Pourlopowe odliczanie literek, raz. Z uprzywilejowanego miejsca bez wojny i bez powodzi. Czasem przegapię wspaniałe książki, ale wtedy zwykle mam szczęście, że dobre Dusze nade mna czuwają. Wystarczyło, że jedna z Nich wymówiła przy mnie tytuł tej lektury i porwała mnie jej moc. Tak, koniecznie chcę ją przeczytać, odpowiedziałam na zadane pytanie.
Mocna. Do szpiku kości dotyka. Kontaktuje z tymi momentami w życiu, gdy doświadczało się inności, niedopasowania, nieodwracalnego odstawania od widełek normy,bycia wytykanym palcem nie tylko przez inne dzieci. Tak, ludzie ludziom organizują takie plansze do gry.
Język! Prowadzenie narracji, porównania, przytomność spostrzegania absurdów, niewidzialnej, ale boleśnie odczuwanej przemocy i znów… język, jego salta, obroty i przewroty! Zachwycają bezgranicznie, wprowadzając tę książkę do tych, ktore pozostawiły we mnie najtrwalszy ślad w w 2024 roku. A gdy kończyłam wybierać cenne dla mnie fragmenty, pomyślałam: inność jest żywiołem. Nieuleczalna choroba też.
– W tych workach są misie.
– Nie wymagają prania?
– Jak uważacie, nie bawiła się nimi. Tego bym uprała, zalegał w piwnicy.
– O, jaki ładny. Dlaczego w piwnicy?
– Za bardzo ją niepokoiło, że leży w szafie. Musiałam wynieść.
– Reksia?!
– Nigdy nie wiadomo, gdzie czyha niebezpieczeństwo, hy, hy.
🖇
A tu życie postanowiło obudzić Elizkę niegrzecznie i wyciągnąć jej spod pleców fantom góry. I na długi czas zabrało jej sny.
W co poczwarka może zaopatrzyć przyszłego motylka, skoro sama nie ma jeszcze doświadczenia skrzydeł?
🖇
Nie znał nikogo takiego, choć może to tylko moje złudzenie. Nie, na pewno nie znał drugiej takiej. Zobaczyłby, jak jest niepodległa, choć o tym nie wie. Jak niepodatna na feblik władzy, choć o tym nie wie. Uszanowałby inną mądrość, mądrość jej inności. Mądrość, która z nim nie porozmawia, ale tak samo jak on nie będzie się bać.
🖇
Moja obsesja nie czepia się osób, wybiera zjawisko. A zjawisko ma feler: przymus unifikacji. I łamania duchowej niezależności. Zjawisko grozi palcem. Zjawisko zaręcza, że nie dasz sobie rady w życiu, jeśli nie usiądziesz prosto i nie zasuniesz krzesełka po posiłku. I nie zrobisz tego z uprzejmości. Zrobisz to dlatego, że twoje przedszkole ma rację, a ponieważ może dać ci po łapach, będziesz prostował się bez komendy i rozkoszował zasuwaniem krzesełka. Zjawisko czeka, aż pokochasz rolę.
[…] A gdy wygrasz z przedszkolanką, wygrasz z każdym. […]
Każdy mundur jest skafandrem.
🖇
Ciekawe, że będąc z córką sam na sam, nie miałam poczucia, że noszę mundur matki. I że jest to nie tylko forma służby, co było dla mnie jasne, lecz także forma nabytej powagi, czego nie chciałam. Przyjęłam odpowiedzialność, nie chciałam roli.
🖇
Trudno opisać poziom zanurzenia w stan, zdolność do rozmoszczenia się w nim. Nie zastanawiałam się nad takimi sprawami, póki nie pojawiła się w moim życiu. Nie intrygowało mnie, czy i na ile ludzie przylegają do granic własnego ja, gdy patrzą na morze, siedzą z bliskimi przy stole, modlą się, medytują, adorują obraz w galerii. Czy wypełniają siebie sobą aż po czubek nosa, czubek palca, cypel źrenicy, ostatni włosek? Czy też siedzą na plaży jak zeschnięty orzech włoski, z grzechocącym gdzieś w środku rachitycznym jąderkiem, podczas gdy resztą swojego ja obracają się ku innym pejzażom, schodzą w wewnętrzne korytarze, zapadają w letarg. W wędrówce ku granicy skóry i zmysłów zatrzymują się w pół drogi, nie rozlewając się aż po styk ze światem.
🖇
– Wczoraj byłaś zła na zielono.
Zdębiałam. Owszem, wkurzałam się koncertowo, ale nie wiedziałam, że w kolorze.
🖇
Ból matki, mówi się. Co boli najmocniej? Czas. Czekanie, utrata. Lęk o dziecko i bunt, że zostało się oszukanym. Że trudno uratować tego drugiego. I trudno uratować siebie przed połknięciem. Boisz się, że utonie wszystko.
W czasie wielkiego zamknięcia usłyszałam mnóstwo pouczeń. Wiele z nich empatyzowało z matką, zakładając, że Eliza już nie istnieje. „Wiesz, jesteś matką”. Większość zakłada, że matka to taki gatunek dzielności, który zjada osobowość, wygładza kanty, gasi ostrość sądu. Biegasz na czterech łapach macierzyńskiego instynktu, tu masz miskę. Szanujemy cię, ale wiemy lepiej. Nie wiecie.
🖇
Nie mam mocy, by to opanować, jestem tylko jednoosobową drużyną, prę zatem do przodu, ledwie unosząc kłąb żywego ruchu, sumę naraz wszystkich współrzędnych. Wibrującą gwiazdę.
🖇
Bałam się tego dnia, bo znałam jego wynik. Znałam, ale nie chciałam uznać. Bo choćby się wiedziało, że przegrana jest przesądzona, wierzy się w odmianę losu, póki nie usłyszy się sędziowskiego gwizdka.
🖇
Z oczu skapują pojedyncze łzy. Wolałabym szloch, można go objąć ciałem, przyjąć jego energię. Szloch apeluje, zaprasza, dopuszcza. Cichy płacz ze wzrokiem utkwionym w nic odmawia dostępu.
[…] Kolejna przegrana bitwa, znów udało się przeżyć.
🖇
[…]
trudno jest walczyć na dwa fronty, wiesz, jedną ręką gasić twój niepokój, a drugą złość otoczenia. Pozycja odpowiadająca takiemu macierzyństwu w jodze świata musiałaby nazywać się „różą wiatrów”. A życie i tak, znużone nami, puściłoby ją w drzazgi. Podcięłoby nam sznureczki.
🖇
Świat dybie na człowieka, by go przyłapać, wytrącić z równowagi, kazać mu się tłumaczyć. To właśnie jako pierwsze przychodziło mi do głowy, gdy w przedszkolu, w książce, w rozmowach bliskich pojawiało się to abstrakcyjne słowo. Czego chce świat? Ano właśnie tego. Ludzie bywają tylko podwykonawcami niechęci świata do fajtłap takich jak ja – myślałam, walcząc ze sznurowadłami w przedszkolnej szatni. Wielokrotnie przyszło mi korygować ten pogląd, ale nigdy nie rozstałam się z uporczywie nawracającym jak brzęczenie namolnej muchy pytaniem: dlaczego niektórych bardziej? Nie na wszystkich dybał i dybie w równym stopniu. Jak świat wybiera sobie ofiary?
🖇
Pierwsze literki, obrazki, wspólne wzruszenia, pokazywanie, tak, pokazywanie. Nic tak nie osadza w świecie, jak wodzenie po nim palcem i pokazywanie.
🖇
Ludzie tak swobodnie przecinają przestrzeń, tak gładko im idzie. Żonglują talerzem, obrazem, tekstem, słowem. Wszystko lub prawie wszystko jest nieważkie, nie stawia oporu. A ona dała mi balast, niewygodny, ale konkretny, bo dzięki niemu pojęłam, że przestrzeń nasza – i przestrzeń w ogóle – może mieć różne gęstości.
🖇
Krzyk. Tamten i następne, każdy niezapomniany. Ten uliczny był chyba pierwszym podszytym wściekłością. Nie płynął z zaskoczenia, z chwili grozy, lecz dobył się – tak usłyszałam – z najgłębszych, niemych pokładów krzywdy, będących dnem jej życia.
[…]
Nie szło o moment popłochu, lecz wybuchający w głosie dziewczynki wrzask wściekłego zwierzęcia.
🖇
– Cienie żyją w lesie, wychodzą nocą.
Podbiłam:
– Ciekawe, czy zostawiają ślady.
– Ślady żyją osobno. Zgaś lampę.
🖇
Plansze z minami nie były dla niej uciążliwym zadaniem domowym, lecz kodem. Płakałam, gdy przyniosła mi łzę graficzną. A ja zobaczyłam w tym pocztówkę z wewnętrznego świata dziecka, które może i lepiej ode mnie wie, czym jest płacz.
🖇
[…] każdy ruch w przestrzeni prowokuje do odpowiedzi. Że nie ma drgnień neutralnych, nie ma podniesienia brwi, które nie zagięłoby jakiejś kosmicznej mikrofałdy.
🖇
– […] Dlaczego tak jest?
– Nie mam pojęcia. Mimo lektury kilku książek. Ciągle się zastanawiam nad inną postacią mowy. Albo uczuć. A ściślej jednego i drugiego.
– Inną?
– Nie chodzi przecież o jeden gest czy słowo. Chodzi o inny sposób myślenia.
– […] Ja najbardziej się boję piętna.
– Piętna inności? O, to zależy, do jakiego się wchodzi świata.
– Nie ma innego świata, pani Elizo.
🖇
Znacie takie szelmowskie spojrzenie do środka, konspirację z własną myślą? Myślą tak pełną życia, że szuka sobie towarzysza. I lepi go sobie z tęsknoty i powietrza.
🖇
– Ja wiem, to zabrzmi okropnie, ale czasem myślę, że wolałabym jakąś normalną chorobę, a nie taki stan. Przepraszam, bredzę.
– Nie bredzi pani. W domu chodzi się jak po polu minowym.
– Tak!
– A wyjście z domu jest trudne, bo człowiek czuje się, jakby podkładał bombę innym.
– Tak! Boże, przepraszam – płacze i śmieje się jednocześnie – dziękuję, że pani jest taka dosadna. Wiem, że o dziecku trzeba tylko dobrze.
– He, he, ja to znam w wersji ze zmarłym. A nasze dzieci żyją.
🖇
Jej sposób myślenia dał mi dowód istnienia innego świata. Niejednorodnego, żywego, nicującego nasze kategorie.
🖇
A jednak, nie ma co kryć, w sekcji produktów włoskich zostawiałyśmy po sobie pobojowisko. Spustoszenie oczekiwań, rzeź nadziei.
– Hej, Rudku, nie uważasz, że półka z pesto bazyliowym ma przez ciebie nerwicę?
– Pingwin! Co ty gadasz!
Aż głupio mi było patrzeć w stronę smętnie łypiących etykiet. Głupio wszczynać grę wstępną i zostawiać z niczym, zwłaszcza mieloną bazylię. Z delikatności jechałabym od czasu do czasu pod inny adres, zrobić to samo w innej Biedronce – ale dla Rudej nie istniała żadna inna.
🖇
Im lepiej radziła sobie z literami, tym bardziej cofała się w kresce, w zdolności abstrakcji i dojrzałości konkretu. Rysunek sypał się, bladł. W końcu stał się kulawy jak mowa afatyka. Przyjrzał się sobie – i odszedł.
🖇
Miewała rozpacze z prostszą dramaturgią, gdzie cichsze i gwałtowniejsze fazy płaczu tasowały się – aż do wpłynięcia w ciszę. W cichych dawała się tulić, a odskakiwała na krótko, gdy wzbierał żal, niepokój. Sama prowadziła swój płacz przez wiry, zakola i progi, a zapraszała mnie na towarzyszkę tylko w leniwym biegu. Nie dziwiło mnie to. Też samotnie opracowywałam wiraże, a pozwalałam podeprzeć się na prostej.
Znałam jednak i rozpacze, gdzie partie szlochu oddzielały pauzy zastygnięcia. Tych bałam się bardziej, bo wiedziałam, że są niewypłakiwalne, jak niewywabialne są niektóre plamy. Zostawał po nich cień. Nie miałam na to środków zaradczych.
