środa, września 22, 2010

77. Chroniczna głupota

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

Chroniczne chorowanie jest trudne, ponieważ aby tylko „mieć chorobę” a nie być w stanie, w którym to „choroba ma mnie” muszę omijać zachowania ryzykowne. Lista zakazów jest bardzo klarowna, wiadomo co i jak, wiadomo dlaczego nie. Rozum nawet to ogarnia i zgadza się z każdym punktem listy wyznaczającej nowe, zdrowsze, bezpieczne życie. Nie ma więc mowy o tym, abym dźwigała coś, co jest cięższe niż 10 kg, a to co noszę powinno być rozłożone symetrycznie po obu częściach ciała. Żadnego idiotycznego podnoszenia rzeczy z ziemi na prostych nogach. Rozsądne, ale trudne, z Zosi-samosi stałam się księżniczką od „nienoszenia”, dla której ciężkie torby to tylko wspomnienie mocy, która już nigdy nie wróci. Przez dziesięć lat mogłam się już chyba do tego przyzwyczaić...

Chroniczne chorowanie jest trudne podwójnie, ponieważ gdy tylko to ja „mam chorobę”, czuję się świetnie, wszystko mogę i... zapominam --- myślę, że mam swoją starą moc. Dźwignęłam. Następnie, wręcz książkowo, zaliczyłam pierwszy punkt psychologii chorowania: zaprzeczanie. Grany był do obrzydzenia, prawie sama byłam gotowa uwierzyć, że drętwieje mi noga, bo dużo siedzę, jak tylko skończy się teoria będę czuć się lepiej, że jak poćwiczę samo rozejdzie się po kościach. Tyle, że nie przeszło...

Wczorajszy dzień był najczarniejszym z czarnych dni. Po trzech nieprzespanych nocach puściło mi wszystko w środku, czarna dziura rozpaczy rozlana, że znów to samo, że być może tym razem nie uda mi się uciec przed skalpelem, bo noga zdrętwiała do kolana dwadzieścia cztery na dobę, że nie mogę o niczym myśleć, że dostaję szewskiej pasji, że skupić się nie mogę, że jestem zmęczona zanim otworzę rano oczy i najgorsze, że... Sadownika będzie trzeba w tą tragedię wtajemniczyć, będzie się martwił i będzie beznadziejnie...

Nigdy nie zrozumiem, dlaczego muszę dojść do ściany by zacząć myśleć racjonalnie. Wczoraj, gdy już żyć się nie dało, wykręciłam właściwy numer telefonu, umówiłam się, zostawiłam Kudłatą z Sadownikiem w jego pracy i poleciałam na masaż. To wszystko jednak wymagało przyznania się: jest źle. Trzeba było to powiedzieć na głos. Na szczęście było jak w szkoleniu psów: właściwe zachowanie --- smakołyk. Dziś przespałam pierwszą noc w jednym, cudnym kawałku... Rarytas!

Dziś, po kolejnym masażu, doszłam do smutnego wniosku, że chory kręgosłup to nie jedyna moja chroniczna choroba. Drugą jest głupota milczenia, choć z doświadczenia niby powinnam już dawno wiedzieć, że rozmowa zmienić może wszystko... Skąd nadzieja, że może z tej głupoty można się wyleczyć? Zaprzeczanie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz