niedziela, sierpnia 29, 2010

57. Guinness zamiast kawy

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 


Miała może osiem lat, gdy włożyła pierwsze okulary na nos i zdziwiła się, że w dobranocce jest tyle detali, których wcześniej nie widziała. WIDZI. Ostatni dobry znak: miała dwanaście lat, gdy idąc do szkoły zapomniała zabrać okularów. WIDZI. Gdy miała siedemnaście, pani okulistka uparła się, aby widziała rządek literek, których normalnie widzący widzieć nie muszą. Głowa bolała od szkieł, dużo spała, ale nosiła, twarda była. Dla niej to był wyrok --- minus pięć. WIDZI. Każda kolejna wizyta u okulisty kończyła się dorzuceniem jednej dioptrii. Wpadła na genialny pomysł: trzeba tam rzadziej chodzić. WIDZI. Będzie dobrze, wzrok leci tylko do osiemnastki, pociesza okulista. WIDZI. Przyszedł dzień, że minus pięć przestało być wyrokiem, było nieosiągalnie dobrym widzeniem. WIDZI. Wokół zdarzają się ludzie, którzy narzekają, że są całkiem ślepi mając minus dwa. Nie zabiera głosu w kwestii wzroku. Za żadne skarby świata nigdy nie przyznałaby się ile ma na nosie. WIDZI. Czas leci, wzrok też. Będzie dobrze, wzrok leci tylko do dwudziestki, pociesza inna okulistka. WIDZI. Niebezpiecznie zbliża się do granicy wszystkich granic, czyli dwucyfrowych minusów. WIDZI. Czas leci, wzrok też. Będzie dobrze, wzrok leci tylko do dwudziestki piątki, słyszy od pani doktor. WIDZI. Ostatnie jednocyfrowe szkła. No wie pani, u 2% ludzi wzrok leci dalej i nie wiadomo dlaczego. Proszę pani, minus 10 to nic przy minus 30 mówi okularnik-lekarz. No tak, o tym nie pomyślała. WIDZI. Wcale nie czuje, że jest dobrze. WIDZI. Ok, czas zmierzyć się z własnym ślepym strachem. Co może stać się najgorszego? Straci wzrok. I co wtedy? Nie będzie mogła wykonywać pracy, którą uwielbia. Coś jeszcze? Przestanie wychodzić z domu, bo jak. I? I stanie się ciężarem dla bliskich. I co wtedy? Cisza. Cholernie długa cisza, łzy, cisza, łzy, cisza. Deszcz łez nie może trwać wiecznie. Nie wiadomo skąd pojawia się przekorna myśl: ... i Sadownik będzie musiał mi kupić psa-przewodnika, czarnego labradora. Jabłoń uśmiecha się w duchu do siebie. WCIĄŻ WIDZI.


To nie jest wymyślone, ta historia jest moją historią. Od czasu tej rozmowy ze sobą minął szmat czasu. Była ona jednak początkiem, kamyczkiem z lawiny dobrych rzeczy, które mnie spotkały. Joleńka swoim sprawnymi rękoma refleksologa zadbała o moje oczy używając swoich cudnych metod. Z Sebciem wykonaliśmy kawał dobrej roboty wykonując POP-owskie ćwiczenie, które otworzyło mi oczy na to, czego zobaczyć nie chciałam. I co? Zmieniłam perspektywę. Szkła kontaktowe dają mi komfort oglądania świata. Na skali dostępnych minusów mam jeszcze spory zapas. Nie mam żadnych oporów z powiedzeniem: stary, minus trzy, masz rację, jesteś ślepy jak kret, ja mam minus jedenaście i dwanaście, w szkłach kontaktowych odpowiednio mniej, i wiesz co, cholernie dobrze widzę, fart, no nie? To dziwne, przestał mi lecieć wzrok.

Pozostaję szczęściarą. Wciąż widzę a czarna labradorka śpi owinięta wokół moich nóg. Ma i na pewno będzie miała dziś w nocy dobry, głęboki sen. Po raz pierwszy nie tak kolorowy jak dzień, który przeżyła. Kudłata wraz z innymi (w sumie było ich ~600) labradorami pobiła dzisiaj rekord Guinnessa na II Paradzie Labradorów. Tylu psów w życiu nie widziałyśmy w jednym miejscu, o jednej porze. Byłyśmy zachwycone. Zdjęcia z aparatu będzie musiał wyłowić Sadownik, gdy już szczęśliwie wróci do domu.

Szliśmy po kwadracie Świętokrzyska/Nowy Świat/Al. Jerozolimskie/Marszałkowska. Jedyne miejsce, gdzie skutecznie wstrzymywaliśmy ruch, było ciut za startem i ciut przed metą: skrzyżowanie Świętokrzyskiej z Marszałkowską. Pierwsze samochody, które musiały stać podczas przemarszu Parady miały przynajmniej piękny widok na setki psów, ci niemający tyle szczęścia, stojący dalej, ze złości trąbili. Czułam się jak polski górnik, który najechał na Warszawę. Moc była po naszej stronie. Próg na branie czynnego udziału w inicjatywie społecznej pokonany --- znów Kudłata mnie przepchnęła. Sama zyskała przy tym kolejne imię: Ginesia.

Naszym kuponem startowym wsparłyśmy Fundację na Rzecz Osób Niewidomych Labrador, bo nie każdy ma szczęście mieć tylko minus jedenaście/dwanaście...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz