poniedziałek, listopada 15, 2010

127. Moja kochana terapeutka

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

Wracaliśmy wczoraj. Zaraz po kawie podanej po śniadaniu. Trzy dni zabawy w grę seniorów „to o czym nie mówisz, nie istnieje” umęczyły nas potwornie. Potrzebowaliśmy złapać oddech, znaleźć siebie, sens i własną drogę. Im bardziej wracaliśmy, tym piękniejsza robiła się pogoda. Po drodze Heńka zaczynała się kręcić, że siusiu i siusiu, a może nawet siuuusiu. Zatrzymaliśmy się pod lasem i pewnie byłby to naprawdę zwykły postój na siusiu, gdyby nie moja cudowna kudłata terapeutka.

Nagle poczułam, że chce mi się biec a ona to podjęła zachęcając: „biegnijmy!” Biegłam, a terapeutka towarzyszyła mi w tym szaleństwie kilkanaście kroków, po czym, wciąż biegnąc, „stawała” mi niejako na drodze. Zatrzymywałam się. Ona też i jakby mówiła: „zobacz, czego doświadczasz, gdy tak biegniesz”. I znów biegłyśmy, i znów się zatrzymywałyśmy, aż do łez radości, że życie może po prostu toczyć się w promieniach słońca, że nic nie jest w tej jednej chwili tak ważne jak przyśpieszony oddech. Biegłyśmy tak długo, aż odnalazłam sens biegnięcia. Odnalazłam w sobie delikatność, o której wciąż zapominam, a o którą należy zadbać.

Przypomniało mi się, gdy wracałyśmy do Sadownika, że kiedyś tam, powiedział: jesteś jak żółw, twarda na zewnątrz, ale w środku mięciutka, bardzo mięciutka. Przytulanie do tego cudownego Gościa nigdy nie było tak cudowne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz