poniedziałek, listopada 15, 2010

128. Hokus-pokus… miłość

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

Wróciliśmy. Wybiegaliśmy Kudłatą. Podczas spaceru po raz pierwszy spotkaliśmy Lenę, śliczną, ponad dwuletnią labradorkę, można by rzec.. przeraźliwie chudą jak na tę rasę. Dziewczyny bawiły się tak cudnie, że aż żal było pędzić Sierściucha do domu, tyle ze stolik w knajpie już na nas zaczynał czekać. Heńka ze smakołykami do psiej nory a my dyla na przystanek autobusowy, by udać się w krainę tureckich smaków. Knajpkę odkryły przede mną przeszło miesiąc temu dziewczyny z POP-owej grupy. Sadownik od dłuższego czasu chciał zanurzyć swoje kły w baraninie, więc miejsce wydawało się do tego idealne. Tak też się stało. Piękny dzień zamienił się w cieplutki wieczór. Nie chciało nam się wracać do domu metrem. Przeszliśmy jedną stację, kupując po drodze domowe lody. Nie do uwierzenia! 14 listopada jedliśmy lody na wolnym powietrzu, szliśmy oboje z rozpiętymi kurtkami, trzymaliśmy się mocno za ręce, jakby ten cudny sen mógł w każdej chwili chcieć się skończyć. Z niewinnego wyjścia na obiad zrobiło się Tour de Nasze Miasto. Po drodze kupiliśmy 25 sztuk pięknych tulipanów w pęku. Sprawdziliśmy kebabowe miejsce polecane przez kolegę Sadownika i jeszcze starczyło czasu i w brzuszkach przestrzeni, by pobiec na kawę do miejsca, w którym już zawisły świąteczne ozdoby... oniemiałam na ich widok. Znów zrobiło się magicznie, miłośnie i dobrze. Wróciliśmy z podróży międzyplanetarnej… do siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz