wtorek, listopada 16, 2010

(127+2). Magia, bo innego słowa nie znajduję

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

Promienie słońca z sesji terapeutycznej u „intuicyjnej POP-owskiej” kudłatej terapeutki pozostały gdzieś w środku mnie i ku memu całkowitemu zaskoczeniu wciąż są, choć jest już wtorek a pogoda za oknem znów późnojesienna. To doświadczenie raczej z kategorii odczuć niż logicznego stwierdzenia faktu o trzech uncjach światła w okolicach załamka otrzewnej. Owe promienie dziś wprawiają mnie w fantastyczny odmienny stan świadomości. Jak nigdy czuję się „tu i teraz”.

Przeszłość była, nie da się jej zmienić, zresztą po co, nie byłabym kim jestem, gdyby nawet owa zmiana była możliwa. Nie chce mi się jej analizować, rozumieć, roztrząsać, przeglądać, wymazywać, poprawiać. To bardzo do mnie niepodobne, ale za to jakie uwalniające! Mogę po prostu być. To naprawdę cudowne.

Nie ma też przyszłości. Nie chce mi się myśleć o tym, co mogłabym zrobić w kwestiach rodzinnych za miesiąc, dwa czy pół roku. Pozostawiam to jak pustą kartkę, niech życie po prostu się żyje. Wierzę, że okoliczności, w których się znajdę, przy odrobinie mojej uważności, staną się najlepszymi drogowskazami.

Póki co, posiedzę sobie tutaj, na kamieniu teraźniejszości, bo to dobre miejsce dla mnie. Błogostan mnie trzyma w troskliwym uścisku i uśmiech nie schodzi z mych ust. Ten spokój w środku, ta cisza, ta wolność, ta zgoda na to co jest. Niech to trwa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz