środa, września 18, 2024

5584. Z oazy (CCLXXXII)  [podwójnej]

Po­urlopowe odliczanie literek, dwa. Z uprzywilejowanego miejsca bez wojny i bez powodzi. Ukazała się w zeszłym roku. Nie chciałam do niej zaglądać, mając przed oczami wspomnienie incydentu sprzed (wówczas) dwudziestu siedmiu lat, któ­ry wte­dy zmasakrował mój obraz Kapitanowej, bo parafrazując aforyzm: wielkich ludzi poznaje się po tym, jak traktują maluczkich, tamto zachowanie nie należało do ko­goś wielkiego.

Dziś, gdybym była świadkiem tamtej sceny, zdziwiłabym się, widząc nie­ade­kwat­ność reakcji na zaistniałe okoliczności, byłabym ciekawa, skąd ta nadreaktywność, ale nie kwestionowałabym wielkości Kapitanowej. Kapitanowa?

1996 rok. Feminatywy jeszcze nie wróciły z emigracji, stąd Kapitanowa: w domyśle kobieta, jachtowy kapitan żeglugi wielkiej, w realiach języka polskiego zde­gra­do­wa­na do: żony kapitana. Jedno i drugie było faktem.

Po raz ostatni mam okazję nie zgodzić się z Kapitanową. Pisząc książkę o swoim samotnym rejsie wokół świata, uważała, że [c]zytelnik nie musi wiedzieć, że wąt­pi­ła, że tęskniła. Musi! Musi wiedzieć, że płynął człowiek! Ale może pod koniec lat siedemdziesiątych świat nie był jeszcze na to gotowy. Nie miał pojęcia, że świa­do­mość wątpliwości czy tęsknoty oraz umiejętność ich wyrażania jest siłą, a nie sła­bością.

Przez przypadek kilka dni przed urlopem słuchałam powtórki audycji, w której Autor­ka tej książki wspomniała, że mąż Kapitanowej, po Jej śmierci, udostępnił pi­sa­ne przez Nią listy z rejsu i pamiętniki z młodości, co odmieniło tę historię. Odmie­ni­ło też mój stosunek do chęci przeczytania tej książki. W środku nocy klik, klik i książ­kę miałam na czytniku.

Czytałam za dwoje: za siebie i Białego Kruka, na pewno chciałby tę książkę prze­czy­tać. Po półtora dnia było po lekturze. Nie dajcie się zwieść tytułowi, to książka prze­de wszystkim o miłości. Miłości podwójnej: dwójki ludzi do siebie nawzajem oraz dwójki ludzi do mórz, jachtów i oceanów. Właśnie z powodu współistnienia obu tych miłości na kartach tej książki, jest ona wspaniałą lekturą, przy której nawet najsuchsze marzenia czytelników i czytelniczek będą mruczeć: oj, tak, tak, my też chcemy być zrealizowane! Z miłością!

Czytałam, słysząc tembr głosu Kapitanowej, wspominając ciepło i dobroć pana Wacława, które obserwowałam, nie wierząc, że drugi tak dobry człowiek istnieje na świecie. Istniał, ale dowiedziałam się o tym w 1998 roku.

Wracając do książki. Kapitan Baranowski, dwa razy samotnie opłynął glob, a ho­ry­zon­cik z dumą zaprezentował tu tak wąziutki, że zdumienie nie mija przez wiele dni. Nie jest pewnie odosobniony w swych poglądach, więc niech tu będzie ten myślo­po­do­bny wyrób mizoginizmu. W jednym miejscu, cytując, nie utrzymałam pionu i na­zwi­sko i imię dziennikarza zamieniłam na dziennikarzynę, bo jego pytaniom nie tyl­ko przyświeca mizoginia, ale i zwykła głupota, bo jaką logiką kieruje się pytanie za­da­ne ko­bie­cie, która opłynęła świat, czy nie uważa, że żeglarstwo nie jest dla ko­biet? Zadał_byś mężczyźnie, uwielbiającemu maliny, z ustami wypełnionymi ma­li­na­mi pytanie: nie uważasz, że spożywanie malin jest zajęciem kobiecym?

Historię piszą zwycięzcy. Zwykle mężczyźni decydowali, co jest warte zapamiętania. I właśnie dlatego, dopiero w tej książce obok siebie znajdują się historie kilku że­gla­rek. Czytałam o Nich z zapartym tchem. Chciałam je zobaczyć. Jednej nie udało mi się wyguglować.

Ostatnia uwaga dotyczy nie tylko Autorki, korektorki, ale i gości radiowych. Nie mówi się: w dupiu, lecz w dupie. Analogicznie nie mówi się: w Kwidzyniu czy w cudzysłowiu, mówi się: w Kwidzynie, w cudzysłowie i nie mówcie mi, że macie to w dupie.

A gdy wróciliśmy z urlopu, poprosiłam Sadownika o jeden z albumów, banderkę i książeczkę żeglarską, by moje wspomnienia mieć tu, pod ręką.

Raz kolega z klubu, Wacek Liskiewicz, przy kotwiczeniu brudzi żagiel. Ko­men­dant każe go Krystynie wyprać. Ta się wścieka. Dlaczego ma prać ża­giel za chłopaka? Z komendantem nie ma dyskusji, Wacek ma przy­go­to­wać „Halinę” [holownik, by mogli płynąć na obiad], a Krystyna wyczyścić żagiel.
     Tak się poznają.
     Wacek widywał już Krystynę na politechnice, studiują na tym samym wydziale, dziewczyn jest mało, zwracają uwagę. Krystyna nie jest w jego typie, woli smuklejsze i w ogóle jest nieśmiały w stosunku do kobiet – sku­pio­ny na studiach i żeglarstwie. Krystyna go nie kojarzy, nie oglądała się za chłopakami z niższych roczników.

🖇

     – Moja żona to by na ten maszt nie weszła za tysiąc złotych – mówi ro­bot­nik, gdy Krystyna wspina się 12 metrów po drabince.
     – No, może i tak – krzyczy do niego – ale mnie płacą więcej niż tysiąc!
     Zarabia 1800 złotych. W produkcji zarabia się więcej – suwnicowe do­sta­ją 2800 złotych miesięcznie. Praca robotnika jest ceniona wysoko. Kry­sty­na często słyszy, że ci z biura konstrukcyjnego nic nie robią całymi dnia­mi, tylko siedzą i myślą. – W sumie prawda – kwituje. – Ale jakbyśmy my nie siedzieli i nie myśleli, to tamci nie mieliby pracy.

🖇

Kultura, która ma tylko mity, w których 
bohaterami są męż­czyźni, to kultura kaleka.

🖇

Krystyna Chojnowska-Liskiewicz to nie Odys w spódnicy. Realizuje sche­mat przygody bohatera, dostępny do tej pory tylko dla mężczyzn, ale robi to po swojemu, na swoich zasadach, nie powiela męskiego schematu. Nie snu­je opowieści o walce z żywiołem, lecz o tym, że z morzem trzeba się do­ga­dać, że walka nie ma sensu, trzeba je szanować, umieć znaleźć sobie na nim miejsce. Ciągle podkreśla rolę współpracy. […]
     Gdy pytają ją o najważniejszy dzień życia, odpowiada, że w różnych mo­mentach życia ten dzień zdaje się być właśnie teraz.

🖇

     – A więc czym był ten rejs dla pani? – pytam.
     – To było zadanie – mówi. – Ktoś to musiał zrobić, jakaś kobieta musiała się tego podjąć. Uznałam, że dam radę. Cel był taki, by pierwsza kobieta opły­nę­ła świat. Do zrealizowania celu niezbędne były trzy elementy. Trasa, wyznaczona przez człowieka tak, by była odpowiednia dla możliwości jach­tu i człowieka. Jacht odpo­wied­ni dla człowieka i tej trasy. I człowiek od­po­wied­ni dla jachtu i zdolny do pokonania tej trasy.
     Wacław podkreśla, że „pierwsza” w tytule „Pierwsza dookoła świata” to pierwsza, która obeszła świat męskich uprzedzeń.
     Krystyna zaś mówi, że rejs przez ocean jest symbolem świata bez granic, gdzie jest wspólnota ludzi morza, którzy na sygnał „mayday” potrafią rzu­cić wszystko i zmienić swój kurs, by ratować drugiego człowieka.

🖇

Matematyka ją zachwyca, a to, że pozycje się sprawdzają – daje poczucie satysfakcji. Inni żeglarze twierdzą, że nocna nawigacja nie ma sensu, że obserwacje gwiazd na małym jachcie są pozbawione celu, a jednak jej ra­chunki się zgadzają. Kula ziemska pędzi przez czarny kosmos wraz z innymi ciałami niebieskimi. I na tej kuli samotna kobieta na środku oceanu patrzy w niebo, w kosmos, by wyliczyć swoje miejsce we wszech­świe­cie, dodając, odejmując, mnożąc i dzieląc kolejne liczby.

🖇

Ja jednak nie trawię takich długich ogonów, maksymalnie wytrzymuję do 4 tysięcy mil i około 7 tygodni żeglugi, potem zaczyna się jazda na re­zer­wach. Myślę zresztą, że nie ma po co iść takimi długimi skokami. W efekcie podróż dookoła świata sprowadza się do oglądania wyłącznie wody. Jakąś frajdę przecież trzeba z tego mieć, kiedy już żegluje się tak idiotycznie, bo sa­motnie. […].
     To z listu do męża. Dalej pisze już o wiatrach, które kręcą, i prądach, które spychają, oraz falach, które dybały na „Mazurka” […].

🖇

[…]  puścił pan żonę w taki długi samotny rejs? Pamiętam do dziś jego odpowiedź: „sama się puściła”.

🖇

[…]  pochłonięta myślami o rejsie. Ma wątpliwości, uleciała cała pewność siebie. Dziś takie poczucie ma nawet swoją nazwę, to syndrom oszustki. Do­pa­da głównie kobiety.
     Jej dotychczasowe osiągnięcia wydają jej się nagle marne. Kwestionuje swoje kompetencje. Dlaczego się na to porwała? Dlaczego właśnie ona? Przecież tyle jest żeglarek na świecie, pewnie lepszych od niej. Czy nie po­nio­sła jej cecha charakteru, którą u siebie widzi – jakaś bezczelność wobec życia? […]
     Opanowuje się. Samotny kobiecy rejs dookoła świata to tylko zadanie i trzeba spokojnie opracować technologię takiego przedsięwzięcia.

🖇

[…]  pisze w liście nr 31 – […]  Gdybym wiedziała, że będę tak strasznie za Tobą tęsknić, nigdy nie wybrałabym się od Ciebie. Zostawiłam cię sa­me­go na tyle czasu, to jest czas zupełnie stracony. Byłam z Tobą i nie mogliśmy się dogadać, ale byłam z Tobą, mogłam na Ciebie chociaż popatrzyć, cza­sem przytulić się do Twojej skórki, a teraz jesteś tak daleko. Marzę o spo­tka­niu z Tobą, świat bez Ciebie jest pusty i szary. Uważaj na siebie i dbaj o siebie. Musimy odrobić te puste dni.

🖇

Krystyna wchodzi do śluzy za wielkim zbiornikowcem. Z zaskoczeniem zauważa na nim urządzenia cumownicze, które projektowała w biurze konstrukcyjnym w stoczni. Wtedy nie przypuszczała, że je kiedykolwiek zobaczy w użyciu.
     […] 
     Zanim wyjdzie z portu w Balboa, skończy czterdzieści lat […]. Człowiek, któ­re­go młodość już minęła, a starość jeszcze się nie zaczęła. Człowiek doj­rza­ły, już trochę poobijany, trochę sfrustrowany, trochę zmęczony, trochę roz­cza­ro­wa­ny. Trochę zaczyna szwankować zdrowie i to jest sygnał, że wisi nad nim smuga cienia – gdzieś na horyzoncie pojawia się śmierć. Jeszcze da­le­ko, jeszcze człowiek sobie pohalsuje, jeszcze będą sztormy i flauty, ale już ją widać z oddali.
     Dla kobiety 40 lat to jeszcze coś innego. To symboliczna granica, po przej­ściu której staje się niewidzialna, już nie taka atrakcyjna. Ale są też ko­biety, które mówią, że to najlepszy wiek – już wiesz, kim jesteś, i nie mu­sisz się krygować.
     Ale te refleksje nie dręczą Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz. Jest zajęta innymi sprawami. Przed nią rozciąga się Ocean Spokojny.

🖇

„Na oko jestem niby dzielna, ale to nieprawda, bo się boję dalszej żeglugi i zimna, i złej pogody i przeciwnego prądu” – pisze do Wacława. „Okropnie jednak nie lubię samotnej żeglugi”.
     Prognoza jest sztormowa. Wiele jachtów wychodzi mimo wszystko. Ona jednak decyduje się zaczekać, jak zwykle wybiera podejście racjonalne, bez­pie­czeń­stwo. Brawura to nie jej styl.
     „Codziennie rano budzę się przerażona, potem dochodzę do normy. Boję się bardzo wszystkiego, tak jakbym zaczynała od początku. Chyba ro­zu­miesz, o co chodzi. Tak bardzo chciałabym już być z Tobą w domu. Tak je­steś daleko i boję się, że mogę Cię nie zobaczyć…”.
     Wkrótce przychodzą złe wieści o tych, co wypłynęli. Część jachtów nie zdą­żyła dojść do portów, potonęła.
     W końcu w prognozie widzi okienko.
     21 maja [1977 roku] wychodzi.

🖇

Jest 20 marca [1978 roku], godzina 19. Notuje w dzienniku pokładowym: „»Ma­zu­rek« osiągnął pozycję na szerokości 16°08,5’N i długości 35°50”W. Po 28 696 milach zamknęłam pętlę dookoła świata”.
     Po chwili pochyla się nad stołem nawigacyjnym i dopisuje jeszcze: „Niech żyje kochany Mazurek-Pazurek”.
     Gdy tylko notuje to wyznanie miłosne, Atlantyk uderza sztormem.
     […] 
     Gdy tylko opanowuje żagle i jacht, wywołuje Gdynia Radio. Jeszcze nie informuje nikogo, nie nadaje komunikatu o zamknięciu pętli operatorce stacji, prosi o połączenie z mężem. Chce, by on pierwszy dowiedział się, że jej się udało. Reszta świata musi teraz poczekać.

🖇

🖇

     – Czy przewidywała pani szczęśliwy koniec tego śmiałego rejsu? – pada pytanie od dziennikarza podczas konferencji prasowej.
     – Oczywiście. Gdyby tak nie było, można by uznać, że wybrałam nie­sły­cha­nie skomplikowany rodzaj samobójstwa – odpowiada.

🖇

[są]  tacy, co podważają jej wyczyn, bo popłynęła przez Kanał Panamski, a nie przylądek Horn. Dlaczego? Nigdy nie słyszę, by ktoś kwestionował, że Leonid Teliga przepłynął świat dookoła na swoim jachcie „Opty”, a prze­cież zrobił to prawie tą samą trasą, również przez Kanał Panamski.

🖇

     – Jak pan ocenia rangę takiego wyczynu?
     – Każdy rejs samotny jest wyczynem. A w dodatku kobiety nie są spe­cjal­nie do tego predestynowane, także to podwójny wyczyn.
     – A dlaczego kobiety nie są do tego predestynowane? – pytam.
     – Chociażby dlatego, że lubią gadać, plotkować, rozmawiać. A tutaj trze­ba mil­czeć albo rozmawiać z samym sobą. Może to jest… niezbyt sto­so­wne tak mówić? Niepoprawne politycznie.
     – No, muszę przyznać, że mnie zatkało.
     – Ale proszę spojrzeć na daty. Pierwsza kobieta popłynęła w rejs dookoła świata 80 lat po pierwszym samotnym mężczyźnie, Joshui Slocumie. Więc pytanie, dlaczego mężczyźni tyle lat pływali sami i nie było kobiet. No, musi być jakiś powód.
     – I jak pan uważa?
     – Że nie paliły się do tego. Po prostu nie uznały, że to jest ich prze­zna­cze­nie. A mężczyźni się tym pasjonowali.
     Korci mnie, żeby opowiedzieć kapitanowi Baranowskiemu o słynnym ese­ju amerykańskiej historyczki i pionierki feministycznej historii sztuki Lindy Nochlin z 1971 roku pt. „Dlaczego w sztuce nie było wielkich artystek”, gdzie rozprawia się z mitem męskiego geniuszu, z tą myślą, że mężczyźni są jakoś bardziej predestynowani do wielkości, podczas gdy kobiety są po pro­stu do niej jakoś niezdolne z natury. Nochlin rozbija w drobny mak iluzję, że historia sztuki jest uniwersalna, i pokazuje, jak kobiety zostały spętane przez stereotypy. Jak świat sztuki był i zawsze jest – podobnie jak świat żagli – zależny od polityki i władzy. Powinnam przypomnieć kapitanowi Baranowskiemu, że na „Zawiszy Czarnym” był zakaz wstępu dla kobiet. Albo jak kapitan Chojnowska nie mogła dostać jachtu na damski rejs. Ale niestety patriarchat siedzi głęboko nawet w tych z nas, które uważają się za wyzwolone, więc zamiast to powiedzieć, zmieniam temat.

🖇

Może dzieci mieć nie mogła. A może nie chciała. Może inne sprawy ją ciągnęły? Czy tak trudno w to uwierzyć? Jedna z odpowiedzi, jakiej mogłabym jeszcze udzielić kapitanowi Baranowskiemu na pytanie „Dlaczego nie było wielkich żeglarek”, byłaby: bo ktoś musiał się zająć dziećmi.

🖇

[dziennikarzyna] , który przeprowadza wywiad, zadaje też takie pytanie: „Że­glar­stwo kojarzy się z twardą, męską dyscypliną sportu. Kobieta na­to­miast jest uosobieniem spokoju, delikatności i ogniska domowego. Czy za­tem dą­że­nie kobiet nie jest czasem nienaturalnym pędem feministek do mę­skich dziedzin życia?”.
     Krystyna odpowiada, grając ideą, że miejsce kobiety jest w domu: – Dla mnie jacht jest domem na wodzie. To jest dom i ja się w nim czuję jak w do­mu. Zastanawiać się można nad motywacją kobiet – dlaczego żeglują na mo­rzu? Na pewno niektóre, przynajmniej w podświadomości, starają się dorównać mężczyznom. Ale w moim przypadku taka motywacja nie wcho­dzi w rachubę, bo ja już wykonuję „męski” zawód i muszę go wykonywać lepiej od mężczyzn. Bo gdy mężczyzna popełni błąd, to… „się zdarza”, ale gdy ja popełniam błąd, wówczas się mówi: „bo przecież robiła to baba”.
     Podobne pytanie pada piętnaście lat później, w 2001 roku, w wywiadzie dla Polskiego Radia. Prowadzący mówi, że inżynier okrętowy to chyba ra­czej zajęcie dla mężczyzny. „Czy nie ma tu konfliktu między męskim poj­mo­wa­niem spraw technicznych a kobiecością?
     – Wydaje mi się, że to jest jakieś nieporozumienie – odpowiada, nie tra­cąc spokoju Krystyna Chojnowska. – Projektowanie nie wymaga wielkiej siły fizycznej, lecz otwartej głowy, cierpliwości, chęci rozwijania się, wyo­bra­źni. Czy to są tylko męskie cechy?
     Ciągle musi udowadniać, że nie jest cielęciem o dwóch głowach. Ciągle tłumaczyć, że miejsce kobiet nie jest w domu przy mężu, lecz tam, gdzie chcą być.
     W wywiadzie, którego udziela w 2009 roku […], na pytanie „Kobiety do żagli czy do garów?” odpowie jak zwykle krótko i do rzeczy.
     „Co która woli”.

🖇

Krystyna często słyszała w życiu, że ma męski charakter.
     Nie zgadza się. Nigdy nie udaje mężczyzny, nie odcina się od kobiecości. Uważa, że niezależnie od płci jesteśmy zdolni do rzeczy pięknych i podłych. […]  Skończyła te same szkoły, posiadła tę samą wiedzę, ma te same umie­jęt­no­ści co mężczyźni i może odnieść takie same sukcesy.

🖇

Wacław najczęściej teraz słyszy pytanie: Jak pan się czuje w cieniu sławnej żony?
     – Pozycja księcia małżonka bardzo mi odpowiada – ma na to gotową odpowiedź. Nigdy nie było między nimi tego typu rywalizacji. Nie jest za­zdrosny o sukces żony. Jej rejs postrzega również jako swój sukces, wie, że bez jego udziału prawdopodobnie tego rejsu by nie było. To on stanowił za­plecze logistyczne, techniczne.
     – Nie uwierało mnie to, że jestem w cieniu – mówi mi. – Zawsze jest ja­kieś tło wydarzenia.

🖇

     – Ja się dziwię kobietom – dodaje Krystyna. – Powiem pani, że ich nie ro­zu­miem. Przecież kobiety powinny roznieść ten rząd w wyborach. Roz­pę­dzić. Za sprawy związane z aborcją, z in vitro, tabletką dzień po. Przecież oni nie ukrywają, że jesteśmy dla nich obywatelami drugiej kategorii, gor­szymi ludźmi. Dlaczego się na to zgadzać?
     – Wyszła z pani feministka – mówię.
     – Chojnowska zawsze feministką była – mówi Wacław.
     – Ale nie… – mówi Krystyna – ja po prostu uważam, że ja jestem taki sam człowiek jak mężczyzna. A całe życie byłam traktowana z przy­mru­żeniem oka.

🖇

[…]  jeśli się jest samotnie, to się traci ogromną ilość wrażeń, których się nie da ani sfotografować, ani sfilmować, ani zapisać. To można tylko przeżyć z innym człowiekiem.
     Nigdy w taki rejs nie popłyną. Nie zobaczy portów i wysp, które zo­sta­wi­ła „na później”. Nie pokaże Wacławowi Tahiti.

🖇

Wielkie przygody sklejone są z małych
i całkiem niepozornych trudów.

🖇

Kobiety, wiadomo, wiecznie są oceniane i muszą się tłumaczyć światu ze wszyst­kiego. Ma dzieci – źle, bo je zostawiła i się realizuje, egoistka. Nie ma? Też egoistka.
     […] 
Wśród znajomych państwa Liskiewiczów krąży żart: Dlaczego Liskie­wi­czo­wie nie mają dzieci? Bo dwóch facetów nie może. Ten żart odnosi się do rze­ko­mo męskiej natury Krystyny, która z całym swoim zdecydowaniem, od­wa­gą, brakiem kokieterii, własnymi opiniami zachowuje się w ich oczach niekobieco.
     […] 
     – Żałowała pani, że nie ma dzieci? – pytam.
     – Jakoś nie – odpowiada. – To wszystko chyba wzięło się stąd, że byłam ciągle jakaś taka zajęta.

🖇

Mówi [Wacław], że żałuje dwóch rzeczy. Jednej trochę, drugiej bardzo. Pierwsza to taka, że być może trzeba było się zdecydować na dziecko.
     […] 
     A druga rzecz?
     – Że nie popłynęliśmy razem w długi rejs, taki na dwa lata. Trzeba było rzucić pracę, rzucić wszystko i płynąć. Te rejsy wakacyjne były świetne, ale po nich trzeba było wracać do rzeczywistości. A można było spróbować ra­zem od niej uciec.

Paulina Reiter, Samotne oceany.
Historia Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz,
pierwszej kobiety, która opłynęła świat solo
,
Wydawnictwo Agora, Warszawa 2023.
(wyróżnienie własne)

     – Życie nagle straciło sens – mówi mi Wacław.
     Kilka dni po śmierci żony odnajduje w szufladzie biurka listy z rejsu. […] 
     – Nie wiem, czy Krystyna, by tego chciała – powie.
     […] 
     – A co jest ważne? – pytam.
     – Ważny jest cel i sens – mówi Wacław. – Każdy z nas jest w po­dró­ży, każdy z nas zmierza poza horyzont, w nieznane. Ważne jest, jak i po co po­dró­żujemy, jaki nadamy tej podróży sens.

🖇

Cóż, do sztormu trzeba się przystosować, to się przystosowałam. Zmieniłam żagle, zarefowałam i czekałam, aż sztorm minie.

(tamże)

*

Krzysztof Szczypior, Duet. Historia 
Krystyny i Wacława Liskiewiczów
, 2017.

wtorek, września 17, 2024

5583. Z oazy (CCLXXXI)  [podwójnej]

Po­urlopowe odliczanie literek, raz. Z uprzywilejowanego miejsca bez wojny i bez powodzi. Czasem prze­gapię wspaniałe książki, ale wtedy zwykle mam szczęście, że dobre Dusze nade mna czuwają. Wystarczyło, że jedna z Nich wymówiła przy mnie tytuł tej lektury i porwała mnie jej moc. Tak, koniecznie chcę ją przeczytać, odpo­wie­dzia­łam na zadane pytanie.

Mocna. Do szpiku kości dotyka. Kontaktuje z tymi momentami w życiu, gdy do­świad­cza­ło się inności, niedopasowania, nieodwracalnego odstawania od widełek normy,bycia wytykanym palcem nie tylko przez inne dzieci. Tak, ludzie ludziom organizują takie plansze do gry.

Język! Prowadzenie narracji, porównania, przytomność spostrzegania absurdów, niewidzialnej, ale boleśnie odczuwanej przemocy i znów… język, jego salta, obroty i przewroty! Zachwycają bezgranicznie, wprowadzając tę książkę do tych, ktore pozostawiły we mnie najtrwalszy ślad w 2024 roku. A gdy kończyłam wybierać cenne dla mnie fragmenty, pomyślałam: inność jest żywiołem. Nieuleczalna choroba też.

     – W tych wor­kach są mi­sie.
     – Nie wy­ma­ga­ją pra­nia?
     – Jak uwa­ża­cie, nie ba­wi­ła się ni­mi. Te­go bym upra­ła, zalegał w piwnicy.
     – O, ja­ki ład­ny. Dla­cze­go w piw­ni­cy?
     – Za bar­dzo ją nie­po­ko­iło, że le­ży w sza­fie. Mu­sia­łam wy­nieść.
     – Rek­sia?!
     – Ni­g­dy nie wia­do­mo, gdzie czy­ha nie­bez­pie­czeń­stwo, hy, hy.

🖇

A tu ży­cie po­sta­no­wi­ło obu­dzić Eliz­kę nie­grzecz­nie i wy­cią­gnąć jej spod ple­ców fan­tom gó­ry. I na dłu­gi czas za­bra­ło jej sny.
     W co po­czwar­ka mo­że za­opa­trzyć przy­szłe­go mo­tyl­ka, sko­ro sa­ma nie ma jesz­cze do­świad­cze­nia skrzy­deł?

🖇

Nie znał ni­ko­go ta­kie­go, choć mo­że to tyl­ko mo­je złu­dze­nie. Nie, na pew­no nie znał dru­giej ta­kiej. Zo­ba­czył­by, jak jest nie­pod­le­gła, choć o tym nie wie. Jak nie­podat­na na fe­blik wła­dzy, choć o tym nie wie. Usza­no­wał­by in­ną mą­drość, mą­drość jej in­no­ści. Mą­drość, któ­ra z nim nie po­roz­ma­wia, ale tak sa­mo jak on nie bę­dzie się bać.

🖇

Mo­ja ob­se­sja nie cze­pia się osób, wy­bie­ra zja­wi­sko. A zja­wi­sko ma fe­ler: przy­mus uni­fi­ka­cji. I ła­ma­nia du­cho­wej nie­za­leż­no­ści. Zja­wi­sko gro­zi pal­cem. Zja­wi­sko za­rę­cza, że nie dasz so­bie ra­dy w ży­ciu, je­śli nie usią­dziesz pro­sto i nie za­su­niesz krze­seł­ka po po­sił­ku. I nie zro­bisz te­go z uprzej­mo­ści. Zro­bisz to dla­te­go, że two­je przed­szko­le ma ra­cję, a po­nie­waż mo­że dać ci po ła­pach, bę­dziesz pro­sto­wał się bez ko­men­dy i roz­ko­szo­wał za­su­wa­niem krze­seł­ka. Zja­wi­sko cze­ka, aż po­ko­chasz ro­lę.
     […]  A gdy wy­grasz z przed­szko­lan­ką, wy­grasz z każ­dym. […]  Każ­dy mun­dur jest ska­fan­drem.

🖇

Cie­ka­we, że bę­dąc z cór­ką sam na sam, nie mia­łam po­czu­cia, że no­szę mun­dur mat­ki. I że jest to nie tyl­ko for­ma służ­by, co by­ło dla mnie ja­sne, lecz tak­że for­ma na­by­tej po­wa­gi, cze­go nie chcia­łam. Przy­ję­łam od­po­wie­dzial­ność, nie chcia­łam ro­li.

🖇

Trud­no opi­sać po­ziom za­nu­rze­nia w stan, zdol­ność do roz­mosz­cze­nia się w nim. Nie za­sta­na­wia­łam się nad ta­ki­mi spra­wa­mi, pó­ki nie po­ja­wi­ła się w mo­im ży­ciu. Nie in­try­go­wa­ło mnie, czy i na ile lu­dzie przy­le­ga­ją do gra­nic wła­sne­go ja, gdy pa­trzą na mo­rze, sie­dzą z bli­ski­mi przy sto­le, mo­dlą się, me­dy­tu­ją, ad­o­ru­ją ob­raz w ga­le­rii. Czy wy­peł­nia­ją sie­bie so­bą aż po czu­bek no­sa, czu­bek pal­ca, cy­pel źre­ni­cy, ostat­ni wło­sek? Czy też sie­dzą na pla­ży jak ze­schnię­ty orzech wło­ski, z grze­cho­cą­cym gdzieś w środ­ku ra­chi­tycz­nym ją­der­kiem, pod­czas gdy resz­tą swo­je­go ja ob­ra­ca­ją się ku in­nym pej­za­żom, scho­dzą w we­wnętrz­ne ko­ry­ta­rze, za­pa­da­ją w le­targ. W wę­drów­ce ku gra­ni­cy skó­ry i zmy­słów za­trzy­mu­ją się w pół dro­gi, nie roz­le­wa­jąc się aż po styk ze świa­tem.

🖇

     – Wczo­raj by­łaś zła na zie­lo­no.
     Zdę­bia­łam. Ow­szem, wku­rza­łam się kon­cer­to­wo, ale nie wie­dzia­łam, że w ko­lo­rze.

🖇

Ból mat­ki, mó­wi się. Co bo­li naj­moc­niej? Czas. Cze­ka­nie, utra­ta. Lęk o dzie­cko i bunt, że zo­sta­ło się oszu­ka­nym. Że trud­no ura­to­wać te­go dru­gie­go. I trud­no ura­to­wać sie­bie przed po­łknię­ciem. Bo­isz się, że uto­nie wszyst­ko.
     W cza­sie wiel­kie­go za­mknię­cia usły­sza­łam mnó­stwo po­uczeń. Wie­le z nich em­pa­ty­zo­wa­ło z mat­ką, za­kła­da­jąc, że Eli­za już nie ist­nie­je. „Wiesz, je­steś mat­ką”. Więk­szość za­kła­da, że mat­ka to ta­ki ga­tu­nek dziel­no­ści, któ­ry zja­da oso­bo­wość, wy­gła­dza kan­ty, ga­si ostrość są­du. Bie­gasz na czte­rech ła­pach ma­cie­rzyń­skie­go in­stynk­tu, tu masz mi­skę. Sza­nu­je­my cię, ale wie­my le­piej. Nie wie­cie.

🖇

Nie mam mo­cy, by to opa­no­wać, je­stem tyl­ko jed­no­oso­bo­wą dru­ży­ną, prę za­tem do przo­du, le­d­wie uno­sząc kłąb ży­we­go ru­chu, su­mę na­raz wszyst­kich współ­rzęd­nych. Wi­bru­ją­cą gwiaz­dę.

🖇

Ba­łam się te­go dnia, bo zna­łam je­go wy­nik. Zna­łam, ale nie chcia­łam uznać. Bo choć­by się wie­dzia­ło, że prze­gra­na jest prze­są­dzo­na, wie­rzy się w od­mia­nę lo­su, pó­ki nie usły­szy się sę­dziow­skie­go gwizd­ka.

🖇

Z oczu ska­pu­ją po­je­dyn­cze łzy. Wo­la­ła­bym szloch, moż­na go ob­jąć cia­łem, przy­jąć je­go ener­gię. Szloch ape­lu­je, za­pra­sza, do­pusz­cza. Ci­chy płacz ze wzro­kiem utkwio­nym w nic od­ma­wia do­stę­pu. […]  Ko­lej­na prze­gra­na bi­twa, znów uda­ło się prze­żyć.

🖇

[…]  trud­no jest wal­czyć na dwa fron­ty, wiesz, jed­ną rę­ką ga­sić twój nie­po­kój, a dru­gą złość oto­cze­nia. Po­zy­cja od­po­wia­da­ją­ca ta­kie­mu ma­cie­rzyń­stwu w jo­dze świa­ta mu­sia­ła­by na­zy­wać się „ró­żą wia­trów”. A ży­cie i tak, znu­żo­ne na­mi, pu­ści­ło­by ją w drza­zgi. Pod­cię­ło­by nam sznu­recz­ki.

🖇

Świat dy­bie na czło­wie­ka, by go przy­ła­pać, wy­trą­cić z rów­no­wa­gi, ka­zać mu się tłu­ma­czyć. To wła­śnie ja­ko pierw­sze przy­cho­dzi­ło mi do gło­wy, gdy w przed­szko­lu, w książ­ce, w roz­mo­wach bli­skich po­ja­wia­ło się to abs­trak­cyj­ne sło­wo. Cze­go chce świat? Ano wła­śnie te­go. Lu­dzie by­wa­ją tyl­ko pod­wy­ko­naw­ca­mi nie­chę­ci świa­ta do fajt­łap ta­kich jak ja – my­śla­łam, wal­cząc ze sznu­ro­wa­dła­mi w przed­szkol­nej szat­ni. Wie­lo­krot­nie przy­szło mi ko­ry­go­wać ten po­gląd, ale ni­g­dy nie roz­sta­łam się z upo­rczy­wie na­wra­ca­ją­cym jak brzę­cze­nie na­mol­nej mu­chy py­ta­niem: dla­cze­go nie­któ­rych bar­dziej? Nie na wszyst­kich dy­bał i dy­bie w rów­nym stop­niu. Jak świat wy­bie­ra so­bie ofia­ry?

🖇

Pierw­sze li­ter­ki, ob­raz­ki, wspól­ne wzru­sze­nia, po­ka­zy­wa­nie, tak, po­ka­zy­wa­nie. Nic tak nie osa­dza w świe­cie, jak wo­dze­nie po nim pal­cem i po­ka­zy­wa­nie.

🖇

Lu­dzie tak swo­bod­nie prze­ci­na­ją prze­strzeń, tak gład­ko im idzie. Żon­glu­ją ta­le­rzem, ob­ra­zem, tek­stem, sło­wem. Wszyst­ko lub pra­wie wszyst­ko jest nie­waż­kie, nie sta­wia opo­ru. A ona da­ła mi ba­last, nie­wy­god­ny, ale kon­kret­ny, bo dzię­ki nie­mu po­ję­łam, że prze­strzeń na­sza – i prze­strzeń w ogó­le – mo­że mieć róż­ne gę­sto­ści.

🖇

Krzyk. Tam­ten i na­stęp­ne, każ­dy nie­za­po­mnia­ny. Ten ulicz­ny był chy­ba pierw­szym pod­szy­tym wście­kło­ścią. Nie pły­nął z za­sko­cze­nia, z chwi­li gro­zy, lecz do­był się – tak usły­sza­łam – z naj­głęb­szych, nie­mych po­kła­dów krzyw­dy, bę­dą­cych dnem jej ży­cia. […]  Nie szło o mo­ment po­pło­chu, lecz wy­bu­cha­ją­cy w gło­sie dziew­czyn­ki wrzask wście­kłe­go zwie­rzę­cia.

🖇

     – Cie­nie ży­ją w le­sie, wy­cho­dzą no­cą.
     Pod­bi­łam:
     – Cie­ka­we, czy zo­sta­wia­ją śla­dy.
     – Śla­dy ży­ją osob­no. Zgaś lam­pę.

🖇

Plan­sze z mi­na­mi nie by­ły dla niej uciąż­li­wym za­da­niem do­mo­wym, lecz ko­dem. Pła­ka­łam, gdy przy­nio­sła mi łzę gra­ficz­ną. A ja zo­ba­czy­łam w tym pocz­tów­kę z we­wnętrz­ne­go świa­ta dziec­ka, któ­re mo­że i le­piej ode mnie wie, czym jest płacz.

🖇

[…]  każ­dy ruch w prze­strze­ni pro­wo­ku­je do od­po­wie­dzi. Że nie ma drgnień neu­tral­nych, nie ma pod­nie­sie­nia brwi, któ­re nie za­gię­ło­by ja­kiejś ko­smicz­nej mi­kro­fał­dy.

🖇

     – […]  Dla­cze­go tak jest?
     – Nie mam po­ję­cia. Mi­mo lek­tu­ry kil­ku ksią­żek. Cią­gle się za­sta­na­wiam nad in­ną po­sta­cią mo­wy. Al­bo uczuć. A ści­ślej jed­ne­go i dru­gie­go.
     – In­ną?
     – Nie cho­dzi prze­cież o je­den gest czy sło­wo. Cho­dzi o in­ny spo­sób my­śle­nia.
     – […]  Ja naj­bar­dziej się bo­ję pięt­na.
     – Pięt­na in­no­ści? O, to za­le­ży, do ja­kie­go się wcho­dzi świa­ta.
     – Nie ma in­ne­go świa­ta, pa­ni Eli­zo.

🖇

Zna­cie ta­kie szel­mow­skie spoj­rze­nie do środ­ka, kon­spi­ra­cję z wła­sną my­ślą? My­ślą tak peł­ną ży­cia, że szu­ka so­bie to­wa­rzy­sza. I le­pi go so­bie z tę­sk­no­ty i po­wie­trza.

🖇

     – Ja wiem, to za­brzmi okrop­nie, ale cza­sem my­ślę, że wo­la­ła­bym ja­kąś nor­mal­ną cho­ro­bę, a nie ta­ki stan. Prze­pra­szam, bre­dzę.
     – Nie bre­dzi pa­ni. W do­mu cho­dzi się jak po po­lu mi­no­wym.
     – Tak!
     – A wyj­ście z do­mu jest trud­ne, bo czło­wiek czu­je się, jak­by pod­kła­dał bom­bę in­nym.
     – Tak! Bo­że, prze­pra­szam – pła­cze i śmie­je się jed­no­cze­śnie – dzię­ku­ję, że pa­ni jest ta­ka do­sad­na. Wiem, że o dziec­ku trze­ba tyl­ko do­brze.
     – He, he, ja to znam w wer­sji ze zmar­łym. A na­sze dzie­ci ży­ją.

🖇

Jej spo­sób my­śle­nia dał mi do­wód ist­nie­nia in­ne­go świa­ta. Niejed­no­rod­ne­go, ży­we­go, ni­cu­ją­ce­go na­sze ka­te­go­rie.

🖇

A jed­nak, nie ma co kryć, w sek­cji pro­duk­tów wło­skich zo­sta­wia­ły­śmy po so­bie po­bo­jo­wi­sko. Spu­sto­sze­nie ocze­ki­wań, rzeź na­dziei.
     – Hej, Rud­ku, nie uwa­żasz, że pół­ka z pe­sto ba­zy­lio­wym ma przez cie­bie ner­wi­cę?
     – Pin­gwin! Co ty ga­dasz!
     Aż głu­pio mi by­ło pa­trzeć w stro­nę smęt­nie ły­pią­cych ety­kiet. Głu­pio wsz­czy­nać grę wstęp­ną i zo­sta­wiać z ni­czym, zwłasz­cza mie­lo­ną ba­zy­lię. Z de­li­kat­no­ści je­cha­ła­bym od cza­su do cza­su pod in­ny ad­res, zro­bić to sa­mo w in­nej Bie­dron­ce – ale dla Ru­dej nie ist­nia­ła żad­na in­na.

🖇

Im le­piej ra­dzi­ła so­bie z li­te­ra­mi, tym bar­dziej co­fa­ła się w kre­sce, w zdol­no­ści abs­trak­cji i doj­rza­ło­ści kon­kre­tu. Ry­su­nek sy­pał się, bladł. W koń­cu stał się ku­la­wy jak mo­wa afa­ty­ka. Przyj­rzał się so­bie – i od­szedł.

🖇

Mie­wa­ła roz­pa­cze z prost­szą dra­ma­tur­gią, gdzie cich­sze i gwał­tow­niej­sze fa­zy pła­czu ta­so­wa­ły się – aż do wpły­nię­cia w ci­szę. W ci­chych da­wa­ła się tu­lić, a od­ska­ki­wa­ła na krót­ko, gdy wzbie­rał żal, nie­po­kój. Sa­ma pro­wa­dzi­ła swój płacz przez wi­ry, za­ko­la i pro­gi, a za­pra­sza­ła mnie na to­wa­rzysz­kę tyl­ko w le­ni­wym bie­gu. Nie dzi­wi­ło mnie to. Też sa­mot­nie opra­co­wy­wa­łam wi­ra­że, a po­zwa­la­łam po­de­przeć się na pro­stej.
     Zna­łam jed­nak i roz­pa­cze, gdzie par­tie szlo­chu od­dzie­la­ły pau­zy za­sty­gnię­cia. Tych ba­łam się bar­dziej, bo wie­dzia­łam, że są nie­wy­pła­ki­wal­ne, jak nie­wy­wa­bial­ne są nie­któ­re pla­my. Zo­sta­wał po nich cień. Nie mia­łam na to środ­ków za­rad­czych.

🖇

     – Wiesz, ta dziew­czy­na się bar­dzo od cie­bie róż­ni. Jest mo­ją cór­ką, znam ją, jest w po­rząd­ku. – Ły­pał z nie­do­wie­rza­niem. – Są róż­ni lu­dzie, wiesz, ale ona cię nie skrzyw­dzi, ma swo­je kło­po­ty.
     – Bo jest cho­ra? […]
     – Jest in­na. Nie bij jej.
     […] 
     Wy­du­kał: – Ona jest dziw­na.
     Ja mu: – Świet­nie, ty też.
     Spoj­rzał na mnie, jak­bym go pod­pię­ła w gniazd­ko bez uzie­mie­nia.

🖇

Śle­dząc jej spo­kój, my­śla­łam, że cze­sze rze­czy­wi­stość in­nym zmy­słem. Umie czy­tać za­po­wied­ni­ki te­go, co ja roz­po­znać umiem tyl­ko po skut­kach.

🖇

Z dziew­czyn­ka­mi by­ło go­rzej, te po­trze­bo­wa­ły „zro­zu­mieć”, by wy­tre­so­wać – lub od­rzu­cić. Tu Nie­bo­jak prze­cho­dził z na po­ły ba­śnio­wej for­my w dzi­wa­dło. I sta­wał pod mur­kiem wraz z mat­ką, któ­rej też wie­le bra­ko­wa­ło do ma­tek tych dziew­czy­nek, bo prze­cież one wszyst­kie wie­dzia­ły od ja­ja, od pierw­sze­go od­de­chu, jak za­wia­du­je się ludz­kim sta­dem. I te­raz mia­ły mnie i ją, mia­ły nas. Na to nie trze­ba słów. Wy­star­czą spoj­rze­nia, pół­słów­ka.
     – Co ona ro­bi? Ona jest nor­mal­na? – dziew­czyn­ki też mia­ły swo­je ry­tu­ały w ko­men­to­wa­niu rze­czy­wi­sto­ści.

🖇

Pod­słu­chi­wa­łam mi­mo­wol­nie, gdy ko­czo­wa­ły­śmy z cór­ką przy krza­ku agre­stu. Szło to mniej wię­cej tak: „Ja ci po­wiem, że obie są dziw­ne, ta bab­ka też. Że­by ko­bie­ta w na­szym wie­ku nie ra­dzi­ła so­bie do te­go stop­nia. Do­mi­sia jest w przed­szko­lu i wie, jak się to ro­bi. Wie, o co cho­dzi”.
     Ow­szem, wie.
     – Psze­pa­ni, ja bę­dę mia­ła w pod­sta­wów­ce chłop­ca, a po szko­le mę­ża. Mo­że być ten sam fa­cet, je­śli bę­dzie faj­ny. Roz­ka­żę i zo­sta­nie mę­żem. Po­tem bę­dę mia­ła dzie­ci, przy­naj­mniej jed­ną có­recz­kę, że­bym ją mo­gła ubie­rać.
     – No, pro­szę.
     – Za­wód też już mam, bę­dę fry­zjer­ką. Ma­ma mó­wi, że ko­bie­ta mu­si się sza­no­wać.
     Nie prze­nik­nę­łam związ­ku mię­dzy jed­nym a dru­gim. Po Do­mi­ni­ce wcho­dzi­ła Na­tal­ka:
     – A pa­ni za Ku­bę pod­nio­sła pa­tyk, jak mu spadł. A trze­ba się by­ło z nie­go śmiać, chło­pa­ki te­go po­trze­bu­ją.
     Ich oczy re­cen­zo­wa­ły każ­de mo­je po­tknię­cie.

🖇

Ba­łam się zo­ba­czyć tyl­ko na­szą dwój­kę bez tej trze­ciej – bez na­dziei.

🖇

Agen­cja ochro­niar­ska „Mat­ka”, osła­nia­ją­ca spo­tka­nia dziec­ka ze świa­tem. Nie rzu­ca się w oczy, nie ro­bi so­bie prze­rwy. Że­by jesz­cze cho­dzi­ło o to, by nie stłu­kło ko­la­na, nie zgu­bi­ło ło­pat­ki, nie ja­dło pod­nie­sio­ne­go z zie­mi li­za­ka. Też ab­sor­bu­ją­ca fu­cha, nie prze­czę, ale pra­co­wa­łam i pra­cu­ję na­dal w in­nym pio­nie. Mój fach wy­ma­ga od­wrot­ne­go usta­wie­nia pa­ra­so­la, od­mien­nej czuj­no­ści. Spraw­dzam, czy świat nie pod­cho­dzi za bli­sko, czy kru­cha rów­no­wa­ga nie zo­sta­je za­bu­rzo­na. […]  Nie scho­dzę z bież­ni, choć­bym ma­cha­ła no­gą na ław­ce. Mój luz jest po­zor­ny.

🖇

Ru­da, od­kąd opa­no­wa­ła ob­cy ję­zyk pol­ski, nie mia­ła pro­ble­mu z upo­mi­na­niem się o uwa­gę osób, któ­re uzna­ła za ko­le­gów. Nie­wza­jem­ność bo­la­ła, ale na­ka­zy­wa­ła wy­ma­gać od lu­dzi. Nie fik­so­wa­ła się na od­rzu­ce­niu. Mia­ła swo­je kry­te­ria i god­ność.

🖇

     – Po­wiedz: Je­steś do­brym czło­wie­kiem.
     – Je­steś do­brym dziec­kiem, Ko­cha­na.
     – Nie mów: dziec­kiem. Mów: czło­wie­kiem.
     – Ja­sne. Je­steś do­brym czło­wie­kiem.
     Z in­ter­punk­cją ni­g­dy nie mia­ła pro­ble­mów.
     Mar­twię się jej de­spe­ra­cją i cie­szę się nią jed­no­cze­śnie.

🖇

Z ję­zy­ków ob­cych, ich gra­ma­tyk i struk­tur zbu­do­wa­ła so­bie schron.

🖇

     – Wszyst­ko się zga­dza?
     – Tak mi się zda­je.
     – Jak to? Mu­sisz mieć pew­ność.
     – Słu­chaj, Rud­ku, nie ter­ro­ry­zuj mnie.
     – Od­po­wia­daj za sło­wo.
     – Od­po­wia­dam. Po­zwól mi spraw­dzić raz jesz­cze.
     Każ­da opie­ra się ple­ca­mi o swo­ją ścia­nę. Każ­da ga­si w so­bie in­ny ro­dzaj nie­po­ko­ju. Ona ucie­ka przed nie­pew­no­ścią i bra­kiem gwa­ran­cji. Nie zno­si, gdy się wa­ham. Ja lę­kam się pew­no­ści, a co do gwa­ran­cji za­kła­dam, że mo­gła­by zna­leźć so­bie in­ne­go ży­ran­ta. Po­cę się ze stre­su w uni­for­mie mat­ki, któ­ra się zna. Ide­al­nie się do­peł­nia­my, nie ma co.
     Był­by z te­go zwią­zek, gdy­by nie by­ło ro­dzi­ny.

🖇

     – Spraw­dzi­łaś już? – do­sta­ję po pię­ciu mi­nu­tach. – Pin­gwin, opo­wiedz się, ja cze­kam.
     – Nie wi­dzę żad­nych błę­dów.
     Ech, za­po­mnia­łam, że w słow­ni­ku Ru­dej nie ma słów tknię­tych ska­zą. Sło­wo „błąd” daw­no spa­dło z po­kła­du.
     – Na­pisz, że wszyst­ko jest do­brze, Pin­gwi­nie.
     – Tak, dziew­czy­no, wszyst­ko jest do­brze.

🖇

     – Wi­dzisz, nie jest źle.
     – Po­wiedz, że jest do­brze.
     Znów ten sam błąd. Ni­g­dy się nie od­uczę uży­wa­nia słów, któ­re nie da­ją opar­cia. Tra­fi­ła jej się mat­ka pod­ci­na­ją­ca so­bie no­gi z przy­zwy­cza­je­nia.
     – Jest do­brze.
     Uśmie­cha się. Wie­rzy sło­wom. […]  mój do słów sto­su­nek jest wię­cej niż am­bi­wa­lent­ny. Mu­szę iro­ni­zo­wać, by prze­żyć. Za du­żo mia­łam z ni­mi do czy­nie­nia.
     Ona zaś bie­rze je se­rio. Jej moc pły­nie z in­ne­go źró­dła. Po­le­ga na nie­licz­nych sło­wach do­brej wo­li jak na stra­ży przy­bocz­nej. Nie trze­ba znać ich wie­le. „Do­brze”, „praw­da”, „ra­dzisz so­bie”. Rzad­ko ich uży­wa­łam. A dla niej każ­de z nich usta­na­wia świa­ty, w któ­rych mó­wi­my praw­dę, je­ste­śmy dla sie­bie do­brzy, ra­dzi­my so­bie.

🖇

     – Życz mi do­bre­go dnia – mó­wi­ła przed wyj­ściem z do­mu.
     – Ja­sne, ży­czę.
     – Po­wiedz: do­bre­go dnia.
     – Do­bre­go dnia, cór­ko.
     Do­pie­ro po ja­kimś cza­sie zro­zu­mia­łam, że cho­dzi o to, by wier­nie po­wtó­rzyć for­mu­łę. I że po­wta­rza­nie nie jest nie­waż­kim ob­rząd­kiem.
     Ży­cząc jej do­bre­go dnia, spro­wa­dza­łam do­bry dzień. Przy­jąw­szy to do wia­do­mo­ści, od­kry­łam ska­lę od­po­wie­dzial­no­ści za sło­wo. Okru­cień­stwem by­ło­by od­mó­wić te­go po­że­gna­nia.
     – Miej do­bry dzień, cór­ko.
     Wkła­da­łam w to po­zdro­wie­nie wszyst­kie cho­wa­ne w re­zer­wie do­bre emo­cje. Nie mia­łam jed­nak złu­dzeń – ża­den ser­decz­ny uścisk nie mógł­by za­stą­pić tej re­cy­ta­cji, tej for­mu­ły, te­go za­klę­cia. Nie o uczu­cia bo­wiem szło, ale o spraw­czość słów.
     Nie­mal wszyst­kie za­klę­cia z na­sze­go re­per­tu­aru by­ły pro­ste. Nikt by się nie do­my­ślił ich mo­cy.

🖇

     – Dla­cze­go po­wie­dzia­łaś, że do­brze mu ży­czysz, ale…?
     – Ech, Rud­ku, bo mnie wku­rzył.
     – Mu­sisz ży­czyć do­brze.
     – Ży­czy­łam, ale…
     Zmro­zi­ła mnie wzro­kiem.
     – To nic nie mów.
     Szłam za nią do do­mu pod cięż­kim po­dej­rze­niem, że znisz­czy­łam czło­wie­ka. I pod lżej­szym, że za du­żo ga­dam.
     By­ło­by to za­baw­ne, gdy­by nie to, że na­praw­dę wie­rzy­ła, iż mo­gę być opraw­cą pa­na Mar­ka.

A mo­że to ona ma ra­cję? Mo­że świat bez ra­zów słow­nych był­by świa­tem lep­sze­go ga­tun­ku? Nie mu­siał­by być mil­szy. Nie wy­da­je mi się, by ocze­ki­wa­ła, że bę­dzie. Ale w moc sło­wa wie­rzy jak sta­rzy po­eci. Nikt jej te­go nie uczył. I nikt nie od­uczy.

🖇

Gdy po­ło­ży­ła się spać, upro­wa­dzi­łam no­tes i obej­rza­łam go w kuch­ni pod lam­pą. Na tek­tur­ce pod obie­ma okład­ka­mi zna­la­złam sta­da ptasz­ków. Ptasz­ków-zna­ków, ja­kie sta­wia­my, by od­ha­czyć coś, od­faj­ko­wać, za­ak­cep­to­wać.
     Już od daw­na wi­dy­wa­łam je w róż­nych miej­scach w roz­pro­sze­niu. Tu i ów­dzie po­ja­wia­ły się jak na­gro­dy wrę­cza­ne so­bie po kry­jo­mu. „Da­łaś ra­dę”. Ptasz­ki-gła­ski, ptasz­ki-po­twier­dze­nia.

🖇

Jest ta­ki dziw­ny ro­dzaj in­tym­no­ści, któ­ry do­pusz­cza wszyst­kich – po­za naj­bliż­szy­mi. Tych nie chce zmar­twić, ale też nie po­trze­bu­je się przed ni­mi opo­wia­dać.

🖇

Znów pi­sze, w jesz­cze więk­szym na­pię­ciu. Słów­ka, słów­ka, ko­lej­ny szturm na wy­so­ką, nie­do­stęp­ną twier­dzę ję­zy­ka. Zbie­ra je, do­pi­su­je, po­wta­rza, prze­pi­su­je, pod­kre­śla. Kart­ka za kart­ką. Ry­zy słó­wek, któ­re skła­da pod mu­rem twier­dzy, co nie chce jej wpu­ścić. Sto­sy sta­rań, ster­ty wy­sił­ku. Pod­sa­dzę ją, za­wsze ją pod­sa­dzam. Ostrzę ko­lej­ny dłu­go­pis i nie spusz­czam wzro­ku z pół­ki ugi­na­ją­cej się pod cię­ża­rem re­pe­ty­to­riów i słow­ni­ków. To nasz ar­se­nał, na­sze za­ple­cze. W każ­dej chwi­li mo­że za­wo­łać: „Da­waj żół­tą!”, a ja już bę­dę wie­dzieć, któ­ra to, i szyb­ko wrzu­cę na biur­ko, by wy­gra­ła ze smo­kiem.

🖇

     – Za­pisz, że je­stem cie­ka­wo­ścią.
     – Mam to za­pi­sać?
     – Tak. 
     Przy­glą­da się.
     – Ale wiel­ką li­te­rą!
     – To pseu­do­nim?
     – Nie. To imię.

🖇

Wy­cią­gam spod ka­lo­ry­fe­rów kart­kę: tę­dy bie­gła Ru­da ze sło­wem „fa­ith”. W środ­ku stro­ny wiel­kie jak ba­ner „Be­lief wi­tho­ut pro­of”, ca­łe na ró­żo­wo. Jak neon. Nie za­py­tam, dla­cze­go to wy­róż­ni­ła, cho­ciaż kor­ci. Krad­nę tę stro­nę na sa­mot­ne go­dzi­ny, bo nie mam pod rę­ką lep­sze­go ma­ni­fe­stu na­szej sy­tu­acji. Tym­cza­sem ona zmie­rza do ce­lu. Dziś by­ło in­ten­syw­nie, trzy go­dzi­ny transu, dwie bu­tel­ki wo­dy, dwa we­zwa­nia. Wal­czy­ła dziel­nie o ję­zyk, mo­że od­po­cząć. Kła­dzie się do mnie ple­ca­mi, cięż­ko od­dy­cha. […]  Wczo­raj skoń­czy­ła osiem­na­ście lat.

🖇

Ży­cie by­ło dla mnie za­wsze lę­kiem. Ni­ko­mu te­go lę­ku nie ży­czy­łam, dla­te­go uzna­łam, że nie po­win­nam być mat­ką, bo kto wie, jak to się prze­no­si. Sko­ro już nią je­stem, za co Cię prze­pra­szam, chcę Ci po­wie­dzieć, że bę­dę z tym lę­kiem wal­czyć. Ale też chcę przy­znać, że wy­le­czy­łaś mnie z jed­ne­go: z przy­mu­su tłu­ma­cze­nia się wszyst­kim. Nie wiem, jak to się sta­ło, ale po­ję­łam wresz­cie, że nie wszy­scy mu­szą nas ro­zu­mieć. Nie wy­da­je mi się, by ta­ką me­ta­mor­fo­zę fun­do­wał hor­mon ma­cie­rzyń­stwa. Uwa­żam, że wy­zwo­li­łaś mnie Ty.

🖇

Pro­wi­zor­ka, oka­zu­je się, mo­że być peł­nią.

Eliza Kącka, Wczoraj byłaś zła na zielono,
Wydawnictwo Karakter, Kraków 2024.
(wyróżnienie własne)

     – Je­dzie­my do przed­szko­la?
     – Tak.
     Po­wie­dzia­ła „tak”, a mo­gła po­wie­dzieć „tram­waj”. Zwy­kle mó­wi­ła „tram­waj!”. […]  Pod­mian­ka sło­wa jest tu […]  pod­mian­ką stop­nia za­nu­rze­nia w re­la­cji. „Tak” nie po­trze­bu­je ob­wod­ni­cy sen­su, tra­fia bez­po­śred­nio. „Tak” zdo­by­wa się na od­wa­gę nie­za­ma­sko­wa­nia, ce­lo­wa­nia w sed­no. Zga­dza się ca­łym so­bą. Jest to strzał naj­prost­szy i tak po­wsze­dni, że igno­ro­wa­ny – po­za rzad­ki­mi chwi­la­mi, gdy „tak” wa­ży wie­le, de­cy­du­je o ży­ciu, jest nie­pew­ne. Wów­czas czu­je­my je­go moc.
     Sy­tu­acja z „tak” zmie­nia się dia­me­tral­nie, gdy ma­my do czy­nie­nia z kimś, dla ko­go „tak” zda­je się zbyt moc­ne. […] 
     A ona po­wie­dzia­ła „tak”, do­wo­dząc, że coś się zmie­ni­ło. Po­wie­dzia­ła i pod­sko­czy­ła, jak­by kop­nął ją prąd te­go im­pul­su, tej moż­no­ści. 
     […]  Dreszcz prze­szedł mnie na wy­lot.
     Ją chy­ba też
.

🖇

Ci­sza cie­szy, ale ka­że po­dej­rze­wać, że w ko­ko­nie do­ko­nu­je się me­ta­mor­fo­za.
     Czu­łam ją w ko­ściach.

(tamże)

poniedziałek, września 16, 2024

5582. Łódeczka dla Białego Kruka


Autor(ka) nie do ustalenia.

Miłość przecież nie umiera wraz z osobą, którą kochaliśmy. Ona nie znika. Ona zostaje.

*

„Stałam i patrzyłam, kiedy mały jacht wypływał na morze. Zachodzące słońce zabarwiło złotem jego białe żagle, a kiedy zniknął mi z oczu, usłyszałam z boku czyjś głos: «Już go nie ma»”. Ale to zniknięcie nie oznaczało końca, tylko nowy po­czątek w zupełnie innym miejscu. „Na odległym brzegu ze­bra­ła się grupka przyjaciół. Patrzyli i czekali na nie­go z radością”.

Joe Biden, Obiecaj mi, tato. Rok z życia
wiceprezydenta USA
, przeł. Krzysztof Puławski,
Media Rodzina, Poznań 2019.
(wyróżnienie własne)

*

Georg Philipp Telemann, Air de trompette da capo,
John Roderick MacDonald (trąbka), Martin Stephan (organy),
White Raven’s Favorites Playlist 2022, #64.

sobota, września 14, 2024

5580. 252–258/366

nie przyjechaliśmy w nasze miejsce wy­łącznie naszą trójką. byliśmy w piątkę — my oraz w zaawansowanych formach: psia starość i ludzka cho­ro­ba. cel urlopu osiągnęliśmy dość spraw­nie: do ula, na miłość boską, do ula!

252–258/366

piątek, września 13, 2024

5579. Z oazy (CCLXXX)

Nie­dzielne odliczanie literek, cztery. Ostatnia utknięta w korku przeczytanych przed urlopem. „Rozpadany”, urlopowy dzień pomaga w realizacji celu: udrożnić, upuścić, nie po­zwo­lić porosnąć mchem wrażeniom po przeczytanych książkach, nie wracać do pourlopowego życia z przedurlopowymi czytelniczymi wrażeniami.

Okruszków wyjęłam Kesslera. Z Kesslera wyjęłam tę lekturę. Złapała mnie ona na tym, że obserwując polską scenę polityczną synoninem słowa polityk w moim świe­cie jest wszystko, tylko nie mąż stanu. Tymczasem jest to książka napisana przez męża stanu, niesamowitego człowieka, który dał radę podnieść się nie raz.

Niesamowity jest kontrast między tą książką — formą układania myśli, mierzenia się z trudnościami, ustania sytuacji, które zafundował los — a argumentami, pa­da­ją­cy­mi w debacie dotyczącej wyborów prezydenckich w Stanach. Oniemiałam z wra­że­nia, gdy usły­sza­łam, że koronny argument przeciwko Kamali Harris brzmi: bez­dziet­na kociara. Coś poszło nie tak z edukacją, etosem czy wartościami? Plemienne wojny skutecznie podsycają media społecznościowe, promując przede wszystkim głupotę, za­po­trze­bo­wa­nie na szybkie, podejrzanie proste, bezmyślnie powtarzane rozwiązania nie­ba­nal­nie złożonych kwestii. Niezdrowo wysoki poziom nie­naj­lep­szych emocji, odci­na­ją­cych od resztek rozumu, etosu czy wartości, uniemożliwia ludziom dostrzeżenie prostego faktu: media społecznościowe nie mają nic wspól­ne­go ani z mediami, ani z budowaniem społeczności, za to „w gratisie” stanowią dużą część problemów współ­czesnego, pierwszego świata.

Hmmm. Po tej lekturze przyszło mi do głowy, że chciałabym jeszcze w tym życiu prze­czytać biografie trzech amerykańskich prezydentów.

Opowiedzenie tej historii nie przyszło mi łatwo.

Joe Biden

🖇🖇

„Biden zajmuje się Ukrainą” – powiedział jeden z politologów z Pen­syl­wa­nii. „I to może być jego słaby punkt [w wyborach prezydenckich w 2016 ro­ku]”. Niewiele mnie to obchodziło. W grę wchodziła ważna sprawa: duże kraje nie powinny terroryzować tych mniejszych, zwłaszcza po tym, jak zapewniły, że tego nie będą robić. Jeszcze bardziej irytowało to, że pre­zy­dent złamał zupełnie podstawową zasadę, jak również nie wywiązał się z wa­runków porozumienia, które sam podpisał. Ukraina zrezygnowała wcześniej z programu rozwoju broni nuklearnej w zamian za za­pew­nienie o nienaruszalności jej niepodległości i granic, pod­pi­sa­ne przez USA, Wielką Brytanię oraz Rosję. Dwóch z trzech sygnatariuszy dotrzymało słowa.

🖇

[…]  zawsze wierzyłem, że warto się starać. A piastując od dwudziestego siód­mego roku życia stanowiska, na które mnie wybierano, rozumiałem, że wszystko, co dobre, jest trudne do osiągnięcia i wymaga czasu.

🖇

Najpierw zatrzymaliśmy się w Helsinkach, gdzie spotkała panią prezydent i panią premier Finlandii. […]  ktoś z moich pracowników powiedział do niej:
     – To chyba niezwykłe widzieć dwie kobiety, które rządzą w kraju.
     – Ale jeszcze bardziej niezwykłe było to, że prawie połowa członków parlamentu to kobiety – odparła Finnegan [wnuczka Bidena].

🖇

Lubię mówić innym, że my, Irlandczycy, jako jedyni na świecie tęsknimy za przyszłością. Zawsze byłem marzycielem. Nie chcę przestać wierzyć w róż­ne możliwości.

🖇

„Tato, popatrz na mnie. Patrz na mnie. Pamiętaj o naszej bazie. Nasza ba­za”. Starał mi się w ten sposób powiedzieć, żebym pamiętał, kim jestem i co ma dla mnie znaczenie. Żebym pozostał wierny swoim ideałom i za­cho­wał odwagę.

🖇

     – Myśli pan, że geje i lesbijki mogą się zmienić, czy też…
     – Nie bardziej niż…
     – …nie da się ich jakoś nawrócić, żeby byli jak inni?
     – Cóż, uważamy, że jesteśmy jak inni, pomijając jeden drobiazg. I nie­ste­ty, to reszta społeczeństwa robi z tego wielką sprawę.
     – Drobiazg? Przecież to bardzo duża różnica!
     – Niestety, to społeczeństwo tak uważa.
     […]  od 26 czerwca 2015 roku prawo miało traktować równo mał­żeń­stwa jednopłciowe. „Tworząc związek małżeński, dwoje ludzi staje się czymś więcej niż wcześniej. Jak pokazały przykłady, małżeństwo zakłada miłość, która trwa nawet po śmierci współmałżonka” – napisał w swojej opinii odczytanej przed Sądem Najwyższym [sędzia Anthony] Kennedy. „Partnerzy nie chcą być skazani na samotność, poza najstarszą w naszej cywilizacji instytucją. Proszę o równość i szacunek przed prawem. A Konstytucja daje im to prawo”.

🖇

Musisz mówić. Milczenie to współudział w zbrodni.

🖇

[…]  klasa średnia ma dosyć na głowie i wcale nie potrzebuje dys­funk­cyj­nych polityków i dysfunkcyjnego rządu”. […]  „Musimy dać jej tylko równe szanse. A kiedy klasa średnia będzie się rozwijać, zacznie się rozwijać cały kraj. […]  Nigdy wcześniej w historii […]  zwykli ludzie nie zawiedli, kiedy stworzono im równe warunki, kiedy mogli się rozwijać. Nigdy, przenigdy”.

🖇

A jeśli to właśnie obawy stanowią problem, lekarstwem na nie jest wiedza. Obie strony muszą chcieć zrozumieć, czego boi się ta druga.

🖇

[…]  zawsze kierowałem się słowami mojego ojca: „Nigdy nikomu nie mów, co go powinno interesować. Bądź prostolinijny i mów, co ciebie interesuje. I staraj się postawić na jego miejscu. Staraj się zrozumieć jego na­dzie­je i ograniczenia i nigdy nie nalegaj, by zrobił coś, czego, jak wiesz, nie może zrobić. Trzeba pewnego wysiłku, by móc nawiązać kontakty”.

🖇

Wydaje nam się, że jesteśmy odważni, gdy mamy pięćdziesiąt procent szans na wygraną […]. Ale prawdziwa odwaga polega na tym, by wal­czyć nawet wtedy, gdy szanse na wygraną są bardzo małe.

🖇

Brakowało nam wspólnych wypraw samochodem, w czasie których mogli­by­śmy nagadać się bez ograniczeń.

🖇

Po co czekać na jutro, które może nie przyjść?

Joe Biden, Obiecaj mi, tato. Rok z życia
wiceprezydenta USA
, przeł. Krzysztof Puławski,
Media Rodzina, Poznań 2019.
(wyróżnienie własne)

[…]  poprzednie zdarzenia z mojego życia wskazywały, że żałobę trudno wepchnąć w jakieś ramy czasowe czy w ogóle okiełznać. Będę gotowy, kiedy będę, jeśli w ogóle będę… Nie miałem pojęcia, kiedy to nastąpi.

🖇

[…]  wiara najlepiej widzi w ciemności […].

🖇

Mój żal miał swoją wagę i wcale nie stawał się lżejszy wraz z upływem czasu. Wiedziałem też z doświadczenia, że drugi rok po stracie bliskiej osoby może być naj­cięż­szy. Mija szok i zdziwienie po tych wszystkich rocznicach i świętach i wtedy dopiero uświadamiamy sobie, jak ol­brzy­mia jest ta strata.

🖇

Nic nie kończy się wraz z pogrzebem i w pewnym sensie jest to jedynie początek […].

(tamże)

czwartek, września 12, 2024

5578. Z oazy (CCLXXIX)

Nie­dzielne odliczanie literek, trzy. Gdy druga z pierwszych dwóch przedurlopowo przeczytanych książek ustawiała się w ogonku, w którym obowiązywał zakaz wy­prze­dza­nia, i zapowiadało się na dłuższy postój, przyszła do mnie okładka tej. Na­tych­miast rozpoznałam Autorkę kreski i…

To patchwork miniatur na temat doświadczenia, które, w konstruowanym na miarę XXI wieku świecie cywilizowanego Zachodu, zamiast mieć chociaż delikatny po­smak przywileju, jest czymś, co trzeba społecznie tłumaczyć i oswajać, starać się wcisnąć w ramy pędzącego donikąd świata, który lubi dokładać nie­po­trzeb­nego cierpienia.

A ilustracje? Nie można się nimi rozczarować.

Wierzę w nas, które jesteśmy świadkami upływającego czasu, dostrzegamy u siebie na­wza­jem coś innego niż to, co widzą inni. […]  patrzymy sobie na­wza­jem głęboko w oczy i widzimy nastoletnie, zbuntowane dziewczynki, któ­rych nikt inny nie dostrzega. Można ich nie rozpoznać, jeśli wcześniej sa­me­mu nie przeżyło się młodości.

🖇

Niezwykłe jest to, że cieszę się na coś jeszcze, chociaż nie mam pojęcia na co i może nigdy się tego nie dowiem. Ale kiedy się przeżyło tak wiele minut, let­nich wakacji, zimowych nocy i piątków, to człowiek wie, że byłoby ogrom­ną niespodzianką, gdyby jakiś dzień, chyba zwłaszcza piątek, nie przyniósł żad­nych niespodzianek i przygód, gdyby okazał się zupełnie zwyczajny, jak wydawały ci się poprzednie dni.

🖇

     – Bycie starym nigdy nie daje gwarancji, że jest się mądrym, prawda? Szczerze mówiąc, często jest na odwrót. Można powiedzieć, że dorastamy zgodnie z zasadami i prawdą, ponieważ nie jesteśmy na tyle bystrzy, żeby zrozumieć, iż właściwie każdy dzień jest nam dany po to, żeby zadziwić się bardziej tym światem, częściej słuchać innych czy stukać kogoś w ramię, jadąc autobusem, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
     – Nie…?
     – W przeciwnym razie tacy ludzie jak twoi rodzice stają się coraz bar­dziej pewni tego, że mają rację, że to, co mówią i myślą, to prawda ob­ja­wio­na. Na świecie, niestety, jest zbyt dużo osób, które uwierzyły, że są „idddio­ta­mi”, ponieważ czują to w swoim sercu, i takich, które nie rozumieją, że są „idddiotami”, chociaż mają to wypisane na czole. Wiesz, Jon, piękne i spra­wie­dli­we w marzeniach jest to, że zawsze przychodzą wyłącznie do tych, którzy ich zapragnęli. Jestem tylko starym nieznajomym mężczyzną z auto­bu­su i nie mogę ci obiecać, że wszystko się ułoży. Prawdopodobnie będzie coraz gorzej. Aż pewnego dnia, kiedy ogarnie cię taka ciemność, że po­my­ślisz: teraz już tylko siąść i płakać, być może właśnie wtedy dostrzeżesz smugę światła daleko przed sobą. I to, co teraz wydaje ci się koń­cem świa­ta, okaże się najlepszą rzeczą, jaka ci się w życiu przy­trafiła.

🖇

🖇

Kiedy siedzimy przy obiedzie, rodzina rozmawia o tym, że:
       – chyba należy położyć płyty chodnikowe obok garażu,
     – dzieci sąsiadów rozpoczęły naukę w szóstej klasie,
     […] 
     – francuska rodzina zasadziła żywopłot wokół domku letniskowego,
     […] 
     – skrzynia biegów w maździe się zepsuła,
     – jedną trzecią jedzenia na talerzu powinny stanowić warzywa,
     […] 
     – ktoś w Haslum kupił szczeniaka cocker spaniela,
     – ten wieczór był tak miły, że musimy go powtórzyć.

Kiedy leżę w łóżku i słyszę głosy dobiegające z salonu, rodzina rozmawia o:
     – nadziei,
     – seksie,
     – tym, że ostatnio życie jest ciężkie,
     – tym, że Leif wrócił do nałogu po leczeniu odwykowym,
     – tym, że ktoś się zakochał,
     – lęku,
     – nieprzespanych nocach i tęsknocie po odejściu przyjaciela,
     […] 
     – samotności i sambie, ogródkach restauracyjnych i marzeniach,
     – tym, że tego wieczoru rozmowa toczy się w tak ciepłej i serdecznej atmosferze, że mogłaby się nigdy nie kończyć.

  A ja leżę z otwartymi oczami i zastanawiam się, kiedy znalazłem się poza nawiasem życia.

🖇

🖇

[…]  wigor nie ma nic wspólnego z tym, jak dużo lub jak mało zostało nam czasu. Wigor lub siła życiowa oznaczają patrzenie do przodu i tylko niekiedy spoglądanie przez ramię, żeby zo­ba­czyć, co się stało. Żeby nie stracić orientacji.

🖇

🖇

Bibbi nie mówi zbyt dużo […] . Często jej się przyglądam i myślę, że nie je­stem za-kochany, tylko po-kochany. Lubię ją, może nawet kocham? Nie wiem. Zresztą, czy to nie to samo?
     Teraz postrzegam ludzi z większą łagodnością. Rozumiem, że wszyscy je­steśmy lekko zdezorientowani, kręcimy się w życiu, w parkach, u Hin­du­sa, na okolicznych werandach, w poszukiwaniu czegoś, czego moglibyśmy się chwycić, dłoni, poręczy, jakiegoś Boga lub kanapki z krewetkami i ma­jo­ne­zem czy filiżanki kawy.
     Wiem, że Bibbi cieszy się, że tu jestem. […]  najwięcej myślimy o tym, że to jeszcze nie koniec, i cieszymy się, czekając na kolejny dzień, na sobotę. A zaraz potem przyjdzie poniedziałek. Miejmy nadzieję.

🖇

     – Na początku pandemii koronawirusa to wszystko przypominało mi pierwsze dni wojny. Panował ten sam nastrój. Może to zabrzmi strasznie, ale korci mnie, żeby nazwać to urokami 9 kwietnia*. Mam tu na myśli jedność, gofry i dzielenie wspólnego losu.

________
  *  9
kwietnia 1940 roku III Rzesza dokonała inwazji na Norwegię.

🖇

🖇

Ani ja, ani moje przyjaciółki nie grzeszyłyśmy zbytnio urodą. I by­łyś­my z tego zadowolone. Te ładne zbyt szybko wyszły za mąż.

🖇

Twoja uczciwa twarz, z którą przyszedłeś na świat, a dorastając, starasz się ją ukryć. Mimo to przebija od spodu, gdy czujesz coś całym sobą. Po­przed­nie pokolenia również pragnęły ją ukryć, ale niestety prawie nigdy się to nie udaje. Jeśli dobrze się przyjrzeć.
     […] 
     Ale to drżenie, powinnaś to wiedzieć, powinnaś to teraz usłyszeć, jest naj­wspa­nialszą rzeczą, jaką posiadasz, twoją naj­większą wartością.
     To ono sprawia, że stąpasz po ziemi bardziej miękko […]. To ono spra­wia, że na późniejszym etapie życia dostrzeżesz piękno jaśniej, wyraźniej, prościej.

🖇

Nie bój się pokazać swojego dociekliwego, szczerego spojrzenia.

🖇

🖇

Pewnie, że boli, gdy spadają liście,
boli to, co więdnie,
i to, co zawodzi.
[…] 
Umieram, trwając w zaufaniu,
które stwarza świat
.

🖇

Nie wstydź się swojej starej, nowo narodzonej twarzy.
Pokaż komuś tajemną ścieżkę.
Idź pod prąd.
Dokonuj nieoczekiwanych wyborów.
Postukaj kogoś w ramię.
Sprawdź, co kryje się pod maską zakrywającą twarz.
Pytaj. Mrugaj. Drżyj.

🖇

🖇

Najwspanialszy jest chyba ten zapach świec, dobrze znajomy i dający po­czu­cie bezpieczeństwa, a jednocześnie drżący i pełen oczekiwania. Coś się wydarzy. Coś się wkrótce wydarzy.

🖇

Nie boję się.
     Nie boję się śmierci. Zostanę tu na ziemi jeszcze przez chwilę. Nie boję się. Jutro zrobi się jaśniej, a ja wypiję kawę, wyjrzę przez znajome okno, strze­pię okruchy z obrusu, chociaż jestem tylko gościem. Jestem gościem. W tym domu.
     Przybyłam z ciemności. Zamienię się w wiatr. Ku pocieszeniu znów się odrodzę.

🖇

Teraz wiatr jest najprawdziwszą rzeczą, jaką posiadam. Jakie to dziwne. I nieoczekiwane.

Linn Skåber, Starość. O tym, co najważniejsze,
ilustr. Lisa Aisato, przeł. Milena Skoczko-Nakielska,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024.
(wyróżnienie własne)

Nauczyłyśmy się go [śmiechu]  w ciągu życia – nie oznacza dźwięku, ale wspólnotę, autoironię, życie.

🖇

RADY OD STARYCH DLA MŁODYCH:
     […]  
     – Naucz się lubić deszczową pogodę. Rok nie składa się z 365 słonecznych dni.
     […] 
     – Korzystaj z prawa do głosowania.
     […] 
     – Przytulaj od serca.
     – Dbaj o owady.
     – Nie przekształcaj świadomości zbiorowej w nie­na­wiść do obcych.
     […] 
     – Codziennie zapisuj trzy drobne rzeczy, które danego dnia okazały się dla ciebie ważne i sprawiły ci przy­jem­ność, na przykład:
     Wypiłam dobrą herbatę.
     Zakochałem się.
     Spadł deszcz.


  RADY OD STARYCH DLA INNYCH STARYCH:
     […] 
     – Ćwicz się w sprawianiu kłopotów.
     […] 
     – Miej odwagę wybrać się samemu do restauracji.
     […] 
     – Codziennie zapisuj trzy drobne rzeczy, które danego dnia okazały się dla ciebie ważne i sprawiły ci przy­jem­ność, na przykład:
     Wypiłam dobrą herbatę.
     Zakochałem się.
     Spadł deszcz.


(tamże)

środa, września 11, 2024

5577. Z oazy (CCLXXVIII)

Nie­dzielne odliczanie literek, dwa. Grzecznie w ogonku lektur skończonych czekała, wierząc, że doczeka się w skończonym czasie. Ja pewna tego wcale nie byłam, ale książki charakteryzują się anielską cierpliwością do ludzi. Urlop uznany został za dobry czas, by nieśpiesznie, po troszku ulać wrażeń z czytelniczego kubeczka.

Kawałek literatury młodzieżowej nie postarzał się wcale, gdy od upo­lo­wa­nia kilka lat na mnie czekał na wirtualnym stoliczku. W tym samym czasie znajome mi szpa­ga­ci­ki wydoroślały, nabrały praw wyborczych, a ja od dawna nie proponuję im książek. Gapię się na nie, próbuję zrozumieć, odkrywając w sobie coraz nowsze pokłady sta­rzyz­ny. Życie i tyle.

Nikt z Prognozy Śmierci nie zadzwonił […], by powiadomić mnie o rychłej śmierci, ponieważ […] dzisiaj nie umrę. Nie w tym sensie, który zwykle ludzie mają na myśli.

[…]  dziękuję także każdemu nieznajomemu, który nie wzywał po­licji, kiedy pytałem: „Co byś zrobił, gdybyś dowiedział się, że nie­dłu­go umrzesz?”.

Adam Silvera

🖇🖇

Tak, żyjemy, a przynajmniej otrzymujemy szansę na życie, ale czasami jest ono trudne i skomplikowane ze względu na strach.

🖇

Domyślam się, że nie należy do ludzi, którzy urządzają pogrzeby ptakom. Znam wielu takich, którzy by się z tym nie zgodzili albo tego nie zrozumieli. W końcu ptak to nic w porównaniu do człowieka, bo człowiek zakłada kra­wat i chodzi do pracy, zakochuje się i bierze ślub, a potem rodzą mu się dzie­ci i opiekuje się nimi. Tylko że ptaki też to wszystko robią. Pracują – bez kra­wa­tów, przyznaję – parzą się i doglądają potomków, dopóki nie nauczą się latać. Niektóre stają się zwierzakami domowymi i zabawiają dzieci, a te uczą się je kochać i o nie dbać. Inne ptaki żyją, aż nie skończy im się czas.

🖇

Nieważne, czy prawda narobi bałaganu czy nie – bywa, że sło­wa nie chcą wydostać się z ust, dopóki nie znajdziesz się sam.

🖇

     – […]  Uwiecznił moment mojego załamania.
     – Dlaczego?
     – Powiedział, że to jak zaznaczanie czyjegoś wzrostu, ale nie tylko w sensie fizycznym.

🖇

Ludzie są do bani, stary. Wydaje nam się, że jesteśmy tacy niezniszczalni i wieczni, bo w przeciwieństwie do budek telefonicznych czy książek mo­że­my myśleć i dbać o siebie, ale założę się, że dinozaurom też się wy­da­wa­ło, że będą rządzić już zawsze.

🖇

     – Moja córka nienawidzi deszczu – mówi Lidia Rufusowi. – Nie cierpi wszystkiego, nad czym nie ma kontroli.
     – Jeszcze zmieni zdanie.

🖇

Rodziny się nie wybiera, ale przyjaźnie już tak. Niektóre należy z czasem zerwać. Za inne warto zaryzykować wszystko.

🖇

     – Nie chciałeś jechać ze mną na rowerze, a teraz z własnej woli z niego zeskakujesz?
     – Dałem się ponieść chwili.
     Chciałbym uznać to za swoją zasługę, ale musiał to mieć w sobie od po­cząt­ku, musiał chcieć zrobić coś ekscytującego, ale był zbyt wystraszony, że­by wykonać pierwszy krok.

🖇

[…]  spogląda głęboko w siebie, daleko poza miejsce, gdzie kłamstwa i brak nadziei przychodzą bez trudu, a nawet jeszcze dalej, pod najprawdziwszą prawdę […].

🖇

Kiedy każdy dostaje swoje zamówienie, podnoszę szklankę.
     – Za uśmiechanie się, póki możemy.

🖇

Ściskam go, bo w ten sposób mówię wszystko, chociaż nie mam nic do powiedzenia.

🖇

[…]  czuję ulgę, że nie muszę mu patrzeć w oczy, ale też tęsknię za nimi i za tym, jak patrzyły na mnie, jakbym był wystarczająco dobry.
     – Szkoda, że nie mamy więcej czasu…

🖇

Są pytania, na które nie znam odpowiedzi. Nie potrafię powiedzieć, jak masz żyć beze mnie. Nie mogę cię poinstruować, jak masz mnie opłakiwać. Nie mogę cię przekonać, żebyś nie czuła się winna, że zapomniałaś o rocz­ni­cy mojej śmierci albo kiedy zdasz sobie sprawę, że minęły dni, ty­god­nie i mie­siące, odkąd ostatni raz o mnie myślałaś.
     Chcę tylko, żebyś żyła.

🖇

Cały dzień mam poczucie, że ktoś posłał mnie w dzicz ze wszystkimi po­trzeb­ny­mi narzędziami, ale nie mam pojęcia, jak ich użyć.

🖇

[…]  wszyscy byliśmy zagubieni i pogodzeni z tym, by nie odnajdywać się przez jakiś czas.

Adam Silvera, Nasz ostatni dzień, przeł. Agnieszka Brodzik,
Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2019.
(wyróżnienie własne)

     – Dziękuję, że to powiedziałaś.
     – Przepraszam, że musiałam mówić coś tak oczywistego.

🖇

     – Miałem dziewięć lat, kiedy zapytałem tatę o miłość […]. – Chciałem wiedzieć, czy kryje się pod kanapą, czy wysoko w szafie, gdzie nie mogłem je­szcze dosięgnąć. Nie powiedział ani słowa o „miłości w środ­ku” albo „mi­ło­ści wszędzie do­koła”.
     […] 
     – Zaciekawiłeś mnie. Co powiedział?
     – „Miłość to supermoc, i obaj ją posiadamy”. I że cza­sa­mi nie mamy nad nią kontroli. Zwłaszcza gdy je­steś­my starsi. Cza­sami po prostu szaleje i nie powinienem się bać, jeśli ude­rzy w kogoś niespodziewanego. – Moja twarz robi się ciepła i żałuję, że nie mam supermocy w po­sta­ci zdrowego roz­sąd­ku, bo zdecydowanie nie po­wi­nienem mówić takich rzeczy na głos.

🖇

[…]  nie chodzi tylko o taniec, ale taniec z kimś, kto prowokuje mnie do życia.

(tamże)

wtorek, września 10, 2024

5576. Z oazy (CCLXXVII)

Nie­dzielne odliczanie literek, raz. Przywalone workiem czasu, w którym utknęło wie­le dni, wśród nich dwie niedziele. Poślizgnięte na pakowaniu się na urlop — szesnasty raz razem z Heniutką, siedemnasty raz u Lili, osiemnasty w tej samej miej­sco­wo­ści, gdy po raz pierwszy w życiu zrobiliśmy sobie urlop (trzydniowy!). Utknięte na głębokim smutku, że w tym składzie jesteśmy tu pewnikiem po raz ostatni.

Przywalone, poślizgnięte, utknięte. Jakby było mało, fusy wrażeń po tej lekturze długo opadały, co kompletnie uniemożliwiało wybór najcenniejszych dla mnie fragmentów, które muszę tu, pod ręką, zawsze mieć.

Po co czytasz takie książki? — raczej z ciekawości niż z wyrzutem wyrywało się nie­jednej mojej wewnętrznej postaci pod­czas czytania Okruszków. Nie miałam zgrab­nej, po­zba­wio­nej emocji, racjonalnej do bólu od­po­wie­dzi. Nie miałam, aż do ostat­nie­go roz­dzia­łu, bo właśnie z niego wyjęłam informację o tej książce i nic mnie nie mogło po­wstrzy­mać, gdy tylko odkryłam, że jest ona do­stęp­na w ibuku.

Ta książka uświadomiła mi, że w moich, dyktowanych czuciem, działaniach, które zapoczątkowała nagła śmierć Białego Kruka, pro­wa­dziła mnie swoją mądrością intu­i­cja. Szła pod rękę z miłością, więc musiało się udać, a przy okazji ich kroki, którym niepewnie chciałam dorównać, pozostawiły piękny ślad.

Doświadczenie straty naj­bliż­szych nam ludzi nigdy się nie kończy, ale żałoba wy­tra­ca impet, po­lu­zo­wu­je unie­możliwiający oddychanie ucisk w gardle; dobre wspo­mnie­nia i wdzięcz­ność za dar wspólnego czasu rozsiadają się już bez skrę­po­wa­nia obo­ma po­ślad­ka­mi na kanapach. Zie­lo­ny po­wo­lutku przestał być dla mnie kolorem głębokiej, wytrącającej z dłoni sens życia, żałoby. Podaję dalej dobro, któ­re do­sta­łam od Białego Kruka. A muzyka? Muzyka wciąż wybrzmiewa!

Żałobę przeżywamy jako plemię i poprzez każde swoje zachowanie wysyłamy do jego członków pewien konkretny sygnał.

🖇

     — Spodziewałaś się, że przestanie wygadywać głupoty tylko dlatego, że ktoś umarł?
     — W sumie to tak, gdy ktoś umiera…
     — Wszyscy momentalnie stajemy się lepszymi ludźmi, tak?
     Roześmiała się, a ja razem z nią.

🖇

„Ile czasu minęło?” to jedno z pierwszych pytań, które zadaję. To by­naj­mniej nie tak, że żałobę da się jakoś precyzyjnie nanieść na oś czasu. Pyta­jąc, ile czasu minęło, pytam tak naprawdę: „Ile czasu miałeś dotąd, aby prze­pra­co­wać ból?”. […]  Po pięciu tygodniach od śmierci bliskiego od bólu w zasadzie nie da się uciec. Nie ma mowy o tym, aby go „prze­stać prze­ży­wać”. Cierpienie stanowi niezbędny aspekt wspominania miłości. Ból jest jej częścią. Nie da się drugiego człowieka kochać, nie odczuwając bólu. Swój ból trzeba po prostu przeżyć, a dodatkowo dobrze by było, gdyby inni nam w tym towarzyszyli, zamiast odmawiać prawa do przeżywania straty.

🖇

Istnieje wiele dróg do odkrycia sensu, lecz aby je znaleźć, trzeba zacząć szukać. […]  Po co odczuwam ten ból? Czemu on służy? Co jeszcze mogę z nim zrobić? W jaki sposób mogę nadać mu sens?

🖇

Bez względu na to, jak długo dwoje ludzi było razem, to i tak będzie za krót­ko. Ich miłość nie ginie wraz ze śmiercią jednego z nich. Żyje dalej w tej dru­giej osobie. Doświadczenie tamtej miłości nie może być ani zniszczone, ani zmienione nową miłością. Tamta miłość będzie istnieć w swoim własnym czasie i na swój sposób w naszych sercach. […]  Serce potrafi kochać wie­lo­krot­nie. Nowa miłość potrafi wykiełkować na tym samym gruncie, w żaden sposób nie umniejszając poprzedniej. Nadal mamy życie do przeżycia. To samo, o które nie prosiliśmy i do którego nie byliśmy przygotowani. Pomi­mo wszystko warto dalej podążać tą drogą. Historia cały czas się pisze i jest w niej miejsce na miłość.
     […] 
     Czasami wyzwaniem jest nowa miłość, innym razem — nowe życie.

🖇

Yoda w Gwiezdnych wojnach miał rację: „Rób albo nie rób, nie próbuj”. Nawet najdrobniejsza decyzja ma znaczenie.

🖇

Ludzie często mówią: „Nie wiem, jak ty to robisz”. Ja im wtedy mówię, że nie robię. Nie postanowiłem obudzić się rano, tylko się po prostu budzę. A potem stawiam nogę za nogą, bo cóż mam innego zrobić? Czy mi się to podoba, czy nie, moje życie trwa — a ja tylko postanowiłem być jego uczestnikiem.

🖇

Nie pozwól, aby przeszłość 
narzuciła ci przyszłość.

🖇

Strata ma na nas ogromny wpływ. Przenika wszystko, czego dotknie. Budzi w nas nadzieję na więcej miłości i współczucia, ale jednocześnie wzmacnia niechęć, roszczeniowość oraz bunt wobec cudzych oczekiwań.

🖇

Ból nigdy nie wyczerpuje tematu. Czasem można się w nim zagubić, ale zawsze chodzi o coś więcej.

🖇

Ciągle krąży mi po głowie historia o bliźniętach w łonie matki:
     W łonie matki dojrzewało dwoje dzieci. Pierwsze powiedziało do tego drugiego:
     — Czy wierzysz w życie poza tym światem?
     Drugie odparło:
     — No pewnie, musi istnieć coś poza tym światem.
     — Bzdura — rzekło to pierwsze. — Poza tym światem nie ma żadnego życia. Jakie niby życie miałoby to być? Składniki niezbędne do życia odbieramy przez pępowinę. Życie poza tym światem byłoby niemożliwe. Pępowina jest za krótka. Nie może istnieć żaden inny świat poza tym.
     Drugie dziecko obstawało przy swoim:
     — Myślę, że coś tam jest. Może tamten świat jest inny niż ten. Może się tam spotkamy.
     Pierwsze dziecko odpowiedziało:
     — Nawet jeśli istnieje jakiś inny świat, to nikt z niego nigdy nie wrócił. Opu­szcze­nie tego miejsca oznacza koniec życia. Po porodzie donikąd się nie idzie, jest tylko ciemność.
     — No nie wiem — odparł bliźniak. — Na pewno zobaczymy mamę i ona o nas zadba.
     — Mamę? — żachnęło się pierwsze dziecko. — Ty wierzysz w mamę? We wszech­potężną, inteligentną istotę, za sprawą której to wszystko się wydarzyło? A gdzie ona niby teraz jest?
     Drugie dziecko próbowało spokojnie i cierpliwie tłumaczyć:
     — Ona jest wszędzie wokół nas. My w niej żyjemy. Bez niej nie byłoby świata.
     — Ha! Ale ja jej nie widzę. Jest więc logiczne, że ona nie istnieje.
     Na to drugie dziecko odparło:
     — Czasem gdy się zamilknie, można ją usłyszeć, można ją poczuć. Wierzę, że poza tym światem istnieje jakaś rzeczywistość.

     Ta historia każe mi myśleć o tym, że tak samo jak dziecko przed na­ro­dzi­na­mi nie jest sobie w stanie wyobrazić życia po porodzie, a być mo­że nawet uwierzyć w jego istnienie, tak samo my nie potrafimy wy­ob­ra­zić sobie życia po śmierci.

🖇

Wielu z nas wydaje się, że żal po stracie z czasem osłabnie. Tak nie będzie. To my musimy go przerosnąć. […].

🖇

[…]  musimy odpowiedzieć sobie na pytanie: „Jak najlepiej można by uczcić te lata, których nie było nam dane razem przeżyć?”

🖇

Każdy ma coś do zaoferowania, ale tylko w ściśle określonej chwili. Wszystkie te dary składają się na symfonię znaczeń. Usłyszymy jednak tylko to, czego będziemy nasłuchiwać.

🖇

Gdy życie i śmierć zaczynają się przeplatać, możemy zacząć dostrzegać związki z przeszłością, które nam za życia umykały.

🖇

Zwrot ku miłości rozpoczyna się w momencie uświa­do­mie­nia sobie, że miłość była, jest i będzie. […]  Człowiek jest utkany z miłości.

🖇

Człowiek, który przepracowuje ból, aby się w pewnym momencie od niego uwolnić, odczuwa strach, że po drugiej stronie nic na niego nie czeka. Praw­da jest jednak taka, że gdy cierpienie już przeminie, więź sprowadza się już tylko do miłości.

🖇

Powiedz, co zamierzasz wreszcie robić
z twoim jedynym zwariowanym i cennym życiem?
Mary Oliver (1935–2019), Letni dzień, przeł. Czesław Miłosz.

🖇

Mam pewien cytat, który bardzo lubię: „Gdybym mógł raz jeszcze przeżyć moje życie, znalazłbym cię szybciej, żebym mógł cię kochać dłużej”. Kto­kol­wiek napisał te słowa, ewidentnie zrobił to na etapie akceptacji i zro­zu­mie­nia nieuchronności śmierci.

🖇

Słowa, za pomocą których usiłujemy opisywać nasze doświadczenia, to potężne narzędzia.

🖇

Pod pewnymi względami sens zaczyna się od historii, które sobie opo­wia­da­my, i na tych historiach się kończy. […]  Wszyscy dysponujemy całym zbio­rem historii, które wyjaśniają, kim jesteśmy, co myślimy, o czym ma­rzy­my, czego się boimy, ile znaczy dla nas rodzina i co osiągnęliśmy.
     Istnienie tych opowieści w naszej świadomości to jeden z aspektów na­sze­go człowieczeństwa.

🖇

To my określamy znaczenie naszych opowieści.

David Kessler, Szósty etap żałoby. W poszukiwaniu sensu,
przeł. Magda Witkowska, Laurum, Warszawa 2022.
(wyróżnienie własne)

[…]  wyczuwam niewidzialną więź, która łączy nasze dusze i wierzę, że ona może przetrwać śmierć […].

🖇

Na etapie szóstym, podobnie jak na każdym innym, nie­zbęd­ny jest ruch. Nie poznamy przyszłości, jeśli nie zo­sta­wi­my przeszłości za sobą. Trzeba pożegnać się z daw­nym życiem i przywitać z przyszłością. […]
     Należy zadać sobie pytanie: „Kim bym był, gdybym się zmienił i rozwinął za sprawą tej straty?”. […]  Kim jesteś jako człowiek, któremu zmarł ktoś ukochany?

🖇

To, kim jestem, w dużej mierze odzwierciedla to, kim on był.

🖇

[…]  życie nic nam nie jest winne. To my jemu jesteśmy coś winni. Są na tym świecie ludzie, którzy zachwycają się wszystkim, co ich otacza. Zwykle wcale nie są to ci, którzy mieli najłatwiej.

🖇

Trudno wyobrazić sobie spuściznę wspanialszą niż przekonanie, że pozytywne cechy bliskich będą dalej trwać w naszym życiu.

🖇

Każdy z nas może odnaleźć sens. Nadal możemy kochać, śmiać się, rozwijać, modlić, uśmiechać, płakać, dawać, odczuwać wdzięczność i doświadczać tu i teraz. Czas na przeżywanie kolejnych chwil przyjdzie wtedy, gdy i one przyjdą.

🖇

Statek w porcie jest bezpieczny, ale nie po to buduje się statki.
 — John A. Shedd (1850–1926)

🖇

Decyzja o tym, że będziemy żyli pełnią życia, dotyczy tego, że będziemy w naszym życiu w pełni obecni, nawet jeśli chwilowo wydaje nam się ono bardzo trudne.

🖇

W naszym świecie jest miejsce
na więcej miłości niż podejrzewamy.

(tamże)

5575. Czekariat (CII)

Dokładnie tydzień temu wypatrzona. Wracaliśmy od lekarza. Musiałam poczekać, by ta uparta zdecydowała się na słowa.


[asystencja: Sadownik]

Pomimo poniesionych strat, trwamy dalej.
Idziemy przed siebie, biorąc co i rusz kolejny oddech.

*

[…]  bizony rozpędzają się i biegną w stronę burzy, aby w ich subiek­tyw­nym odczuciu trwała jak najkrócej. Zwierzęta nie lek­ce­ważą jej, nie ucie­ka­ją przed nią ani też nie liczą na to, że je ominie (jak to często czy­nią ludzie, którzy trzymają kciuki, żeby ich emocje nie do­pa­dły). Często nie zdajemy sobie sprawy, że unikając bólu, w istocie wy­dłu­ża­my czas przeżywania go.

David Kessler, Szósty etap żałoby. W poszukiwaniu sensu,
przeł. Magda Witkowska, Laurum, Warszawa 2022.
(wyróżnienie własne)

sobota, września 07, 2024

5574. Czekariat (CI)


fot. Pati, fragment.

Obyś była bezpieczna i chroniona.
Obyś znalazła prawdziwe szczęście.
Obyś była zdrowa i silna.
Obyś odnalazła wewnętrzny spokój.

• medytacja miłującej dobroci, metta.

Obyś był bezpieczny i chroniony.
Obyś znalazł prawdziwe szczęście.
Obyś był zdrowy i silny.
Obyś odnalazł wewnętrzny spokój.

piątek, września 06, 2024

(5572+1). Panna cotta (CXXXV)

Raz, film. Dwa, kilka dni konfekcjonowania wrażeń i łomolenia muzyką wyjętą z te­go obrazu. Trzy, lingwistyczny zachwyt mo­no­logiem. Cztery, pięć, muzyka, mo­no­log, muzyka, mo­no­log, muzyka. I decyzja, by ten kawałek tu mieć, skoro wzru­sza mnie za każdym razem do łez szó­sty dzień. Klik, klik i nowa por­cja zachwytu, bo ode­rwać się od obrazka nie mogę. I nowa dostawa łez ze wzru­sze­nia i wdzięcz­ność za niemającą koń­ca zdolność zachwycania się.

Ziarenko mojej przygody z językiem włoskim zasiała sanremowa piosenka z udzia­łem tłumacza języka migowego Mauro Iandolo, a w zasadzie rozmowa z nim, któ­rą bez żadnej znajomości włoskiego obejrzałam kilkadziesiąt razy, za­chwy­ca­jąc się ener­gią języka, melodią i możliwościami ekspresji, jakie daje męż­czyznom, poza­wer­bal­nym przepięknym gadulstwem. Pomy­śla­łam, że chcę doświadczyć tej ma­gicznej formy kontaktu z energią, która tak pięknie zachwyca się światem.

Karmi mnie ta piosenka, karmią mnie te piksele, szczególnie od tego momentu (2:29).

Daniele Silvestri, A bocca chiusa.

perché ce credo o forse per decenza
che partecipazione certo è libertà
ma è pure resistenza

[…]
io non mi fermo, scusa
canto pure a bocca chiusa

guarda quanta gente c’è
che sa rispondere dopo di me
a bocca chiusa

5572. ½ Klubiku „Świnka” (IV)

alternatywny tytuł wpisu:
5572. Panna cotta (CXXXIV)

Wiele osób mówiło: idź na ten film, będzie ci się podobał. Na drodze do kina stanęło dochodzenie do siebie po połamanej ręce, a gdy w końcu był już realny, osiągalny plan, dzień wcześniej rozwaliłam torebkę stawową palucha w stopie i znów trzeba było dojść do siebie, nim będzie można zamachać biletami na seans.

Po wyjeździe i powrocie, po ponownym zagnieżdzeniu się w ulu, pięciu dniach re­ha­bi­li­ta­cji, w ostatni week­end szkolnych wakacji, w ostatnim dniu sierpnia w duecie — jako klubikowa pół­tu­sza, czyli dusze dwie — z małymi przygodami dotarliśmy do na­sze­go ulubionego (jeśli chodzi o dostępność) kina, które gra ten film na szczęście dłuuugo.

Wiele osób mówiło: idź na ten film, będzie ci się podobał. Nie podobał mi się wcale! Zachwycił mnie! Pracuje we mnie wciąż. Przemienił tak, że w słowach nijak tego za­trzy­mać nie umiem. Będzie więc tylko o odpryskach wrażeń, które siódmego dnia „muuuszę” już zebrać w jednym miejscu jako element opróżniania filiżanki wrażeń, nim ruszymy na kilka dni urlopu.

W tym filmie nie ma ani jednej słabej sekundy. Muzyka dobrana jest perfekcyjnie. Pomysł na przedstawienie przemocy fizycznej w inny niż tępo bezpośredni sposób zasługuje na nagrodę filmową i zachwyca tę część mojego jestestwa, która w po­gar­dzie ma dosłowność. Wybuch jest dla mnie jedną z trzech „najnajulubieńszych” scen. Nie wspomniałam o języku włoskim, bo to jakby zbyt oczywiste źródło zachwytu.

Jakby było mało, ten film nie tylko zrobił mnie w konia, ale dokonał niemożliwego: stałam się kinomaniaczką, umiarkowaną, dość wybredną, ale jednak kinomaniczką.

🐷

Jutro będzie nasze, reż. Paola Cortellesi, 2023.

Niech

*

Paola Cortellesi [na rozdaniu nagród:]
David di Donatello 2018.