czwartek, września 16, 2010

71. Słomiana wdówka i mama

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

Sadownik z Kudłatą pojechali na czterodniowe grzybobranie. Trochę z powodu tego, że grzyby obrodziły w okolicach rodzinnych Sadownika. Trochę z powodu mojego seminarium teoretycznego.

Strach matki polki uważam za dotknięty i lekko przećwiczony, bo mnie dopadł. Czy Sadownik będzie pamiętał ile czego, że kropelki, że witamina C, że mięsko, że twaróg, że środek na stawy? Czy nie będzie tresował zbyt mocno z zacięciem wymagającego, lekko okrutnego ojca? Wszystko to przebiegło przez moją głowę z szybkością huraganu.

Na szczęście, pomyślałam również, cholera, to tylko pies. Jak to „tylko” --- odezwał się w głowie drugi, zniesmaczony tym stwierdzeniem, głos. Pierwszy, ten bardziej rozsądny, podpowiedział kierując się logiką, że psy, jak dzieci, muszą mieć sprzętowo określony akceptowany margines tolerancji błędów i rodzicielskich pomyłek. Przecież inaczej oba gatunki by wyginęły. Uspokoiło mnie to niczym spisana w punktach instrukcja obsługi słomianej wdowy z „wyjechanym” dzieckiem. Mogłam zacząć się cieszyć odzyskaną chwilowo wolnością.

Gdy jechałam na zajęcia odkurzyłam zapomniany już prawie NieŚwiat. Dziwne, że można jechać tramwajem, mieć obie ręce wolne, zająć jedną z nich książką i podróżować po królewsku. Bajka(!), ale gdy wracałam to wiedziałam już, że chętnie wrócę do Świata. Tak jak dawniej uśmiechałam się do każdego napotkanego sierściucha. No i jak zwykle spotkałam panią, która mnie pytała o... Kudłatą. Nie wyjedzie panienka tak, aby nikt tego nie zauważył. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz