poniedziałek, września 13, 2010

66. Wieczna, cudna zmiana

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

Kudłata działa jak katalizator. Nasionka ochoty na sierściucha znajduje w ludziach tak perfekcyjnie jak szkolona świnia trufle. Ciocia Atena kocurkę ma (wpis 62.) i można było to traktować jako przypadek. Historia jednak lubi się powtarzać. Ledwo co się Kudłata pojawi w niecodziennym dla niej miejscu i ciach, zmiana. Zaszamani tym swoim ogonem, dwa razy oczami przewróci i gotowe. Czasem jednak Sadownik robi za pomocnika. Było to tak...

W sobotę, historycznie czwartego września, prawie ledwo co jak Stado u Rodziców Jabłoni zagościło na jeden dnio-noc, zachciało się Sadownikowi potraktować Kudłatą jak królika doświadczalnego. Gdyby zapytać Rodziców Jabłoni to mieli owego dnia na stanie trzy psy, z czego dwa wilki na podwórku. Wilczyca nie sprawiała wrażenia przyjaznej obcym psom a i historię osobistą ma lekko krwią na własnych zębach zbroczoną.

Sadownik-twardziel, Kudłata jako królik na smyczy, Jabłoń i reszta domowników jako posiadacze niezbyt mocnych nerwów obsadzeni w roli widzów bez tabliczki z napisem „aplauz”. Wszyscy Dwunożni boją się jak diabli, ale żaden nie ma zamiaru swego strachu ujawniać i opisywać. Sadownik zadecydował. Wpuszczamy na taras Wilczycę. Wpuścili, dusze na ramionach powiewały nerwowo, ale nikt nie protestował, suki się węchem dogadały, ustaliły hierarchię kilkoma ruchami ciał, warknięciem i zaczęły się bawić. Gdy to wszystko stawało się faktem Sadownik-sekundant poluzowywał smycz Heniuty, aż w końcu stała się zbędna. Na tyle nerwów wszystkim starczyło. Można było się lekko policytować kto ile strachu w dłoniach ściskał.

Eksperyment uważano za zamknięty. Tyle, że Mamę Jabłoni korciło. Przynajmniej wiadomo po kim Jabłoń tę okropną przypadłość posiada. Mama zapytała Jabłoń, gdy już nikogo poza nimi dwoma i psicami na tarasie nie było: „a może wypuścimy je do sadu?” Jabłoni nie trzeba było trzy razy powtarzać. Nagroda była ogromna: koła zataczane przez goniące się psy, zabawa jakiej ów sad dawno już nie widział. W końcu Dwunożne Stada mogły zacząć na wsi wypoczywać, bo nie trzeba było już ani wiązać Wilków, ani pilnować Kudłatej, by w przypływie otwartości nie poszła odwiedzić uwiązanych psów. Mogłoby się wydawać, że to już był koniec przygody a to tylko pierwsze zakończenie.

Finał bowiem królikowania Kudłatej był taki, że w niedzielę rano, po śniadaniu, Rodzice Jabłoni mieli znów, tak jak dawniej, cztery psy. Dwa na podwórzu, dwa w domu. Pojawiła się śliczna, malutka, drobniutka psiczka, która na swoje imię musiała troszkę poczekać. To był dzień, w którym okazało się po raz pierwszy, że Henia już nie jest mała, jest duża, masywna i ma wielkie łapy.

Dziś, po raz drugi przekonałyśmy się, że coś się dzieje dziwnego z rozmiarami na tym świecie. Właśnie wróciłyśmy ze spaceru. Spotkałyśmy Rino ze swoją panią. Jedenastoletni, czarny labrador, wydawał się ogromny, gdy go pierwszy raz spotkałyśmy z Kudłatą. To bardzo dziwne, ale dziś Rino wcale nie był już taki wielki. Byłyśmy z Kudłatą w parku, którego nie widziała od prawie dziesięciu dni. Henia morzem, przestrzenią zepsuta wyglądała na zdziwioną jakby chciała powiedzieć: „przed wyjazdem ten park był dużo większy”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz