poniedziałek, października 11, 2010

96. Ślad przeszłości w teraźniejszości

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

Przy wszystkich blaskach młodości jest to okres życia bardzo trudny (…).
Antoni Kępiński, Schizofrenia, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009

Prolog: Pewnie ten fragment nie znalazłby się tutaj. Nawet nie przykułby mojej uwagi na tak długo, bo można go uznać za banalny. Nie wprawiłby mnie w zadumę swoją prawdziwością. Nic z tych rzeczy nie miałoby miejsca, gdybym wczoraj nie spotkała śladu owego trudnego okresu. W sumie śmieszna historia, pokazująca, że życie w swej dynamice posługuje się dużo większą wyobraźnią niż ludzie. W ramach mojej ulubionej zabawy w słowo nie dałabym rady wymyśleć tego, co wczoraj mi się przytrafiło.

Niezbędna dygresja 1: Ludzie czasem, często lub gdy tylko mają okazję, słownie wyrażają tęsknotę za czasami licealnymi lub za okresem pierwszych studiów. Jestem ślepa na kolor owej tęsknoty. Dla mnie był to czas beznadziejny. Doświadczanie swojej inności, bez możliwości stania się kimś takim jak rówieśnicy, bez cienia nadziei na myśl, że któregoś dnia uznam swoją inność za jedną z najcudowniejszych rzeczy jakie mnie w życiu spotkały. Jak ja to przeżyłam? Nie wiem, ale moja obecność teraz na tym świecie świadczy o tym, że jednak jakoś dałam radę. Ta inność wtedy wydawała się wymagająca i okrutna. Dziś, w wielu sytuacjach wciąż jest wymagająca, ale w większości przypadków staje się Źródłem Odkryć.

No więc, w owych trudnych czasach, w akademiku, był sobie jeden sfrustrowany student z rocznika wyżej, z innego kierunku, który wiódł równie nędzne życie jak moje, choć z zupełnie innych przyczyn. Spędzaliśmy sporo czasu dyskutując o marnościach tego świata, użalając się troszkę nad sobą. Relacja rozwinęła się, nie wiedzieć kiedy, w relację, która miała burzliwy charakter, jeśli chodzi o intensywność i czas trwania. Nie minęły dwa miesiące od maksimum cudowności, gdy już całkiem zwyczajnie siebie unikaliśmy.

Niezbędna dygresja 2: Jakoś tak mam, że czasami spontanicznie pojawiają się w mojej głowie myśli o konkretnych ludziach. Pyk, myśl, pyk, po myśli i żadnego związku z logiką. Jest to szczególnie dziwniaste w odniesieniu do osób, z którymi nie utrzymuję żadnych kontaktów.

Część właściwa: Prowadzę wczoraj pierwsze zajęcia na zaocznych. W czasie, gdy studenci pracują nad zadaniem, ja wklepuję ich imiona i nazwiska w arkusz ocen. Upppsss… Pan o imieniu X i nazwisku Y. Uśmiechnęłam się w duchu, bo kilka dni temu przez myśl przebiegł mi właśnie X.Y. Cóż za zbieg okoliczności, człowiek o tym samym imieniu i nazwisku, co ktoś, z kim byłam przez chwilę --- uśmiechnęłam się do siebie. Żadna czerwona żarówka nie zapaliła się w mojej głowie. Po zajęciach prawie wszyscy studenci opuścili salę i został… On. Tylko życie mogło nam wyciąć taki numer.

Epilog: Pamiętam, że zatkało mnie z wrażenia, gdy dowiedziałam się, że ludzie mają tendencję do przeceniania swoich możliwości, jeśli chodzi o dzień, miesiąc, rok, ale zupełnie nie doceniają tego, co mogą osiągnąć w przeciągu pięciu czy dziesięciu lat. Tak, to święta prawda.

Spotkanie z X.Y. uświadomiło mi jak dużo rzeczy zmieniło się w moim życiu przez ostatnich naście lat. Każdy kolejny rok czynił moje życie lepszym, smaczniejszym, piękniejszym i pełniejszym. Super! Może właśnie po to spotkałam znów X.Y.? Najpiękniejsze jest to, że i ja, i X.Y. jesteśmy szczęśliwymi ludźmi. Naprawdę super wiedzieć, że tak potoczyły się nasze sfrustrowane losy!

Wróciłam do domu. Rozbawiona, opowiedziałam cały ten incydent Sadownikowi a ten udając śmiertelnie poważnego poinformował mnie, że już do końca życia nie będę mogła powiedzieć, że „nigdy nie byłam w związku ze swoim studentem”. Cóż za makabryczna manipulacja osią czasu! Albo inaczej, dowód na zakrzywienie czasoprzestrzeni...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz