wpis przeniesiony 5.04.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Dziś w okolicach 7.40, po raz ostatni w tym roku, szłam na przystanek tramwajowy. Dogoniła mnie świadomość, że nie licząc skończonych chwil, spędziłam swe pozadziecięce życie w ludzkich rozmiarów chomiczym kołowrotku, wyściełanym polami wiem, nie wiem, umiem, nie umiem, potrafię, nie potrafię, źle, dobrze, popsute, naprawione. Na każdym z nich byłam lub bywałam ofiarą — na czerwonych pożerał mnie krytyk wewnętrzny, na niebieskich miałam realne kłopoty w kontaktach z ludźmi: mało kto wytrzymywał mój nieznoszący protestu ton głosu, gdy niby niewinną dyskusję prowadziliśmy.
W chomiczym kołowrotku, choć jest ludzkich rozmiarów, człowiek wyrobić się nie może — żaden człowiek! Ale można zejść z kołowrotka? — przyszło do mnie i olśniło, gdy maszyneria zaprezentowała się w całej okazałości. Kilka minut potem, synchronicznie, po przejechaniu dwóch przystanków, pan motorniczy poinformował, że wysiadamy, bo popsuły się hamulce. W ten sposób do polaryzacji wiem/nie wiem, umiem/nie umiem, potrafię/nie potrafię, dobrze/źle, śmiejąc się, mogłam dorzucić jeszcze jedną — popsute/naprawione — ku radości pokopytkowego życia.
Śmiałam się, bo wiedziałam już, jaki jest dla mnie najprostszy sposób, by natychmiast zleźć z kołowrotka. Tym sposobem — polaryzacją do polaryzacji — jest miłość. Co kochasz? Co lubisz? Co sprawia ci przyjemność?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz