środa, stycznia 30, 2013

662. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie

 wpis przeniesiony 5.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Omijam. Nie czytam Jej tekstów. Nie czytam Jej książek. Nasza znajomość ogranicza się do przyjemności, jaką mam, gdy spotykam Jej uśmiech w przypadkowo wertowanych czasopismach. Nie ma chemii — powiedział z rezygnacją mój Animus — przyciągania, energii, nic.

Omijam. Wciąż. Z jednym małym wyjątkiem. Pokochałam Jej psychologizujące wiersze. Jeśli wydała je drukiem, proszę mi o tym donieść, szybciutko!

Jestem sobie dana
od Kogoś
Mozolnie posuwa się
to przyjmowanie
Ale powoli
pnę się
do siebie



ciało odrętwiałe
wyjmuję z łóżka
kto wyjmuje?
i wystawiam na słońce
choć miało już nie wstać
zalęga się podejrzenie
i prawie pewność

że ktoś o mnie dba



I najlepsze z najlepszych na koniec, na deser:

Łatwo mnie ośmieszyć
ale nie dotknąć
Łatwo mnie dotknąć
ale nie poruszyć
łatwo mnie poruszyć
ale nie przesunąć
łatwo mnie przesunąć
ale nie zmienić
łatwo mnie zmienić
ale nie wyrwać
można mnie wyrwać
ale nie zniszczyć
można mnie zniszczyć
ale nie zabić
można mnie zabić!

ale jestem

Katarzyna Miller w Spirala 2013. Duchowe dziedzictwo kobiet.
Siostrzeństwo,
Wydawnictwo Berckana, Józefów 2012.
(wyróżnienie własne)

wtorek, stycznia 29, 2013

(659+2). Na Gigancie

 wpis przeniesiony 5.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Uciekłam. Wczoraj. Od świata norm. Społecznych oczywistości i porządku naturalnego.

Uciekłam. Do świata subiektywnego. Do życia pod obstrzałem permanentnej niepewności. W napięciu trzymały mnie te literki. W zachwycie trzymały mnie słowa — kreślące nastrój, kształt chwil — opisujące wszystko to, czego nie sposób opisać do końca. Uciekłam do świata delikatnej uważności, uważnej delikatności.

(...) najciemniejsze moce rodzą się z takich drobnych, niepozornych chwil w ciszy. Z takich dodanych do siebie chwil milczenia. Potem nie sposób nad nimi zapanować, mają własne życie.

*

Pomyślałam, że widocznie nie można czuć się dobrze, mieszkając na walizkach, pośród przypadkowych przedmiotów pochodzących z innych domów. Przedmioty powinny się osiedlić tak jak ludzie, inaczej zwiększają jedynie poczucie bezładu i tymczasowości.

*

Czekanie to dziwny okres, powoduje ogromne i nieusuwalne zniszczenia, nawet jeżeli umie się czekać.

*

Czekanie to złożona sprawa. Z taką intensywnością przemierza się wielkie odległości, pozostając jednocześnie w całkowitym bezruchu. Najlepiej podzielić je na małe odcinki i spróbować pokonywać każdy oddzielnie. Nie można pozwolić, by ta przestrzeń ukazało się w całości — to ściąga momenty zupełnej klęski, kiedy leży się z otwartymi oczami pośród nocy, świt nie kryje się w żadnym odgłosie uśpionego domu, w żadnej wyimaginowanej dziennej smudze światła. Albo siedzi się w kącie kuchni, na podłodze z meksykańskiej terakoty, między zlewem a kuchenką gazową, blisko ziemi jest najbezpieczniej.

*

W 2001 najbardziej przestraszyło mnie to, że czas przestał być samodzielny, już nie można go było zostawić własnemu losowi. Czułam, że muszę nieustannie wspierać jego bieg, sam sobie nie da rady. Bałam się sprawdzić, czy upływa bez mojej pomocy. A jeżeli nie upływa? Jeżeli nie starczy mi sił, by nad nim czuwać, utknę w próżni, w zawieszeniu. Wojtek nie zginie na wojnie, po prostu nie wróci, już nigdy się nie spotkamy, ponieważ ja nie zdołam przebyć tych tygodni dzielących mnie od jego powrotu.

*

(...) — To jak czekanie na diagnozę wyjaśniam, żeby mu [Siwemu – terapeucie] jakoś pomóc. — Człowiek czuje się lepiej, kiedy już wie. Może się przestać bać, że jest śmiertelnie chory. Ten rodzaj strachu się skończył, teraz może zacząć walczyć.

*

Ale przeszłość, jakakolwiek by była, zawsze jest siłą człowieka, ponieważ tylko dzięki niej można coś naprawić. I dlatego wierzę w swoje udane życie.

Grażyna Jagielska, Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym,
Wydawnictwo Znak, Kraków 2013.
(wyróżnienie własne)

sobota, stycznia 26, 2013

(659+1). Prawo i Spełnienie

 wpis przeniesiony 5.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
(słucha specjalistów sejmowych)

Poseł Górski upadł Jabłoń moralnie, a potem uświadomił, że „miłość małżeńska prowadzi do prokreacji, do urodzenia dzieci”.

Jabłoń:
Kochanie, Mądry Inaczej jest pewien,
że ja Cię wcale nie kocham.

Sadownik:
(Z przekąsem)
Noooo.

(mija chwila)

Sadownik:
(śmieje się być może na wspomnienie
wyjątkowo udanego seksu przedmałżeńskiego
)
Wróć! Wróć! Posłuchaj!

Jabłoń:
(słucha)

Poseł Męski Błysk Intelektu: „jedynie małżeństwo uzasadnia intymne współżycie”...

Jabłoń:
(zachichotała)
Nooo, to Jarek albo jest prawiczkiem, albo złamał prawo.

659. Oburzona na Pannę Błysk Pawłowicz

 wpis przeniesiony 5.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Szanowna Pani,

Jestem osobą, z której, według Pani definicji,
społeczeństwo nie ma żadnego pożytku.
Społeczeństwo funduje mi moje słodkie życie.
Mam to szczęście tylko dlatego, że jestem osobą heteroseksualną.

*

Cisnąć kamieniem aż się chce. W ten niebywały wzór trwałego, niejałowego życia. W tę nieporuszoną pewność i oczywistość, które pozostają nieskalane refleksją nad sobą. Z pani to dopiero jest pożytek. Tak bardzo nie chcę Pani fundować słodkiego poselskiego życia... Kiedy ostatni raz kochała Pani człowieka? Kochała, nie poszła z nim do łóżka? Wstyd mi za panią. Wstyd tak bardzo, że muszę tu zostawić ślad oburzenia. Nie zgadzam się na ten poziom debaty społecznej. Ten poziom nie trzyma poziomu.

*

Jeśli tylko możesz, nie pozostaw tego wpisu bez komentarza, proszę. Każde wypowiedziane, mądre, pełne miłości słowo zmienia Świat, a Świat tej zmiany potrzebuje jak wody, powietrza, ognia i ziemi.


[Związki partnerskie - dzień w Sejmie (fot. Agencja Gazeta/sejm.gov.pl)]

658. Telefon do Kochanka

 wpis przeniesiony 5.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
(dzwoni do Pracującego)

Sadownik:
Dzień dobry, dzień dobry!

Jabłoń:
Dzień dobry, chciałabym porozmawiać z moim Kochankiem.

Sadownik:
Och, to źle się dodzwoniłaś, jestem twoim Mężem.

Jabłoń:
To mnie przełącz, proszę.

(i sobie porozmawiali...)

piątek, stycznia 25, 2013

657. Schabowe porozumienie krwi

 wpis przeniesiony 5.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Gdy byłam dzieckiem, moim największym marzeniem było, by Mama kupiła kilo schabu, pokroiła, usmażyła i pozwoliła mi to wszystko zjeść.

Ona. Czwarte dziecko Jej-Mamy. W każde szkolne wakacje była opiekunką swojego młodszego o trzy lata brata z aberracją chromosomu 21. Nie wiem, czy czuła się ważna. Nie wiem, czy czuła, że Jej potrzeby są w ogóle dostrzegane. Obiecała sobie, że własnym dzieciom wolności nie zabierze.

Jabłoń. Pierwsze dziecko. Troszkę pod presją Jej-Mamy stworzona: bo jak nie teraz, to potem nie będzie wam się chciało — mówiła. Jabłoń całkiem dorosła od piątego roku życia. Jej dziecięce potrzeby wciąż odkrywam. Jedno jest pewne, wolna czuje się od zawsze.

Poskładałam strzępki faktów, kawałeczki subiektywnych opowieści rodzinnych. Ona. Jabłoń. Tak dalekie. Tak bliskie. Historia domknęła się wczoraj, gdy Orzeszek, po świeżutko zażytej IV chemii powiedziała: nawet nie wiesz, jak marzę o schabowym. Stara historia na moich oczach się domyka. Ciekawa jestem Nowej. Schabowe. Będziemy jeszcze smażyć. Piękne!

Piękne życie jest tak niebywale proste, a ta prostota czasem tak trudna, zanim przyjdzie na nią właściwy czas. Bose stopy — powtarzam jak mantrę — bose stopy!

(655+1). Bose stopy... po!

 wpis przeniesiony 5.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wczoraj. Spontanicznie poszliśmy. Z tego filmu nie da się wyjść na nogach, na których się weszło do sali kinowej. Nic już nie jest takie jak było. Niech trwa!

Śniegu nie przybyło, ale cud, jakim są bose stopy sunące wieczorem z łazienki do sypialni stał się jeszcze większym Cudem.

czwartek, stycznia 24, 2013

655. Miłość, śnieg i bose stopy

 wpis przeniesiony 5.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
Tęsknię za Tobą…

Sadownik:
Śpię z Tobą, gadam z Tobą,
psa Ci wyprowadzam…
nie przesadzasz troszeczkę?

(ubawiona sierściuchowym argumentem)
Jabłoń:
Śpisz. Gadasz. Wyprowadzasz. Fakt.
(po chwili)
Tęsknienie to nie zarzut.
To bardzo miłe tęsknić za Tobą
i wciąż nie mieć Cię dosyć.

*

A śnieg pada i pada… Im więcej go jest, tym większy staje się cud, jakim są bose stopy sunące wieczorem z łazienki do sypialni.

wtorek, stycznia 22, 2013

654. Psie prawo zbójeckie

 wpis przeniesiony 5.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Sadownik:
(dbając o różnorodność pokarmową Jabłoni
postawił dla niej na stole otwarty już pojemniczek z jogurtem
)

(po dobrej chwili, gdy przy stole usiadła)
Jabłoń:
Zobacz, zobacz! Jak ślicznie Suk siedzi!

Sadownik:
A co ona ci mówi?

Jabłoń:
(gapi się na Henię i tu, i tam... i nic)
Nie mam pojęcia.

Sadownik:
To proste: „jedz ten jogurt, bo chcę pudełko”.

(i wszystko jasne!)

poniedziałek, stycznia 21, 2013

653. Już!

 wpis przeniesiony 5.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Ta książka długo sobie mnie używała. Całe 10 dni. To najdłuższa książka, jaką czytałam od lat. Nie czytałam, żułam zdanie po zdaniu. Zatrzymywałam się. Smakowałam. To książka o bezkresnej ludzkiej namiętności wychodzenia naprzeciw nieznanemu. To również książka o dotykaniu niebezpiecznego człowieczego nałogu zamieniania niepoznanego w oczywistą pewność. Wiele w niej historii bez jednoznacznych zakończeń, można więc snuć… Dla mnie to też książka o tęsknocie, by rozumieć świat. Dzięki Po30stko, dzięki!

(...) każdy dystans jest sam w sobie nieskończony, każdy punkt otwiera kolejne przestrzenie nie do pokonania, a że każdy ruch jest złudzeniem, wędrujemy w miejscu.

*

(...) Życie? Niczego takiego nie ma; widzę linie, płaszczyzny i bryły, i ich przemiany w czasie. Czas zaś wydaje się prostym narzędziem do mierzenia drobnych zmian, szkolną linijką z uproszczoną podziałką — to zaledwie trzy punkty było, jest i będzie.

*

Może Filip Verheyen wpadł na ślad ukrytego porządku — może w naszym ciele mieści się cały świat, mitologia? Może istnieje jakieś odzwierciedlenie wielkiego i małego, ciało człowieka łączy w sobie wszystko ze wszystkim — opowieści i bohaterów, bogów i zwierzęta, porządek roślin i harmonię minerałów? Może powinniśmy podążać z nazwami w tym kierunku — mięsień Artemidy, aorta Ateny, młoteczek i kowadełko Hefajstosa, spirale Merkurego.

*

(...) uśmiecha się pod nosem, delikatnie, ciut ironicznie, jak ktoś, kto właśnie usłyszał subtelny dowcip. Żart, którego pointa nie mieści się w ostatnim zdaniu, ale w oddechu opowiadającego.

*

     — Trzeba nazywać rzeczy po imieniu... — zaczyna, a ona mu przerywa.
     — Ba, żeby tylko wiedzieć, jak mają na imię.

*

Kiedy jego syn było mały, kiedy był niemowlęciem, Kunicki nie myślał o nim jako o człowieku. I to było dobre, bo byli blisko. Człowiek jest zawsze daleko. Nauczył się sprawnie zmieniać mu pieluchy, robił to kilkoma ruchami rąk, trzaskały tylko napy pampersów. Zanurzał jego małe ciało w wannie, mydlił mu brzuch, potem zawiniętego w ręcznik niósł do pokoju i ubierał w śpiochy. To było łatwe. Gdy ma się małe dziecko, nie trzeba się nad niczym zastanawiać, wszystko jest oczywiste i naturalne. Lgnienie dziecka do piersi, jego ciężar, zapach — swojski i rozczulający. Ale dziecko nie jest człowiekiem. Staje się człowiekiem, gdy wyrywa się z ramion i mówi „nie”.

Olga Tokarczuk, Bieguni,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008.
(wyróżnienie własne)

piątek, stycznia 18, 2013

(651+1). def. Dorosłość Prawdziwa

 wpis przeniesiony 5.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dorosłość. Gdy 18 lat ukończymy? Gdy, jak to się kiedyś mówiło, „wyjdziemy” z domu? Gdy stajemy się odpowiedzialni za inne życie? Gdy kryzys wieku średniego przeżyjemy i drugą część życia zaczniemy wieść?

Dorosłość Prawdziwa? Gdy w Rodzicach — zamiast widzieć Matkę, Ojca — Parę zobaczysz. Niepowtarzalną. Jedyną w całej Galaktyce. Nieoczywistą. Cenną. Kruchą i śmiertelną. Zamiast Matki, Ojca, Ludzi w Nich dostrzeżesz. Tak bardzo innych od ciebie, jakby byli z innego świata, zwykłych, grzesznych, niedoskonałych i... zgadzasz się na Nich, takimi jakimi są. I cieszysz, że wciąż są.

Dorosłość Szczęśliwa? Masz farta, Dorosłość Prawdziwa chwyta i trzyma Cię za rękę, gdy Oni jeszcze razem na tym świecie koniec z końcem wiążą, mają swoje wspólne życie, swoje sprawy i poglądy. Pozostaje Ci już tylko jedno, kibicować Im. I robisz to... z przyjemnością. Z ogromną!

(źródło: wpis 644.)

czwartek, stycznia 17, 2013

651. Wisieńka na torcie szczęśliwego dnia

 wpis przeniesiony 5.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Pamięta. O tej nie, bo serial. O tej nie, bo film. Wstrzela się. 20:44. Zieloną słuchawkę wciska. Po minucie rozmowy słyszy teatralny szept Orzeszka:
     — Na Trójkę nastaw.
     I przypomina sobie, że o 20:50 czytana jest powieść. Zapomniała. Dobrej nocy życzy i czerwoną słuchawkę wciska. I cieszy się jak głupia, że wciąż są razem i jak zwykle nie mają czasu.

środa, stycznia 16, 2013

(643+7). I rocznica urodzin ALTO OBI Dream Team


(648+1). Gdy na jawie zęby śnisz

 wpis przeniesiony 5.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Mycie zębów. Codzienny rytuał dbania o doczesne dobro. Zatrzymał mnie wczoraj. Natura i skończoność mycia zębów dopadła moją świadomość. Proceder to intymny i, matematycznie rzecz ujmując, dyskretny, bo choć rozciągnięty nieznacznie w czasie, to nie sposób umyć zęby, powiedzmy, trzy i pół razy. Żadne ułamki z dziesięcioma miejscami po przecinku nie wchodzą w rachubę. Dbając o parytet gramatyczny pytanie brzmi: myłeś czy nie myłaś zęby?

Mycie zębów. Intymne, określone liczbą, która jest nie tylko całkowita, ale również... skończona. Ograniczoność tej liczby odkryłam wczoraj nad wieczornym zlewem. Dotarło do mnie, że któregoś dnia moje życie ostatni raz będzie szorowało swoje zęby. Świadomość tego faktu, póki co niedokonanego, spowodowała, że mycie zębów łagodnie przemieściło się z puli nudnych obowiązków związanych z codziennością do kategorii „przywileje”. Nie przepuszczę ani jednej okazji! Zkemi byłaby ze mnie dumna.

*

Odkrycie wczorajsze:

wtorek, stycznia 15, 2013

648. Pre-Pewniak

 wpis przeniesiony 5.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

     — Poczułem się urażony. — Powiedział i poszedł do pracy.
Zamykane rano drzwi szczęśliwie oddzieliły go od jej złych snów i strachu.
Bo w niebie nie tylko śpiew, ale czasem cisza i pauz całe hordy szalejące...

Wieczorne wytchnienie. Taniec z cudownie opowiedzianą bają przykładam na smutek. Pomaga. Jutro będzie lepiej, to pewne.

poniedziałek, stycznia 14, 2013

(634+13). Poświąteczny subiektywnik (VII)

 wpis przeniesiony 5.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Kiedy kończy się miłość? Gdy trzaśnie się drzwiami i postanowi nigdy nie wrócić? Gdy odda się wszystkie rzeczy Onej lub Onego? Gdy człowiek sobie powie, że to naprawdę już koniec? Gdy w końcu uwierzy, że odeszła lub odszedł? Gdy życzy Onemu lub Onej takiego samego cierpienia i rozczarowania? Gdy w nowy związek się wejdzie? Gdy obrączkę na palec komu innemu się wsunie? Gdy worek soli z kimś innym się zje popijając wspólnymi łzami?

Nigdy nie zastanawiałam się nad tymi pytaniami. Spotkałam odpowiedź na miarę mego życia skrojoną. Miłość jest. Nie musisz Onej lub Onego już więcej spotykać. Nie musisz z nimi rozmawiać. Nie musisz o Nich pytać. Nie musisz za Nimi tęsknić. Nie musisz w swej głowie dysput z Nimi prowadzić. Wystarczy, że pomyślisz o Onej lub Onym — z nienawiścią lub tylko mało pochlebnie, czy może szczęśliwie już w uwalniający sposób, życząc Im z całego serca wszystkiego dobrego. W każdym z tych przypadków, gdy Twoja świadomość na chwilę przycupnie przy Onym czy Onej, miłość wciąż jest. Nie ma w tym nic złego. Tak cudnie jest być zdolnym do miłości i wysyłać ją w świat.

Miłość znika, przechodzi do świata niemożliwości, gdy przez rok* On lub Ona w myśli żadnej nie pojawią się choćby na nanosekundę.

Jadąc na święta wspominałam z Sadownikiem pewne wydarzenia z młodości. Zdziwiłam się, gdy dotarło do mnie, że o Onym nie umiem już myśleć.

_________________
*   rok? Dlaczego rok? Z linijką podchodząc do zagadnienia powiedziałabym 20% długości związku, ale to tylko nędzna empiria.

piątek, stycznia 11, 2013

646. Lokalny Tata

Jabłoń:
(wieczorem wybiera numer do Bliźniaczej Liczby, bo późno
i chce sprawdzić, czy wszystko w porządku u Chrobrego Baczka,
co spotkać się z koleżanką miał w planie
)

Sadownik:
Daj, daj!
(bierze telefon)
dobry wieczór... tu lokalny tata,
dziecko kochane, o której Ty wrócisz do domu?

645. Kronika „słychania”

 wpis przeniesiony 4.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dwa dni przed Świętami moją uwagę zwróciło dwóch Afrykańczyków stojących przy okienku firmy z żółto-czarnym szyldem zajmującej się międzynarodowymi transferami pieniędzy. Poczułam się bardziej w kolorze. Tak, jestem uprzywilejowana, jestem Biała. Zaraz potem kalejdoskop w oczach zrobił pstryk i zobaczyłam nagle Święta Bożego Narodzenia jako Święta Segregacji Rodzinnej. Z przyjaciółmi wyściskani, odwiesiliśmy się nawzajem na kołek naszych połączonych światów i pojechaliśmy w rodzinną rzeczywistość spędzać czas... przeżyć, wrócić.

*

(Gepardzica z Jabłonią przez telefon ustaliły,
że strasznie dawno się nie widziały,
czyli w zeszłym roku przed świętami
)
Gepardzica:
Dobrze, że jest blog, to przynajmniej wiem,
co u was słychać i że wszystko jest w porządku.

(godzinkę później)

Jabłoń:
(zmywa, mówi coś do Sadownika
i kątem oka dostrzega, że Ten po jej blogu buszuje
)
Żabko, a Ty, co robisz na moim blogu?

Sadownik:
Chcę się dowiedzieć, co słychać w twojej głowie?

Jabłoń:
No przecież żyjesz ze mną, to wiesz.

Sadownik:
Tak, ale na blogu wszystko podane jest łopatologicznie.

czwartek, stycznia 10, 2013

644. Miłosny patchwork

 wpis przeniesiony 4.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Coni The Wind pod pachą wczoraj książkę o miłości romantycznej nosił. Miłość, tak. Przymiotnikom obok niej mówię zdecydowane nie.

*

Jabłoń:
(wrócona do domu kręci się to tu, to tam)

Sadownik:
(czyta z monitora na głos)
Nie każda chce mieć księcia z bajki.
Niektórym wystarczy żaba z charakterem.

Jabłoń:
Moja Ty Żabko ukochana!

*

Od kilku dni chodzą po mnie te zdjęcia i za każdym razem wzruszają do łez:

Peter Gabriel, The Book of Love.

Chcę dożyć i cieszyć się plamami wątrobowymi na dłoniach splecionych z Sadowniczymi. I tylko pewnych zdjęć mi brak. Takich, na których jest para kobiet lub para mężczyzn... Chcę dożyć czasów, gdy będzie oczywiste, że nie może ich zabraknąć.

wtorek, stycznia 08, 2013

643. Bez planu

 wpis przeniesiony 4.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Od wczoraj bezliter i bezsłów w uścisku mnie trzyma. Obrazy i uczucia napadają na mnie w sposób systematyczny, choć chronologicznie chaotyczny. Wydobywają się z czeluści tego, co zwykło się nazywać pamięcią długoterminową. Jedne wzbudzają drugie. Pozostaję zatrzymana. W zadziwieniu.

Plan. Trzeba mieć plan. Szczegółowy. Wiedzieć co, kiedy i z kim. Plan rezerwowy, awaryjny, na wszelki wypadek też trzeba mieć — świat i życie są przecież tak bardzo nieprzewidywalne. Trzeba wiedzieć skąd, gdzie i po co się idzie. Plan na najbliższe dziesięć, piętnaście, czterdzieści lat…

Nie mogę sobie przypomnieć, czy był wobec Niej jakiś plan. Przed oczyma stanęła mi scena, gdy wyjmuję Ją z samochodu — puchate, ciepłe, ciut wystraszone pięć i pół kilograma szczeniaka.

Przyniosłam ją do domu, a Ona nie pytając zabrała mnie w podróż nieznaną mi drogą... moja, nasza Hexe.

Dziś. Zaczynamy z Altówkami drugi rok. Pierwszy przeszedł najśmielsze moje oczekiwania. Gdy się zaczynał, chyba żadna z nas nie przypuszczała, że rozwinie się w formę, którą dziś prezentuje.

*

Czego się boję? Czego obawiam? Co mnie przeraża?

Ze zdolności generalizacji skorzystałam. Doświadczenie dogoniło w końcu intelektualne rozważania i z zachwytem — już teraz, a nie poniewczasie — patrzę na Drogę, która przede mną. Dziś. Nieokreślona, Nieznana, a na niej Nieprzewidywalne, Nieodgadnione i Nieoczekiwane. Cieszę się na to wszystko…

fot. Sadownik

niedziela, stycznia 06, 2013

(640+2). Było sobie marzenie

 wpis przeniesiony 4.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Gdy osiem i pół miesiąca temu Joasia Hewelt na seminarium powiedziała, że dla wielu szczytem marzeń, dotyczących wyszkolenia psa, jest zaliczenie „obidiensowej zerówki”, wstrzymałam oddech, by ukryć siebie. Byłam wtedy wśród wspomnianych mini-maksymalistów. „Zerówka” była dla mnie ogromnym marzeniem, nie celem...

*

W piątek w Kaliszu, gdy już z Henią skończyłyśmy trening, stałam na galerii widowni i patrzyłam na ćwiczące jeszcze psio-ludzkie duety. Wzruszyłam się do łez po raz pierwszy. Uprzywilejowane psy, co miały szczęście trafić do mądrych ludzi. Uprzywilejowani ludzie, że mogą pracować z psami. Uprzywilejowani po dwakroć, bo przygotowani już do startów w klasie 0 lub 1. Z przyjemnością wdychałam psio-ludzkie skupienie na pracy.

W sobotę rano, po zarejestrowaniu się, zatrzymałam się na środku długości galerii. Spojrzałam w dół na pusty, przygotowany dla „zerówki” ring. Osiem pachołków i przeszkoda w skupieniu kontemplowało zastaną chwilę. Przystanęłam. Z przyjemnością wdychałam bezruch i chłód końskiej hali. Wzruszyłam się do łez po raz drugi, że Henia, że ja, że ogromnym przywilejem jest uczestniczyć w tych zawodach, że kawał pracy wykonałyśmy, że kawał fantastycznej pracy wciąż przed nami, że fajni Ludzie nam w tej nauce towarzyszą... i stało się...

*

Pierwszy formalny start w zawodach Obedience za nami. Heniutka zawaliła pewniaka, cudnie zrobiła przywołanie, aport przyniosła i z przyjemnością pokonała w poprawny sposób przeszkodę, choć trzy dni wcześniej nie kumała, o co chodzi. Uzyskała ocenę doskonałą w klasie 0. Wygląda na to, że czas na nowe marzenie...

Wróciliśmy. Ledwo żywi. Nowe marzenie nic sobie ze zmęczenia nie robi i... kiełkuje! Już prawie mam marzenie, które w swym zalążku marzy, by celem się stać...

czwartek, stycznia 03, 2013

641. Piszne! Piszne literki!

 wpis przeniesiony 4.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Konsumuję święta. Jestem na początku orgietki. SuperPo30stko, dziękuję za Twego nosa, że w zachwyt mnie wprawią tworzone przez panią Tokarczuk światy.

(...) Zawsze miałam wrażenie, że stopy są naszą najbardziej intymną i osobistą częścią ciała, wcale nie genitalia, nie serce, czy nawet mózg, narządy bez istotnego znaczenia, które zbyt wysoko się ceni. To w stopach kryje się cała wiedza na temat Człowieka, tam spływa z ciała ważki sens tego, kim naprawdę jesteśmy i jak odnosimy się do ziemi. W dotknięciu ziemi, na jej styku z ciałem mieści się cała tajemnica — że jesteśmy zbudowani z pierwiastków materii i jednocześnie jej obcy, oddzieleni. Stopy — to nasze wtyczki do kontaktu.

*

Tego najbardziej nie lubię u ludzi — zimnej ironii. To bardzo tchórzliwa postawa; wszystko można obśmiać, poniżyć, w nic się nigdy nie zaangażować, z niczym nie poczuć się związanym. Być jak impotent, który sam nigdy nie zażyje rozkoszy, ale zrobi wszystko, by obrzydzić ją innym. Zimna ironia to podstawowy oręż Urizena. Uzbrojenie niemocy. Mają przy tym ironiści zawsze jakiś światopogląd, który obnoszą tryumfalnie, choć jak się im zacznie wiercić dziurę w brzuchu i dopytywać o szczegóły, to się okażę, że składają się nań jakieś triwia i banalia.

*

Kiedy słuchałam opowieści Dobrej Nowiny o jej życiu, zaczęłam w głowie formować te wszystkie pytania, które zaczynają od „dlaczego nie...”, po czym następuje opis tego, co — jak nam się wydaje — powinno się zrobić w takiej sytuacji. Już moje wargi zaczęły się układać w takie bezczelne „dlaczego”, kiedy ugryzłam się w język.
     To właśnie robią kolorowe magazyny, i ja chciałam być przez moment jak one: mówić nam, czego nie zrobiliśmy, gdzie zawaliliśmy, co zaniedbaliśmy, i w końcu naszczuć nas na samych siebie, żebyśmy sobą gardzili
 Nic nie powiedziałam. Historie życia nie są tematem do dyskusji. Powinno się ich wysłuchać i zrewanżować się tym samym.

*

(...) a potem dodałam: — My mamy światopogląd, a Zwierzęta mają światoczucie, wiesz?

*

(...) Zastanawiałam się nad tym, czy gwiazdy nas widzą. A jeżeli tak, to co sobie o nas mogą myśleć. Czy rzeczywiście znają naszą przyszłość, czy nam współczują? Że tkwimy w teraźniejszości, bez żadnej możliwości ruchu? Ale myślałam też, że mimo wszystko, mimo naszej kruchości i ignorancji, mamy nad gwiazdami niesamowitą przewagę — to dla nas pracuje czas, dając nam wielką szansę przemiany cierpiącego i bolejącego świata w szczęśliwy i spokojny. To gwiazdy są uwięzione w swej mocy i właściwie nie mogą nam pomóc. Projektują tylko sieci, tkają na kosmicznych krosnach osnowy, które my musimy wypełnić naszym własnym wątkiem. I przyszła mi wtedy do głowy ciekawa Hipoteza. Że może gwiazdy widzą nas tak samo, jak my widzimy na przykład nasze Psy — mając większą niż one świadomość, w niektórych momentach wiemy lepiej, co jest dla nich dobre; prowadzimy je na smyczy, żeby nam nie zginęły, sterylizujemy je, żeby się bez sensu nie rozmnażały, wozimy je do weterynarza, żeby je leczyć. A one nie rozumieją skąd to, dlaczego, w jakim celu. Ale się nam poddają. Więc może i my sami też powinniśmy poddawać się wpływom gwiazd, lecz przy tym rozbudzić naszą ludzką wrażliwość.

Olga Tokarczuk, Prowadź swój pług przez kości umarłych,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009.

I mogłabym tak jeszcze długo wyciągać ulubione fragmenty... I mogłabym jeszcze dłużej zastanawiać się, które fragmenty Wy [o przynajmniej Dwóch Kobietach myślę tu na pewno!] byście zacytowały... te najulubieńsze... Tylko, czy Ktoś dotrwał do końca tego wpisu, by przeczytać o liściastej ciekawości Drzewka?

640. Wpis zawiera lokowanie produktu

 wpis przeniesiony 4.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Piesy rozwijają ludzi w wielu kierunkach. Przyszła kolej na Modę. Przez wielkie M. Wygodną. Niedrogą. Użyteczną. Psio zorientowaną Modę, oczywiście.

Ponieważ jutro ruszamy na zawody a Sadownik odmówił marznięcia, więc wczoraj zarządził pierwsze niuchanie w sklepie, którego artykuły wydawały się dalekie od jakichkolwiek naszych potrzeb. Sklep podpowiedział nam na treningowych zawodach Pan Norda, gdy oboje zachwycaliśmy się jego kamizelką z tysiącem zakamarków potencjalnie wypełnionych smakołykami, piłkami i szarpakami.

Zamysł był nieskomplikowany — ja jechałam po kamizelkę a Sadownik po ciepłe spodnie. Stanęło nie tylko na kamizelce i spodniach, ale również na tym, że od wczoraj już jako świadomi profesjonalni majsterkowicze, zgodnie z opisem profilu sklepu, jesteśmy zachwyconymi klientami naszego nowego sportowo-odzieżowego przybytku — to wciąż ten sam sklep. Dział BHP przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Ulokowaliśmy w nim swoje serca. Mają nawet dział z damskimi spodniami! Nie mogłam sobie odmówić. Wzięłam. Ciut za duże, ale wystarczająco długie. Robią na mnie wrażenie i niezmiennie wprawiają mnie w doskonały nastrój. Bardziej damskich spodni (w różyczki) w życiu nie miałam.

A Heniutka na to: wow! Ależ z nas dziewczyńska Drużyna, Jabłonko!

środa, stycznia 02, 2013

(634+5). Subiektywnik poświąteczny (VI)

 wpis przeniesiony 4.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

to ja jadę czysta kilometrów a oni idą obejrzeć dziennik... to ja jadę czysta kilometrów, już jestem, siadam na kanapie... a oni idą zmywać gary, sprzątać, góra dół po domu latać, jedzenie dla psów na jutro szykować... to ja...

Drzewny fochodąs bliski pojawienia się był, gdy dostrzegłam, że w całym tym poruszeniu nie o Nich chodzi, nie o możliwość rozmowy nieśpiesznej, nie o to, że chciałabym z nimi pobyć jakoś tak bardziej, inaczej. No więc, Drzewku pod podszewką bynajmniej nie o te szlachetne cele chodziło, lecz o jej poczucie ważności. Ogarnęłam się sprawnie.

Tak, przyjechałam. Byłoby cudnie nieśpieszną rozmowę o rzeczach ważnych prowadzić, ale to nie ja ustalam reguły gry. Wycofałam nierealne oczekiwania. Być może na ten moment moja obecność za trzema ścianami to było właśnie to, co można nazwać udanym rodzinnym spotkaniem.

to ja jadę czysta kilometrów, oni robią różne rzeczy, a ja cieszę się, że wciąż mogą je robić... razem; że jeszcze jest miejsce, gdzie mogę gapić się w ogień w kominku bez żadnych ograniczeń, zanim drzwi tego domu zamkną się przede mną na zawsze.

Tak. W Święta 2012 dużo się nauczyłam.

wtorek, stycznia 01, 2013

(634+4). Subiektywnik poświąteczny (V)

 wpis przeniesiony 4.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Przez dwa dni, gdy konie jeszcze spały lub gdy konie przebierały się wieczorem w piżamki, my z Heniutką, dzięki gościnności TR-W Miłosna ćwiczyłyśmy, bo zawody tuż, tuż... a my zestrachane już, już...

(634+3). Subiektywnik poświąteczny (IV)

 wpis przeniesiony 4.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Mistrz Li perorował. O ryzyku. O zysku. O wkładzie własnym. Mały. Zbyt duży. Tu włożyć. Tam wyjąć. Biznes szybki robić. Na szczęście była to rozmowa między mężczyznami. Drzewko tylko towarzyszyło rodzącej się w słowach młodej żądzy pieniądza. Mężczyźni rozmawiali. Drzewko słuchało. Wzrokiem wodziło tu i tam. Zwolnione z zabierania głosu, robienia mądrej miny, i potakiwania, podziwiało kompetencje miękkie Sadownika. Po tej rozmowie, a w zasadzie monologu, bo Sadownik tylko komunikaty niewerbalne wysyłał interlokutorowi, Drzewko nie ma już wątpliwości, że jest Idealistką. Ryzyko. Zysk. Wkład. Biznes. A Ono z uporem maniaka pyta: ale po co? Kasa. Tak, rozumie, potrzebna, ale nie ustaje i pyta a dalej co? (cdn.)

One Day, Mistrzu Li...

Asaf Avidan, One Day.

(634+2). Subiektywnik poświąteczny (III)

 wpis przeniesiony 4.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

     — On jest taki wyjątkowy — rozpływał się Orzeszek w zachwycie nad swoim trzydniowym, drugim wnukiem.
     — Wszystkie dzieci są wyjątkowe — odpowiedziało Drzewko zamykając rozmowę niefortunną generalizacją.

*

Po kilku godzinach od wciśnięcia czerwonej słuchawki chwyciło się Drzewko za głowę. Jak mogło tak beznadziejnie się zachować... on na pewno jest wyjątkowy... Nie skłamało, prawdą przecież jest, że wszystkie dzieci wyjątkowe są... Smutno się Drzewku podczas tej rozmowy zrobiło. Jej głęboka, dziecięca, stara trudność w bok została szturchnięta. Trudność, która rzeźbiła drzewkową perspektywę widzenia świata i jej permanentną niezgodę na wyjątkowość zarezerwowaną tylko dla dzieci. Każdy człowiek wyjątkowy jest i koniec, i początek.

*

Potrzebujemy czuć swą Wyjątkowość, nie po to, by w szale bezgranicznego narcyzmu nabywać kolejne lustra. Potrzebujemy Świadomości swojej Wyjątkowości, by z wdziękiem podarować Ją Światu. Potrzebujemy swej Zwyczajności, by móc spotkać się z Drugim Człowiekiem — zobaczyć w nim siebie, zrozumieć, pokochać... Wyjątkowość. Zwyczajność. Wyjątkowość. Zwyczajność. Są z nami od pierwszej chwili na tym świecie niczym wdech, wydech, wdech/zwyczajność, wydech/wyjątkowość, wdech, wydech... My, w każdej sekundzie wyjątkowo zwyczajni i jednocześnie tak niebywale zwyczajnie wyjątkowi. Drzewko lubi dostrzegać zapomnianą Wyjątkowość i zwracać ją Ludziom, prawowitym Jej Właścicielom, którzy stają na jabłkami usłanej Drodze. Prawda, że nie musimy czekać na ostatnie kogoś tchnienie, by powiedzieć mu, że jest wyjątkowy?
Amen. (cdn.)

(634+1). Subiektywnik poświąteczny (II)

 wpis przeniesiony 4.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wigilijny stół. Wigilijny Czas. Świąteczne Poruszenie i Gwar. Pierwszy, Drugi i Trzeci Głód zaspokojone. Polityczne Polaków bajanie. Wyłączyłam się, gdy ekonomiczne aspekty rytualnego uboju wjechały na stół. Ciało i wzrok z grzeczności przy stole pozostawiłam. Odpłynęłam. Myśli uniosły mnie daleko w bezkres, bezczas i bezsłów. Wróciłam, gdy nasze oczy się spotkały, gdzieś w pół drogi między Jego a moimi oczodołami. Dotyk Jego Wzroku miłosne uniesienie wyzwolił. W tej jednej, z zewnątrz nic nieznaczącej, chwili 40. Gwiazdka obdarowała mnie świadomością odkrytej na nowo dobrej nowiny, że On jest moją Gwiazdką, moją Wigilią każdego nadchodzącego dnia, moim Wszystkim. (cdn.)

634. Subiektywnik poświąteczny (I)

 wpis przeniesiony 4.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Zaczarować świąteczny Czas chciałam. Awansem napisałam, że będzie to najpiękniejsza Gwiazdka mojego Życia. Konstrukt życzeniowy o wdzięcznej nazwie polisz-fjuczer-past-perfekt zainstalowałam sobie w głowie i pojechałam. Ale zanim pojechałam...

*

Sadownik:
(na balkon w Wigilię Wigilii wylazł,
okiem po pustym parkingu rzucił
)
Słoiki pojechały.

Jabłoń:
(gdy Sadownik wytłumaczył Drzewku znaczenie terminu „słoik”)
Też kiedyś byliśmy słoikami.

Sadownik:
Ale już nie jesteśmy.

Z lubością wspominali Czasy, gdy oprócz siebie nie mieli Nic. Teraz, choć lekko obrośnięci w posiadanie, nadal mają siebie i oboje uważają, że mają nie jest najszczęśliwiej użytym słowem.
Mają szczęście Te Post-Słoiki! (cdn.)