wpis przeniesiony 28.02.2019.
(oryginał)
Zapytałam wczoraj na seminarium kolegę, czy tęskni za swoim synem gdy ów wyjeżdża. Kolega udzielił mi bardzo ciekawej, wcale nieprostej czy banalnej odpowiedzi. Otóż, tęskni, potem nie tęskni, aby na ostatniej prostej tęsknić bardzo.
Gdybym nie miała Kudłatej byłabym ciężko urażona jakąkolwiek próbą traktowania podobnie zagadnień „dzieciowych” i zagadnień „psiowych”. Jednakże, praktyka obcowania z Heniutą prostowała moje tory myślenia nie raz, na przykład, gdy właścicielki dużych psów, mówiły do swoich pupili (gdy te próbowały zaznajomić się z Kudłatą po swojemu): „uważaj, bo to jeszcze małe dziecko”. W związku z tym, zapytanie kolegi jak to jest, wydawało mi się całkiem na miejscu --- przynajmniej w kategoriach poznawczych. Empirycznie sprawy miały się, mają tak.
Wczoraj za Sierściuszką tęskniłam.
Dziś rano odkryłam, że jej brak w domu ma pewne zalety. Nikomu nie przeszkadzają wiodące swój żywot na podłodze kubki, książki, gazeta, klucze. Nikt nie próbuje zaprzyjaźnić się z tymi przedmiotami. Nikt nie próbuje zgłębić fizycznie istoty tych rzeczy. Leżą dokładnie tam, gdzie je położyłam. Pomyślałam z lekkim wyrzutem sumienia, że nie tęsknię, bo mam dla siebie ranek, bo nie muszę wyrywać z psiego pyska własnych skarpetek, które jeszcze sekundę temu miały w planie wylądować na moich stopach, bo nie muszę w sprinterskim tempie zakładać spodni, bo mogę rzucić na ziemię szlafrok i poczeka on na mnie do wieczora w przyjętej pozie porzuconego. Innymi słowy, ranek był nietęskniącym za sierścią rajem.
Teraz jest już jednak wieczór i tęsknię coraz bardziej. Za Sadownikiem, za Kudłatą i jeszcze raz za Sadownikiem, Kudłatą i... Sadownikiem... abyśmy mogli wypić razem herbatę z miodem i cytryną... już za 25 godzin... ale najpierw, przed herbatką, spacer CAŁYM Stadem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz