wpis przeniesiony 5.03.2019.
(oryginał bez twardych spacji)
Gdy byłam dzieckiem, moim największym marzeniem było, by Mama kupiła kilo schabu, pokroiła, usmażyła i pozwoliła mi to wszystko zjeść.
Ona. Czwarte dziecko Jej-Mamy. W każde szkolne wakacje była opiekunką swojego młodszego o trzy lata brata z aberracją chromosomu 21. Nie wiem, czy czuła się ważna. Nie wiem, czy czuła, że Jej potrzeby są w ogóle dostrzegane. Obiecała sobie, że własnym dzieciom wolności nie zabierze.
Jabłoń. Pierwsze dziecko. Troszkę pod presją Jej-Mamy stworzona: bo jak nie teraz, to potem nie będzie wam się chciało — mówiła. Jabłoń całkiem dorosła od piątego roku życia. Jej dziecięce potrzeby wciąż odkrywam. Jedno jest pewne, wolna czuje się od zawsze.
Poskładałam strzępki faktów, kawałeczki subiektywnych opowieści rodzinnych. Ona. Jabłoń. Tak dalekie. Tak bliskie. Historia domknęła się wczoraj, gdy Orzeszek, po świeżutko zażytej IV chemii powiedziała: nawet nie wiesz, jak marzę o schabowym. Stara historia na moich oczach się domyka. Ciekawa jestem Nowej. Schabowe. Będziemy jeszcze smażyć. Piękne!
Piękne życie jest tak niebywale proste, a ta prostota czasem tak trudna, zanim przyjdzie na nią właściwy czas. Bose stopy — powtarzam jak mantrę — bose stopy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz