazują ostatnie doświadczenia, które nie pozostawiają wiele miejsca na wątpliwości, superbogaci zrobiliby wszystko lub niemal wszystko, by ze strony roboli nie groziło im nic, czego mogliby się bać…
*
Normalność o niczym nie świadczy, wyjątek świadczy o wszystkim, reguła istnieje tylko dzięki wyjątkom, które ją potwierdzają.
*
Przywykliśmy już do pomstowania na kilkuprocentowe podwyżki cen biletów kolejowych, wołowiny czy prądu, ale w obliczu 300-procentowej ogarnia nas już tylko konsternacja i paraliż woli. Czujemy się bezsilni, nie wiemy, jak reagować. W arsenale naszych defensywnych broni nie ma żadnej, której moglibyśmy użyć — przekonaliśmy się o tym, kiedy rządy bez zmrużenia oka wpompowały miliardy i biliony dolarów do skarbców banków, choć wcześniej przez dziesiątki lat awanturowały się o kilka milionów, które powinny były, choć tak się ostatecznie nie stało, zasilić budżety szkół i szpitali, systemy opieki społecznej oraz fundusze rewaloryzacji zabudowy miejskiej.
*
[…] system opieki społecznej podlegający gwarancjom i zarządowi państwa stanowi warunek konieczny zarówno zdrowej gospodarki, jak i ochrony przed najbardziej bolesnymi konsekwencjami gospodarki chorej. Ta myśl przenikała do powszechnej świadomości stopniowo, ostrożnie stawiając kolejne kroki, choć ostatnio posuwała się naprzód coraz szybciej w związku z widmem światowego kryzysu gospodarczego. Nie chodzi tu wyłącznie o kwestię hojności i dobroczynności, jak próbowały nam wmówić dominujące ideologie Reagonomiki i Thatcheronomiki. Rzecz w tym, że przywrócenie dawnych oraz zbudowanie nowych mechanizmów polityki zbiorowego zabezpieczenia przed indywidualnymi nieszczęściami nie leży jedynie w interesie ludzi, których te nieszczęścia spotykają. To kwestia wspólnego interesu, a w istocie wspólnego przetrwania. Konflikt interesów między podatnikami a osobami pobierającymi zasiłki stanowi w dużej mierze wytwór karmionej ideologią wyobraźni. To nie szczodrość państwa opiekuńczego najmocniej uderza w podatnika, ale właśnie jego skąpstwo — godzi bowiem w źródło jego własnego dobrobytu: w dochody, od których odprowadzane są podatki.
*
[…] gra słów jest dla mnie najbardziej niebiańską z uciech. Uwielbiam ją. Mam z niej tym więcej radości, im słabsze karty przypadają mi w udziale podczas kolejnego rozdania i im mocniej muszę wytężać umysł, im bardziej się wysilać, żeby nadrobić braki i ustrzec się przed pokusą pójścia na łatwiznę. Nie o cel wędrówki tu chodzi, ale o to, by pozostać w ruchu, pokonać przeszkody lub się ich pozbyć — to właśnie daje życiu smak.
[…] wygląda na to, że nie potrafię myśleć bez pisania…
*
[…] wrażenie dyslokacji towarzyszyło mi, odkąd tylko pamiętam: poczucie, że jestem nie na swoim miejscu, nie w swoim czasie; a także jeszcze silniejsze poczucie ogromnego dystansu oddzielającego mnie od „ludzi interesu” — odległości zarówno fizycznej, jak i duchowej, wynikającej i z ich, i z moich własnych wyborów. Gotów jestem przyznać, że ów stan okazał się dla mnie przyjemny, ba, wręcz głęboko satysfakcjonujący.
Zygmunt Bauman, To nie jest dziennik, przeł. Maria Zawadzka,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012.
(wyróżnienie własne)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz