poniedziałek, września 13, 2010

65. Więcej kiczu

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

Wrzesień — jak dla mnie jeden z najpiękniejszych miesięcy nad polskim Bałtykiem. Wejściówki do nadmorskich miejscowości rozdane według klucza, który widać gołym okiem: emeryci, pary z malutkimi dziećmi, pary z i bez psów obejmujące się podczas spacerowania brzegiem morza. Uderzyła mnie w tych wybrańcach umiejętność nieśpiesznego cieszenia się chwilą, kształtem fali, kamykiem, wzorem w jaki wiatr układa piasek.

Każdego ranka na tarasie piłam inkę i podziwiałam to, na co zwykle nie zwracam uwagi: chmury. Całkiem od niechcenia pociągnięte delikatnie akwarelą na wysokim niebie, nieruchome, jakby tam u góry w ogóle nie wiało. Dla kontrastu, nisko, olejem rozpaciane twory, przypominające fakturą watę cukrową, gnały z powagą sterowców. I do tego jak wisienka na torcie promienie słońca. Tak inne od tych nachalnych z lipca i sierpnia. Oczekiwane, witane z radością, absorbowane ciałem, duszą, sercem.

Nic, tylko piękno zaklęte w czasoprzestrzeń. I ta myśl, że jestem farciarą, bo cisza, spokój, kawusia, poranna lektura, niebo i para szczęściarzy na tarasie z psem zajętym swoimi sprawami w trawie. Ciekawe, dlaczego takie cuda, gdy tylko opisywane, opowiadane a nie przeżyte to tylko okropnie kiczowaty obrazek, beznadziejnie niemedialna nuda?

Dziś to już tylko wspomnienie. Gdy do niego wracam zapamiętanymi wrażeniami, zapachami, odczuciami, tym jak czuje się moje ciało, życzę nie tylko Stadu więcej takiego kiczu, we wszelkich niewyobrażalnych formach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz