poniedziałek, października 16, 2017

2604. Z podróży ku Nieznanej

 wpis przeniesiony 3.04.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Przygoda zaczęła się jak zwykle, nim dostrzegłam pierwsze subtelne sygnały zmiany. Wielki sygnał, który w końcu dostrzegłam, potraktowałam ze zdziwieniem i pewną nieufnością: chora ja czy co? A było tak.

Facet i jego ratlerek. Rzadko, ale jednak, na porannym spacerze nieprzyjemność miałam od lat. Facet, biorąc pieska na ręce (na widok Heniutki pięćdziesiąt metrów dalej), budził we mnie figurę oenerowca-homofoba, bo jak facet może mieć takiego psa! Mordercze instynkta miałam wszystkie całkiem na wierzchu. I tak przez lata. Nie docierało do mojej łepetyny coś, co w przypadku jorków dotarło, że może człowiek bierze na rękę swojego niewychowanego psa, bo nie chce, by bez sensu rzucił się na Heniutkę. Nie docierał głos krytyka wewnętrznego: zazdrościsz skurwysynowi, że może psa na rękę wziąć, hahaha! Taki był kontekst, nim zdarzyło się to, co niepojęte. A było tak.

Dwa, trzy tygodnie temu, o poranku z Heniutką poszłyśmy na spacer. Mężczyzna, ratlerek (kura przez wu — jak ciężko mi wymówić to słowo!), kontekst — zupełnie bez zmian. Tylko ja jakaś dziwna. Nie trafia mnie szlag, gdy piesek ląduje na ludzkich rękach. Dziesięć metrów od człowieka, z uśmiechem i szczerze mówię mu dzień dobry. Nie odpowiada — nie słyszy, ignoruje, nie wie, co z tym zrobić; nie wiem co. A ja nie obrażam się; uśmiecham się od ucha do ucha do jego oddalających się pleców i mam się świetnie. I dociera do mnie, że to, co zrobił; to, co mógł zrobić; to, czego nie zrobił — to wszystko nie ma żadnego znaczenia! Intencja, z jaką powiedziałam dzień dobry, była dla mnie najważniejsza.

Byłam zadziwiona sobą, nieufna wobec siebie, chora ja czy co? Ale udawać, że scena nie miała miejsce, nie dało się. Tak zaczęło się coś dziwnego, podejrzanego chwilami, ale jak pięknego! Bo intencja jest ważna — czasem najważniejsza!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz