poniedziałek, kwietnia 15, 2019

3249. Piszna siurpryza

Plan: prace domowe, ośrodek, przerwa, Osti. I obietnica dana Sadownikowi, że o siebie zadbam.

Przerwa. Myślę. Optymalizuję. W drodze z ośrodka na tramwaj jest kawiarnia stylizowana na sklep rybny z czasów peerelu — przypomniało mi się. Czasu akurat na kawę i cúś. Idę.

Wchodzę i wspomnienie lokalu widzianego z zewnątrz wielokrotnie, rozjeżdża się z zastaną rzeczywistością. W tym lokalu podają ryby na kilkanaście różnych sposobów…

Ograniczona czasem i „osobistą sprawnością” postanawiam, że w rybnej knajpie kawę będę pić i kropka!

Obietnicą przygwożdżona zamówiłam również sałatkę — okazała się rewelacyjna. Wyszłabym stamtąd szczęśliwa, ale.

Stolik obok siada pan. Zamawia. I dostaje w naczyniu, którego kształt i kolor po raz pierwszy w życiu spotkałam w Hiszpanii ponad dwadzieścia lat temu, wdrukowując sobie już na zawsze, że w czymś takim tylko pyszne. Nie zastanawiałam się ani chwili, zamówiłam to samo. Wyszłam stamtąd przeszczęśliwa bez ale.

I muszę tam wrócić z Sadownikiem. Postanowione.

*


(źródło filmiku)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz