wpis przeniesiony 27.02.2019.
Pisałam już o lekko poszerzonej świadomości dotyczącej pojazdów niskopodłogowych. Wczoraj zdobyłam w tym zakresie dodatkowe doświadczenie i nadprogramowo doznałam szoku poznawczego.
Po pierwsze, okazało się, że nie ma kompletnie żadnego znaczenia fakt, że autobus jest niskopodłogowy, gdy kierowca zatrzymuje go pół metra od krawężnika — pojazd staje się wtedy pojazdem wysokopodłogowym, rozkosznie niedostępnym stawianym w trudzie krokom. Trzeba mieć przynajmniej małego psa lub wózek, aby dostrzec, że pół metra robi kolosalną różnicę. Do takiego wniosku doszłyśmy wczoraj z Kudłatą, gdy chciałyśmy poćwiczyć przemieszczanie się komunikacją miejską po raz pierwszy.
Wspomniany szok poznawczy trzyma mnie w niemiłym zadziwieniu aż do dziś. Zaplanowałyśmy sobie z Kudłatą drugie ćwiczenie — wycieczkę na Uczelnię, by odebrać protokół na przyszłotygodniowy egzamin. Łuuuuppp w ten nieświadomy łeb! Okazało się, że aby z dzielnicy sąsiadującej ze Śródmieściem dostać się do centrum, przy beznadziejnym założeniu, że chce się jechać konkretnym numerem tramwaju — widzimisię, jakby tramwaj sam w sobie nie wystarczał — to należy liczyć się z tym, że pojazdy niskopodłogowe pojawiają się na przystankach, w najlepszym przypadku, raz na dwie godziny. Europo, gdzie jesteś? Tak mnie to oburzyło, że dzisiaj z rana, w ramach odreagowania, policzyłam ile tramwajów pojawiających się na „moim” przystanku (w kierunku Centrum) jest niskopodłogowych. Nie miałam już wygórowanych ambicji, niech będzie jakikolwiek numer, byle jechał w ścisłe centrum, przystanek, dwa lub trzy z Kudłatą doczłapiemy. Okazało się, że w godzinach 6—22 na „moim” przystanku można wsiąść w 367 tramwajów, z czego tylko 25 jest niskopodłogowych, czyli jakieś 6,8%. Śmiech przez łzy.
Zła byłam i troszkę jeszcze jestem jak o tym myślę, bo Kudłata na razie to tylko marne 15,4 kg, jednak za chwilę nie będę mogła własnymi rączkami wtaszczyć jej do tramwaju. Można spokojnie skomentować: chciała pani pieska, ma pani pieska, co wyobraźni nie starczyło? Czy ten sam komentarz należy się kobietom, które postanowiły oddać się miejskiemu safari i pojechać gdzieś (też mi widzimisię!) z wózkiem wypełnionym jednostką stanowiącą przyszłość narodu. Takiej to należy jeszcze powiedzieć, że skoro z tym wózkiem zachciało jej się wyjść z domu to na pewno ma czas i może sobie dwie—trzy godzinki poczekać, jeśli jest tak wybredna, że chce tramwaju o konkretnym numerze. Na mężczyznę swego życia umiała czekać, to i na tramwaj poczeka! Kobiety do czekania są stworzone.
Transport miejski jest rodzaju męskiego. Czy właśnie dlatego tak trudno mu zrozumieć kobiety? Transporcie, może byłoby Ci łatwiej wygrzebać zza brudnych hamulców szczyptę empatii, gdy zostaniesz poinformowany, że wśród osób mających problemy z aparatem ruchu połowa to mężczyźni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz