wpis przeniesiony 15.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
W metropolii Zazdrość oficjalnie nikt nie jest zameldowany, ale turystów i chwilowych imigrantów są miliony, tyle że mało jest chętnych, by przyznać się do tego typu wycieczek chociaż przed sobą. I błąd! Bo Zazdrość to wielki neonowy kierunkowskaz: tu idź, tu! Proszę, błagam, tu, tu, tu!
*
— Zazdroszczę… — powiedziała.
— Super! Fantastycznie! — pomyślał process worker we mnie. Miałby kilka znaczących pytań w zanadrzu. Bo ja kocham uczucie zazdrości! Kocham z nim pracować.
— Zazdroszczę… — powiedziała.
— Czego?
— …gdy przychodzi do mnie pacjentka w ciąży… zazdroszczę…
— Nie zatrzymuj się na okolicznościach, bohaterach sceny czy rekwizytach, bo to tylko cię porani. Zatrzymaj się w sobie, gap się, patrz, dowiedz się, co przykuło twoją uwagę tu i teraz, tylko Ty znasz odpowiedź; sprawdź, co cię tak porusza? Jaka potrzeba domaga się twojej uwagi i zaspokojenia? Kogo lub co masz urodzić, donosić, począć? Nie jutro, za rok, czy w przyszłym życiu. Ale dziś! I nie mów mi, że jesteś za stara, nie masz macicy, jajników czy możliwości — to tylko okoliczności przyrody i rekwizyty, na które kiepsko się nabieram.
— Zazdroszczę… — powiedziała.
— Zazdroszczę ci zazdrości…
*
No i włączyło mi się pytanie: gdzie to było, gdzie? Tak, pamiętam, o co chodziło, tylko znaleźć muszę. Boże, czy ten blog nie jest zbyt długi? O, mam! Tu i tu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz