niedziela, lipca 10, 2016

1939. Nocne pogaduchy z własnym ciałem

 wpis przeniesiony 23.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Poziom społeczny. Gdy na głos stwierdziłam, że każdemu z nas czegoś w życiu brakuje, że każdy potrzebuje jakiejś pomocy, zapadła niezręczna cisza. W świecie naznaczonym zachodnim sznytem wiecznej pogoni za jeszcze większym sukcesem, co w pył rozniesie wszystkie dotychczasowe sukcesy, w pościgu za coraz większymi zyskami i perspektywami, idea braku, co immanentną cechą ludzkiego życia jest, nie mieści się w głowie.

Poziom relacyjny. Niech będzie najprościej. Idziesz ulicą. Matka potrząsa ryczącym dzieckiem, powtarzając mu jak mantrę: „nic się nie stało”. Naprawdę nic się nie stało? Gołym okiem widać, że nawet jeśli chwilowa, to jest to wielka tragedia na miarę małego człowieka. Ale nie, od małego musimy być dzielni, radzić sobie, nie histeryzować, bo przecież nic się nie stało.

Poziom indywidualny. Wobec powyższego, lat indoktrynacji, nie jest wcale łatwo przyznać się przed samym sobą, że nie potrafię, nie mam pojęcia, nie jestem w stanie, że potrzebuję pomocy, nie mam zasobów. O ile łatwiej udawać, że nie boli, to tylko chwilowa trudność, będzie zrobione, już lecę, pędzę. Pułapką jest, że „łatwiej”.

*

Gdy przyznaję się światu, ludziom, sobie. Nie umiem. Nie wiem. Nie jestem w stanie. Potrzebuję pomocy. Paradoksalnie, właśnie wtedy czuję, że otwierają się drzwi, a nie zatrzaskują.

naciśnij klamkę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz