wpis przeniesiony 10.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
#1
Z kronikarskiego obowiązku, by nie zgubić. W zeszłą niedzielę, w odmiennym postażowym stanie będąc, od skojarzenia do skojarzenia, przypomniało mi się, że kilka tygodni wcześniej słyszałam audycję o fantastycznym projekcie muzycznym dotyczącym piosenek o Warszawie. Obiecałam sobie wtedy, że kupię koniecznie.
Na fali przypomnienia, nie dając sobie szansy na zapomnienie zamówiłam, łomoląc w międzyczasie wersją jutiubkową. Przyszła w piątek. Odebrałam. Zachwyciłam się prostotą wydania, ale dopiero wczoraj miałam czas, by móc łomolnąć nią od początku do końca — zachwyt mnie złapał ogromny i satysfakcja, że nosa miałam, chcąc tę płytę mieć.
St. Celińska, B. Wąsik, Royal String Quartet,Taka Warszawa.
#2
Z kronikarskiego obowiązku, by nie zgubić. W poniedziałek odebrałam książkę, której na pewno bym nie kupiła, bo za trzema wielkimi od języka polskiego nie przepadam. Pech jednak chciał, że odbierając z Sadownikiem inne książki, gdy On płacił, ja niczym dziecko z ADHD, za jego plecami przeglądałam nieznane i wcale niechciane przeze mnie książki. No i wpadłam jak śliwka w kompot, bo książka złożona jest po prostu fantastycznie, nie mówiąc o formacie i półtwardej okładce. Przez wszystkie rozdziały wciąż są i klimat obłędnie fajnej rozmowy, i serdeczna atmosfera przyjacielskich pogaduch — jak dobrze, że świat taki istnieje i można go nie tylko podglądnąć, ale również podczytać, poczuć i mieć na swojej półce.
Miodek: [...] ale — bądźmy szczerzy — tysiące dowcipów bez wtrącanych weń wulgaryzmów przestaje być dowcipami. Opowiem jeden: Znany warszawski reżyser namawiany jest do tego, żeby się przeprowadzić do Wrocławia. „Tu jeszcze gruzy, ruiny i zgliszcza, kiedy ta Warszawa stanie na nogi? Więc przyjedź do Wrocławia!”. Lecą argumenty socjologiczne. „Nie, nie, ja Warszawie będę wierny do końca życia”. Pada więc inny argument: „Słuchaj, Wrocław to miasto zieleni, parków...”. A on na to: „A co ja, k..., mszyca jestem?”. I teraz opowiedzcie to bez tego przerywnika...
Bralczyk: Tak, bez mszycy byłoby gorzej...
Wulgaryzm ma w sobie coś z liturgicznego użycia języka, to jest magia. Nie zwracamy wtedy uwagi na desygnaty, nie mówimy o otaczającej rzeczywistości, tylko używamy słowa, jak gdyby ono albo wyzwalało energię, albo wywoływało jakieś stany emocjonalne — nawet jeśli ma być to oburzenie. Taka rytualność wulgaryzmów, gdyby była uświadomiona, może zmniejszyłaby ich powszechność.
*
Bralczyk: Jeśli chodzi o zastępniki, a więc zwykłe eufemizmy, przyszedł mi teraz do głowy jeden, który szalenie lubię: „sukinkot”. Nie wiem dlaczego, ale wyjątkowo mi się podoba.
Miodek: Ja też sukinkota, podobnie jak skurczybyka, lubię.
Markowski: A sukinpsa nie ma i nie będzie.
Bralczyk, Miodek, Markowski
w rozmowie z Jerzym Sosnowskim,
Agora SA, Warszawa 2014.