🖇
– Wiesz, ta dziewczyna się bardzo od ciebie różni. Jest moją córką, znam ją, jest w porządku. – Łypał z niedowierzaniem. – Są różni ludzie, wiesz, ale ona cię nie skrzywdzi, ma swoje kłopoty.
– Bo jest chora? […]
– Jest inna. Nie bij jej.
[…]
Wydukał: – Ona jest dziwna.
Ja mu: – Świetnie, ty też.
Spojrzał na mnie, jakbym go podpięła w gniazdko bez uziemienia.
🖇
Śledząc jej spokój, myślałam, że czesze rzeczywistość innym zmysłem. Umie czytać zapowiedniki tego, co ja rozpoznać umiem tylko po skutkach.
🖇
Z dziewczynkami było gorzej, te potrzebowały „zrozumieć”, by wytresować – lub odrzucić. Tu Niebojak przechodził z na poły baśniowej formy w dziwadło. I stawał pod murkiem wraz z matką, której też wiele brakowało do matek tych dziewczynek, bo przecież one wszystkie wiedziały od jaja, od pierwszego oddechu, jak zawiaduje się ludzkim stadem. I teraz miały mnie i ją, miały nas. Na to nie trzeba słów. Wystarczą spojrzenia, półsłówka.
– Co ona robi? Ona jest normalna? – dziewczynki też miały swoje rytuały w komentowaniu rzeczywistości.
🖇
Podsłuchiwałam mimowolnie, gdy koczowałyśmy z córką przy krzaku agrestu. Szło to mniej więcej tak: „Ja ci powiem, że obie są dziwne, ta babka też. Żeby kobieta w naszym wieku nie radziła sobie do tego stopnia. Domisia jest w przedszkolu i wie, jak się to robi. Wie, o co chodzi”.
Owszem, wie.
– Pszepani, ja będę miała w podstawówce chłopca, a po szkole męża. Może być ten sam facet, jeśli będzie fajny. Rozkażę i zostanie mężem. Potem będę miała dzieci, przynajmniej jedną córeczkę, żebym ją mogła ubierać.
– No, proszę.
– Zawód też już mam, będę fryzjerką. Mama mówi, że kobieta musi się szanować.
Nie przeniknęłam związku między jednym a drugim. Po Dominice wchodziła Natalka:
– A pani za Kubę podniosła patyk, jak mu spadł. A trzeba się było z niego śmiać, chłopaki tego potrzebują.
Ich oczy recenzowały każde moje potknięcie.
🖇
Bałam się zobaczyć tylko naszą dwójkę bez tej trzeciej – bez nadziei.
🖇
Agencja ochroniarska „Matka”, osłaniająca spotkania dziecka ze światem. Nie rzuca się w oczy, nie robi sobie przerwy. Żeby jeszcze chodziło o to, by nie stłukło kolana, nie zgubiło łopatki, nie jadło podniesionego z ziemi lizaka. Też absorbująca fucha, nie przeczę, ale pracowałam i pracuję nadal w innym pionie. Mój fach wymaga odwrotnego ustawienia parasola, odmiennej czujności. Sprawdzam, czy świat nie podchodzi za blisko, czy krucha równowaga nie zostaje zaburzona. […] Nie schodzę z bieżni, choćbym machała nogą na ławce. Mój luz jest pozorny.
🖇
Ruda, odkąd opanowała obcy język polski, nie miała problemu z upominaniem się o uwagę osób, które uznała za kolegów. Niewzajemność bolała, ale nakazywała wymagać od ludzi. Nie fiksowała się na odrzuceniu. Miała swoje kryteria i godność.
🖇
– Powiedz: Jesteś dobrym człowiekiem.
– Jesteś dobrym dzieckiem, Kochana.
– Nie mów: dzieckiem. Mów: człowiekiem.
– Jasne. Jesteś dobrym człowiekiem.
Z interpunkcją nigdy nie miała problemów.
Martwię się jej desperacją i cieszę się nią jednocześnie.
🖇
Z języków obcych, ich gramatyk i struktur zbudowała sobie schron.
🖇
– Wszystko się zgadza?
– Tak mi się zdaje.
– Jak to? Musisz mieć pewność.
– Słuchaj, Rudku, nie terroryzuj mnie.
– Odpowiadaj za słowo.
– Odpowiadam. Pozwól mi sprawdzić raz jeszcze.
Każda opiera się plecami o swoją ścianę. Każda gasi w sobie inny rodzaj niepokoju. Ona ucieka przed niepewnością i brakiem gwarancji. Nie znosi, gdy się waham. Ja lękam się pewności, a co do gwarancji zakładam, że mogłaby znaleźć sobie innego żyranta. Pocę się ze stresu w uniformie matki, która się zna. Idealnie się dopełniamy, nie ma co.
Byłby z tego związek, gdyby nie było rodziny.
🖇
– Sprawdziłaś już? – dostaję po pięciu minutach. – Pingwin, opowiedz się, ja czekam.
– Nie widzę żadnych błędów.
Ech, zapomniałam, że w słowniku Rudej nie ma słów tkniętych skazą. Słowo „błąd” dawno spadło z pokładu.
– Napisz, że wszystko jest dobrze, Pingwinie.
– Tak, dziewczyno, wszystko jest dobrze.
🖇
– Widzisz, nie jest źle.
– Powiedz, że jest dobrze.
Znów ten sam błąd. Nigdy się nie oduczę używania słów, które nie dają oparcia. Trafiła jej się matka podcinająca sobie nogi z przyzwyczajenia.
– Jest dobrze.
Uśmiecha się. Wierzy słowom. […] mój do słów stosunek jest więcej niż ambiwalentny. Muszę ironizować, by przeżyć. Za dużo miałam z nimi do czynienia.
Ona zaś bierze je serio. Jej moc płynie z innego źródła. Polega na nielicznych słowach dobrej woli jak na straży przybocznej. Nie trzeba znać ich wiele. „Dobrze”, „prawda”, „radzisz sobie”. Rzadko ich używałam. A dla niej każde z nich ustanawia światy, w których mówimy prawdę, jesteśmy dla siebie dobrzy, radzimy sobie.
🖇
– Życz mi dobrego dnia – mówiła przed wyjściem z domu.
– Jasne, życzę.
– Powiedz: dobrego dnia.
– Dobrego dnia, córko.
Dopiero po jakimś czasie zrozumiałam, że chodzi o to, by wiernie powtórzyć formułę. I że powtarzanie nie jest nieważkim obrządkiem.
Życząc jej dobrego dnia, sprowadzałam dobry dzień. Przyjąwszy to do wiadomości, odkryłam skalę odpowiedzialności za słowo. Okrucieństwem byłoby odmówić tego pożegnania.
– Miej dobry dzień, córko.
Wkładałam w to pozdrowienie wszystkie chowane w rezerwie dobre emocje. Nie miałam jednak złudzeń – żaden serdeczny uścisk nie mógłby zastąpić tej recytacji, tej formuły, tego zaklęcia. Nie o uczucia bowiem szło, ale o sprawczość słów.
Niemal wszystkie zaklęcia z naszego repertuaru były proste. Nikt by się nie domyślił ich mocy.
🖇
– Dlaczego powiedziałaś, że dobrze mu życzysz, ale…?
– Ech, Rudku, bo mnie wkurzył.
– Musisz życzyć dobrze.
– Życzyłam, ale…
Zmroziła mnie wzrokiem.
– To nic nie mów.
Szłam za nią do domu pod ciężkim podejrzeniem, że zniszczyłam człowieka. I pod lżejszym, że za dużo gadam.
Byłoby to zabawne, gdyby nie to, że naprawdę wierzyła, iż mogę być oprawcą pana Marka.
A może to ona ma rację? Może świat bez razów słownych byłby światem lepszego gatunku? Nie musiałby być milszy. Nie wydaje mi się, by oczekiwała, że będzie.
Ale w moc słowa wierzy jak starzy poeci. Nikt jej tego nie uczył. I nikt nie oduczy.
🖇
Gdy położyła się spać, uprowadziłam notes i obejrzałam go w kuchni pod lampą. Na tekturce pod obiema okładkami znalazłam stada ptaszków. Ptaszków-znaków, jakie stawiamy, by odhaczyć coś, odfajkować, zaakceptować.
Już od dawna widywałam je w różnych miejscach w rozproszeniu. Tu i ówdzie pojawiały się jak nagrody wręczane sobie po kryjomu. „Dałaś radę”. Ptaszki-głaski, ptaszki-potwierdzenia.
🖇
Jest taki dziwny rodzaj intymności, który dopuszcza wszystkich – poza najbliższymi. Tych nie chce zmartwić, ale też nie potrzebuje się przed nimi opowiadać.
🖇
Znów pisze, w jeszcze większym napięciu. Słówka, słówka, kolejny szturm na wysoką, niedostępną twierdzę języka. Zbiera je, dopisuje, powtarza, przepisuje, podkreśla. Kartka za kartką. Ryzy słówek, które składa pod murem twierdzy, co nie chce jej wpuścić. Stosy starań, sterty wysiłku. Podsadzę ją, zawsze ją podsadzam. Ostrzę kolejny długopis i nie spuszczam wzroku z półki uginającej się pod ciężarem repetytoriów i słowników. To nasz arsenał, nasze zaplecze. W każdej chwili może zawołać: „Dawaj żółtą!”, a ja już będę wiedzieć, która to, i szybko wrzucę na biurko, by wygrała ze smokiem.
🖇
– Zapisz, że jestem ciekawością.
– Mam to zapisać?
– Tak.
Przygląda się.
– Ale wielką literą!
– To pseudonim?
– Nie. To imię.
🖇
Wyciągam spod kaloryferów kartkę: tędy biegła Ruda ze słowem „faith”. W środku strony wielkie jak baner „Belief without proof”, całe na różowo. Jak neon. Nie zapytam, dlaczego to wyróżniła, chociaż korci. Kradnę tę stronę na samotne godziny, bo nie mam pod ręką lepszego manifestu naszej sytuacji. Tymczasem ona zmierza do celu. Dziś było intensywnie, trzy godziny transu, dwie butelki wody, dwa wezwania. Walczyła dzielnie o język, może odpocząć. Kładzie się do mnie plecami, ciężko oddycha. […] Wczoraj skończyła osiemnaście lat.
🖇
Życie było dla mnie zawsze lękiem. Nikomu tego lęku nie życzyłam, dlatego uznałam, że nie powinnam być matką, bo kto wie, jak to się przenosi. Skoro już nią jestem, za co Cię przepraszam, chcę Ci powiedzieć, że będę z tym lękiem walczyć. Ale też chcę przyznać, że wyleczyłaś mnie z jednego: z przymusu tłumaczenia się wszystkim. Nie wiem, jak to się stało, ale pojęłam wreszcie, że nie wszyscy muszą nas rozumieć. Nie wydaje mi się, by taką metamorfozę fundował hormon macierzyństwa. Uważam, że wyzwoliłaś mnie Ty.
🖇
Prowizorka, okazuje się, może być pełnią.
Eliza Kącka, Wczoraj byłaś zła na zielono,
Wydawnictwo Karakter, Kraków 2024.
(wyróżnienie własne)
– Jedziemy do przedszkola?
– Tak.
Powiedziała „tak”, a mogła powiedzieć „tramwaj”. Zwykle mówiła „tramwaj!”.
[…]
Podmianka słowa jest tu […] podmianką stopnia zanurzenia w relacji. „Tak” nie potrzebuje obwodnicy sensu, trafia bezpośrednio. „Tak” zdobywa się na odwagę niezamaskowania, celowania w sedno. Zgadza się całym sobą. Jest to strzał najprostszy i tak powszedni, że ignorowany – poza rzadkimi chwilami, gdy „tak” waży wiele, decyduje o życiu, jest niepewne. Wówczas czujemy jego moc.
Sytuacja z „tak” zmienia się diametralnie, gdy mamy do czynienia z kimś, dla kogo „tak” zdaje się zbyt mocne.
[…]
A ona powiedziała „tak”, dowodząc, że coś się zmieniło. Powiedziała i podskoczyła, jakby kopnął ją prąd tego impulsu, tej możności.
[…] Dreszcz przeszedł mnie na wylot.
Ją chyba też.
🖇
Cisza cieszy, ale każe podejrzewać, że w kokonie dokonuje się metamorfoza.
Czułam ją w kościach.
(tamże)