poniedziałek, stycznia 14, 2013

(634+13). Poświąteczny subiektywnik (VII)

 wpis przeniesiony 5.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Kiedy kończy się miłość? Gdy trzaśnie się drzwiami i postanowi nigdy nie wrócić? Gdy odda się wszystkie rzeczy Onej lub Onego? Gdy człowiek sobie powie, że to naprawdę już koniec? Gdy w końcu uwierzy, że odeszła lub odszedł? Gdy życzy Onemu lub Onej takiego samego cierpienia i rozczarowania? Gdy w nowy związek się wejdzie? Gdy obrączkę na palec komu innemu się wsunie? Gdy worek soli z kimś innym się zje popijając wspólnymi łzami?

Nigdy nie zastanawiałam się nad tymi pytaniami. Spotkałam odpowiedź na miarę mego życia skrojoną. Miłość jest. Nie musisz Onej lub Onego już więcej spotykać. Nie musisz z nimi rozmawiać. Nie musisz o Nich pytać. Nie musisz za Nimi tęsknić. Nie musisz w swej głowie dysput z Nimi prowadzić. Wystarczy, że pomyślisz o Onej lub Onym — z nienawiścią lub tylko mało pochlebnie, czy może szczęśliwie już w uwalniający sposób, życząc Im z całego serca wszystkiego dobrego. W każdym z tych przypadków, gdy Twoja świadomość na chwilę przycupnie przy Onym czy Onej, miłość wciąż jest. Nie ma w tym nic złego. Tak cudnie jest być zdolnym do miłości i wysyłać ją w świat.

Miłość znika, przechodzi do świata niemożliwości, gdy przez rok* On lub Ona w myśli żadnej nie pojawią się choćby na nanosekundę.

Jadąc na święta wspominałam z Sadownikiem pewne wydarzenia z młodości. Zdziwiłam się, gdy dotarło do mnie, że o Onym nie umiem już myśleć.

_________________
*   rok? Dlaczego rok? Z linijką podchodząc do zagadnienia powiedziałabym 20% długości związku, ale to tylko nędzna empiria.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz