wpis przeniesiony 27.02.2019.
Modlitwa niecodzienna: „żeby mi się chciało tak, jak mi się nie chce”. Najbardziej lubię jak mi się chce. Trochę mniej lubię, gdy przeholuje i wypełnię grafik zajęciami cyklicznymi tak, że chodzę na rzęsach by sprostać tym wszystkim zajęciom. Najmniej lubię, gdy mi się odechciewa i szczerze nienawidzę, gdy mi się nic nie chce --- gdy robię tylko to co muszę, zalegając w letarg o dowolnej porze dnia. No i dzisiaj spadł na mnie taki właśnie „niemogętny” dzień. Powoli powinnam zbierać się do organizacji nadchodzącego semestru, ułożyć jakiś egzamin poprawkowy, napisać co nieco, zaplanować co chcę zrobić do stycznia, zgarnąć troszkę z górki zaległości mojego Wewnętrznego Krytyka, któremu nigdy nie dość dużo, nie dość dobrze wykonanych prac, rozłożyć sobie jakoś wszystko to, co już widać na horyzoncie.
Zwykle na własne niechcenie reagowałam złością, mój Wewnętrzny Cenzor dorzucał do pieca i nigdy nie omieszkał mnie poinformować, że to straszne tracić tak czas, że tyle można by było zrobić... Miły facet z tego Cenzora, dba o mnie, nigdy nie opuszcza, ale czemu tak zrzędzi?
Słowa niecodziennej modlitwy, pod wpływem ostatnich przemyśleń i spostrzeżeń, nabrały zupełnie innego znaczenia. W „nie chce mi się” odkryłam potencjał. W tym stwierdzeniu, ku memu zdziwieniu, ukryta jest moc, a nie jak myślałam do tej pory niemoc w betonowym kole ratunkowym. Może i faktem jest, że mi się dzisiaj nie chce, ale skoro tak, to znaczy jednocześnie, że jestem w stanie to zrobić, mogę ruszyć palcem w określonym kierunku i zacząć, jeśli tylko znajdę w sobie odrobinę woli. To nie jest moje niespełnialne marzenie, to tylko chwilowe niechcenie, czyli chcenie w kokonie. Może po prostu poczekam spokojnie czytając książkę? Być dobrą dla siebie, jakie to dla mnie nowe...
(jak zwykle tekst)
Agnieszka Chrzanowska,
Nie bój się nic nie robić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz