poniedziałek, lipca 25, 2016

1962. Bo to zła synowa jest

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Czasem myślałam sobie, że może psychologia troszkę przesadza, że wahadło wychyliło się niezdrowo na stronę toksycznych rodziców, nadużyć, przemocy takiej i siakiej.

Myślałam tak, bo jednak są ludzie, którzy używają toksycznych rodziców, nadużyć i przemocy jako fantastycznego usprawiedliwienia, by po prostu nic nie robić ze swoim życiem, problemami i trudnościami, pomimo piątej, szóstej dziesiątki na karku.

Myślałam. Sobie. Tak.

*

Sobota. Mały Nowy Jork. Ryknął w kuchni nie na mnie. Dwie futryny dalej zamarłam, wstrzymałam oddech. Uczucie. Intensywne. Skąd je znam? — zaczęłam się przyglądać temu, co przytrafiło się mojemu ciału. Mam! Na ułamek sekundy nie było mnie w Małym Nowym Jorku, byłam trzysta kilometrów dalej, miałam naście lat i mój ojciec się darł.

W sobotę ryknął nie mój ojciec na swojego syna, jakby ten ostatni miał kilkanaście lat, a nie czterdzieści. Wyobraziłam sobie tę scenę dwadzieścia kilka lat temu z nastolatkiem, całkowicie zależnym od rodziców, w roli głównej. Jak się czuł? Moment. Stop. To była przemoc psychiczna. Nie myślę tak. Ja to wiem. Kropka.

*

I nagle otworzyła mi się klapka w głowie. Trudności w relacjach rodziców i dorosłych dzieci nie są związane tylko i wyłącznie z tym, że ci ostatni są nie dość wdzięczni, nie dość szanujący, nie dość dobrzy, nie dość doterapeutyzowani (jeśli są dość bogaci). Te trudności mają niebanalne źródło w tym, że rodzice, pomimo niebagatelnego upływu czasu, nie przyjmują do wiadomości, że ich dzieci to już dorośli ludzie. Bo łatwiej nawrzeszczeć — użyć tak bardzo skutecznej kiedyś metody, a że nie działa dziś? Złe dziecko, wciąż! Ale teraz ze źle wychowaną żoną w pakiecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz