poniedziałek, sierpnia 23, 2010

47. Środek lata: Horror w futerku

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

17 sierpnia 2010 roku to nie tylko data ostatniego, jak do tej pory, wpisu.

17 sierpnia 2010 roku to również dokładnie miesiąc przed ćwierćwieczem Braciaka — co ten czas robi z ludźmi, ale nie o tym miało być.

17 sierpnia 2010 roku to dzień, w którym Henia skończyła 15 tygodni, ale Mama o tym w czambuł zapomniała. Dzień, który miał dwie odsłony cudną i mroczną.

17 sierpnia 2010 roku (odsłona cudna): Jabłoń z Heniutą postanowiły, że czas na nowe! Wymyślony i zaplanowany przez Sadownika przerzut dziewczyn na wieś zbliżał się wielkimi krokami. Są rzeczy, bez których nigdzie nie można się udać i w związku z tym należało uzupełnić zapasy smakołyków do nagradzania psa i tabletkę na odrobaczanie, bo już czas. Dziewczyny postanowiły być dzielne i zaszaleć. Zaczęły po śniadanku od kupna biletu całodziennego. Weszły do sklepiku-kiosku, Henia wykonała bez zarzutu komendę waruj i… wytrwała! Zadziwiło to Jabłoń. Publiczność kolejkowa była wyjątkowa w obdarowywaniu pochwałami jaki to mądry piesek, choć jeszcze taki młodziutki. Potem poszły na przystanek tramwajowy i… okazało się, że tramwaje niskopodłogowe to wciąż rarytas a nie standard, czy choćby 50% standardu. Wsiadły w piąty, który raczył zawitać na przystanku. Weszły do pojazdu, Kudłata wykonała komendę siad bez zbędnego powtarzania. Jabłoń pozostała w wewnętrznym niemym szoku, choć na zewnątrz podjęła teatralną grę Kudłatej, gotowa zaświadczyć o tym, że przecież oczywistym jest, że Henia zawsze taka rozumna, grzeczna, posłuszna, mądra, nic, tylko cud, miód i orzeszki obleczone w sierść. Wyszło szydło z worka, Kudłata uwielbia mieć publikę! Najzabawniejsze dla Jabłoni było to, że choć jechały tylko jeden przystanek to jakaś pani wyrwała się, że ona bardzo chętnie ustąpi Jabłoni miejsca. Jeden tramwaj, jeden Sierściuch z jednym otwieraczem ludzkich serc i nagle wagon pełen obcych sobie ludzi rozwodzi się nad pięknem i mądrością małego czworonoga. Ludzie ludźmi — piękne! Przystanek przejechały w mgnieniu oka. Heniuta w zachwycie, triumfalnie opuściła pojazd transportu miejskiego, postawiwszy łapki na chodniku natychmiast odwróciła głowę ku Jabłoni z oczami mówiącymi: smakołyk poproszę, ładnie było, prawda? Potem, był kolejny popis, bo grzeczna dziewczynka umiała się nawet przyzwoicie zachować w sklepie zoologicznym, aż pani powiedziała, że tak grzecznego psa nigdy u siebie w sklepie nie widziała. U Weta też było zachwycająco, ale to dlatego, że Henia pamięta: tam dają smakowite różności, gdy już porobią różne niezrozumiałe dla psa dziwności. Waga jako mechanizm jednak Henię ciut wystraszyła. Maleństwo przestało być maleństwem: 14,4kg. Smakołyk, powiedziała Henia, gdy zeszła z wagi. Był i smakołyk.

17 sierpnia 2010 roku (odsłona mroczna): Nic nie zapowiadało strachu i kiepskiego doświadczania życia a może Henia przewrotnie postanowiła: czas na nowe, trzeba ich przestraszyć? Było to tak: dziewczyny wróciły w oparach dumy i kropelkach upału tu i ówdzie. Każda zajęła się sobą. Przyszła pora psiego obiadu i… Kudłata, jak nie labrador, odmówiła współpracy z miską. Jabłoń pomyślała, że może za dużo smakołyków wydała. Za dwie godziny było już jednak wiadomo, że cała sytuacja nie ma nic wspólnego ze smakołykami, za to ma wiele wspólnego z naturą labradorów, którą Dwunożni Stada znali tylko z książek — labki uwielbiają bawienie się w zachwycającego się wszystkim śmieciarza. Kudłata z godziny na godzinę zamieniała się w rurę, z której każdego końca lało się na potęgę imitując miejską awarię wod-kan — beznadziejna psia zabawa. Haft angielski, gobelinowy, krzyżykowy, richelieu, jaki się tylko chciało. Sprzątając, wśród niepowtarzalnych wzorów, Jabłoń dostrzegła dziwny, nienaruszony owoc krzewu, którego nie znała, ale wiedziała, że jego owoce jadalne być nie muszą. Powoli do Jabłoni docierało, że Kudłata coś na podwórku złapała i po raz pierwszy w swym życiu zatruła się potwornie. Henia tymczasem nie rozumiała nic, patrzyła smutnie i przepraszająco na rozwolnienie-wodę, którego nie była w stanie donieść na dwór. Serce kroiło się w pół od patrzenia na tę tragedię gastrologiczną. Gdy Sadownik wrócił z pracy, Dwunożne naradziły się co dalej. Jabłoń z duszą na ramieniu pojechała do Pacjentki. Sadownik spakował psa w torbę i pojechał do Weta. Kroplówka, lekarstwa, coś osłonowego, węgiel, pięć, sześć zastrzyków, to już Jabłoń zna tylko z opowieści. Gdy wróciła, po dwudziestej pierwszej, w domu zastała tylko strapionego Sadownika i psią, śpiącą skórkę. Kudłata nie podnosiła głowy, nie używała ogona. Widok okropny, żałosny i smutny. Wyjazd na wieś wisiał na psim włosku. Na szczęście, dzień 17 sierpnia nie trwał wiecznie i 18 sierpnia o trzeciej nad ranem Kudłata podniosła głowę, uśmiechnęła się i z zapałem wypiła wodę, na którą jeszcze kilka godzin wcześniej nie mogła nawet patrzeć. Ogon w swej cudownej funkcjonalności wrócił do Stada około szóstej rano, a o dziewiątej Kudłata z zachwytem zjadła małą porcję psiego jedzenia z żółtkiem na smak (Dwunożni chcieli Heni przychylić nieba) a zaraz potem nauczyła się sama wskakiwać do samochodu, Stado było w drodze na wieś, szczęśliwe jak nigdy dotąd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz