piątek, października 13, 2017

(2568+29). To w ogóle nie jest kraj dla ludzi

 wpis przeniesiony 3.04.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Tytuł tego wpisu to parafraza tytułu innej ważnej książki i traktuje o konsekwencjach pewnego szalonego myślenia.

Nie mogłam uwierzyć, gdy wczoraj z drugiej ręki dowiedziałam się, że jakaś osłanka raczyła publicznie powiedzieć: niech jadą! Naprawdę? Nie stać nas na wiele w zakresie medycyny, ale stać na bycie uniwersytetem, który kształci lekarzy dla bogatych krajów? Niechby może ktoś osłance łopatologicznie wytłumaczył, że nie można politycznie namaścić kumpla na lekarza, nie da się nawet w pięć lat „wyprodukować” lekarza czy specjalisty, choćby nie wiem jak rządzący nalegali. Popieram strajk lekarzy.

Nie. Nie mam w rodzinie ani jednego lekarza. Moje kopytko do dnia dzisiejszego kosztowało mnie ponad trzydzieści pięć tysięcy złotych i będę je spłacać dłuższy niż krótszy czas. A to była tylko noga! A&nbps;ja należę do 2% najlepiej wykształconych ludzi w tym kraju. Popieram strajk lekarzy.

Bo jak nie popierać, jeśli przeczytało się Małych bogów ze zrozumieniem i szokiem poznawczym, że niewolnictwo w tym kraju kwitnie. Bo jak nie popierać po przeczytaniu tej książki. Nie miałam pojęcia o „rynku” opiekuńczym. Dopiero podczas czytania tej książki przypomniało mi się i to, i tamto — są wokół mnie ludzie, którzy wyjeżdżają, bo nie mają innego wyjścia i niech mi nikt nie mówi, że to był wyłącznie ich wybór. Nóż w kieszeni się otwiera, że żyjemy w kraju, w którym człowiek jest zbędnym balastem dla świetlanych prognoz obniżania kosztów. Również dlatego popieram strajk lekarzy nie tylko dziś, czyli w Dniu Solidarności z Nimi.

[…] przychodzi na myśli anegdota z 1807 roku. Wtedy to bowiem Wielka Brytania zabroniła handlu niewolnikami. Oburzeni tym faktem byli nie tylko biali handlarze, ale także liderzy afrykańskich plemion, którzy sprzedawali swoich pobratymców w niewolę, czerpiąc z tego znikome korzyści materialne. Niektórzy liderzy tych plemion wysłali list co króla angielskiego, skarżąc się na dyskryminację i niesprawiedliwe traktowanie, ponieważ oni i ich plemiona korzystali finansowo z handlu niewolnikami. Czy nie jest tak, że polscy pracodawcy delegujący pracowników wysyłający list do Komisji Europejskiej, narzekając na ich niesprawiedliwe traktowanie i pomijając eksploatację ekonomiczną polskich pracowników, nie zachowują się czasami podobnie?

*

     — „Starych i chorych nie potrzebujemy”, stwierdza szef sklepu obuwniczego, w którym pracuję — opowiada Joanna. — Wracam z miesięcznego zwolnienia. Byłam w szpitalu; zapalenie woreczka żółciowego. Mam trzydzieści jeden lat.

*

Chcę żyć w Polsce, ale właśnie żyć, a nie wegetować.

*

Moim zdaniem wbrew temu, co twierdzą w agencjach, przestrzeganie prawa wszystkim wyszłoby na dobre i właściwie tylko na tym mi zależy. Opiekunki, pracując na zleceniach, nie mają prawa do urlopu, nie mogą zachorować, nie odkładają na emeryturę, nie mają przyszłości. Tu chodzi o nasze życie i o miliardy, które obecnie traci i państwo polskie, i niemieckie. Nie przekonuje mnie to, że praca w Niemczech i tak oznacza poprawę ich sytuacji, bo w Polsce nie miałyby żadnej pracy albo taką za 1,2 tys. złotych.

*

Jak pracodawcą, według niektórych agencji, może być osoba z demencją? To, co mówi, mogło mieć sens, ale pięć lat temu, tymczasem powinnam wykonywać jej polecenia. Jak o opiece nad pacjentem w ciężkim stanie może decydować syn czy córka, która nie chce przyjąć do wiadomości, że nie będzie lepiej? No i jak mam aktywizować worek kartofli? Chyba tylko na frytki.

*

Najgorsze jest to, że trafiamy z polskiego gówna, w którym taplamy się latami, w gówno niemieckie, które też nie trwa krótko. Najpierw przerabiamy niskie płace, z którymi nie wiadomo co zrobić, mężów debilów, depresje, później musimy upominać się o trzy posiłki dziennie, pokoje, w których są drzwi (bo przecież sen to luksus, który służbie się nie należy; służba ma czuwać), i znosić skurwysyńskie agencje, okradające nas co miesiąc.

*

Nie wyobrażam już sobie życia w Polsce za polskie pensje. Dla Niemców to jest nie do ogarnięcia, że pracując, nie można się utrzymać. Może zaczęliby cokolwiek rozumieć, gdyby na jakiś czas przenieśli się za Odrę i musieli przeżyć za 1,3 tys. złotych miesięcznie. Nie rozumieją też, jak to możliwe, że nie znalazłam pracy w Polsce:
     — Ewa, księgowa z takim doświadczeniem jak ty nie miałaby tu większych problemów ze znalezieniem zajęcia.
     Czasem zastanawiam się, czy im mówić, czy nie mówić, że Polka po czterdziestce nie nadaje się już do niczego. Znów by nie zrozumieli.

*

Zastanawiam się też nad tym, jak to jest: niby wszystko jest legalne, a wszystko nie tak. Co to za zlecenie: trzymiesięczna praca przez dwadzieścia cztery godziny na dobę?

*

Powinniśmy zastanowić się nad niewolniczą pracą w kraju. Państwo zapomniało o domach opieki i ludziach w nich pracujących. […] Po trzydziestu dwóch latach pracy zarabiam 1,7 tys. złotych. W zamian za niewolniczą pracę czeka mnie brak zrozumienia ze strony społeczeństwa i krytyka rodzin chorych, które są niezadowolone z opieki nad swoimi bliskimi, a same nawet ich nie uczeszą, bo nie wiedzą, jak to zrobić, ponieważ — jak mówią — nie mają ukończonej szkoły pielęgniarskiej.

*

Niestety, ten kraj schodzi na psy. Żeby godnie żyć, trzeba wyjechać, zresztą miliony Polaków to zrobiły. To wręcz niepojęte, że od 1989 roku nie było mądrych osób w kolejnych rządach, które by pomyślały o całym społeczeństwie, a nie tylko o sobie.

Anna Wiatr, Betrojerinki. Reportaże i pracy opiekuńczej i (bez)nadziei,
Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2017.
(wyróżnienie własne)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz