Tak już u mnie jest, że z książki kolejna lub dwie wyskakują. Najczęściej ich nie mam, więc trzeba upolować lub zamówić — klik, klik i jest lub klik, klik, klik i poczekać kilka dni (czasem to czekanie okrutnie boli). Tym razem obyło się bez klikania, bez czekania.
„Biedny chłopiec z książką w ręce” — tak pisał Wyspiański o Hamlecie. A Jan Kott koniecznie chciał się dowiedzieć, jaka to była książka.
Julia Hartwig, Błyski,
Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2002.
Jana Kotta bardzo dobrze rozumiem — też bym chciała wiedzieć, jaka to była książka. Powyższy błysk uśmiechnął mnie i pogonił na odpowiednią półkę w ulu po ostatnią książkę Kotta (wydaną po śmierci autora).
Nie obyło się (przy okazji) bez wyjęcia z własnej biblioteki dwóch kolejnych książek, do których koniecznie muszę wrócić przed świętami, ale o tym kiedy indziej. Najpierw Kott. Byłam ciekawa, czy po prawie pełnoletnim już czasie od pierwszego czytania tej książki zmieni się mój odbiór — pokocham, a może uznam, że mogę się z nią rozstać.
Nie zmieniło się nic, jeśli chodzi o ilustracje — doskonałe. Zdziwiło mnie tylko, że ni cholery nie mogę ustalić ich Autora. Treść — każda kolejna dziesiątka lat na karku sprawia, że lepiej się tę książkę czyta i lepiej czyta się to, co w niej między wierszami. Zaliczenie jej do literatury dziecięcej dziś i siedemnaście lat temu było i jest dla mnie wciąż żartem idioty.
Tyle wrażeń ze świeżego czytania starej książki. Jest niepogryzdolona i mogę ją już oddać — trzeciego czytania nie będzie.
Moją wnuczkę zaprowadzono po raz pierwszy do ogrodu zoologicznego w Warszawie. Nie interesowały jej lwy. Patrzyła długo na starego goryla i on także bacznie się jej przypatrywał. Potem powiedziała bardzo cicho, bo była dobrze wychowana: „Tatusiu, dlaczego ten pan jest w klatce?”.
*
Mieszkanie jest dla kota jak świat. Nowe łóżko, jak mieszkanie po trzęsieniu ziemi. Pinia zmianę łóżka przechodziła jako osobistą tragedię, jeżeli tak można powiedzieć o kocie. Ale chyba można. Szymborska wie o kotach wiele, jak o ludziach. Jak ja o mojej Pinii. Nowe łóżko —
„… tego nie robi się kotu”.
*
Poprzedniego wieczoru wyniosła z płonącego domu tych pięcioro, jedno po drugim. Brała je za karczki w pyszczek i wynosiła na dwór. Kiedy wyniosła dwoje ostatnich, cały dom płonął i pełen był czarnego gryzącego dymu. Strażacy już bali się tam wejść, polewali tylko sikawkami ten dom z trzech stron.
Kiedy bura kotka wyniosła ostatnie z kociąt, padła bez ruchu. Była nieprzytomna. Zatruta dymem. Odratowano ją. Bura kotka śpi śmiertelnie zmęczona. Po jej grzbiecie biega pięcioro dzieci. Matka.
*
Do klatki z gorylami wpadł dwuletni chłopczyk. Nie wiadomo jak. Może wspiął się po kracie i osunął w dół. Musiał upaść na głowę, bo nie płakał i stracił przytomność. Gorylica, ciągle ze swoim dzieckiem na głowie, podskoczyła do chłopca, wzięła go delikatnie w ramiona i zaniosła do bramki którą otwierano, żeby podać gorylom dzienne pożywienie i koryto ze świeżą wodą. Czekała tam spokojnie, aż przyjdzie ktoś i zabierze chłopczyka.
*
Klatki ze zwierzętami, jedne obok drugich, umieszczone były wzdłuż długiego korytarza. Rezusy przycupnięte w klatkach podawały sobie przez kraty kurczowo zaciśnięte łapki. Ten sznur z łapek rezusich siągnął się nieprzerwany od jednego do drugiego końca korytarza w uniwersyteckim zakładzie zoopsychologii. Od wieczora do świtu.
Od czasu tej nocnej wizyty u rezusów mój przyjaciel Klaudiusz przeprowadza badania już tylko na ślimakach.
*
Jeżeli muszla się nie stłucze, mewy podnoszą ją i rzucają jeszcze raz. Aż dostaną się do małży. Jak się tego mewy nauczyły? Od starych mew? A stare mewy od kogo? Rzucanie muszli, żeby się rozbiły, nie może być przekazane w genach. Jest edukacją. Ale co robiły mewy, kiedy nie było jeszcze asfaltowej szosy?
*
Jan Kott, Powiastki dla wnuczek,
Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2002.
*
Nie byłem dobrym ojcem. Dzieci mi przeszkadzały. Naprzód krzykiem, potem samą swoją obecnością.
*
Myślę, że miłość do wnuków przychodzi z jeszcze głębszych pokładów. Nazwałbym ją może metafizyczną, ale boję się takich słów..
(tamże)
Ha! To samo, co mewy z małżami, robią krukowate z orzechami. W tym roku omal nie dostałam takim orzechem w głowę (swoja drogą, może by się coś w tej głowie poukładało ...;)) . Co więcej, nie tylko specjalnie upuszczają orzechy na asfalt, upuszczają je na ulice, żeby po orzechu przejechał samochód, bo wtedy dopiero można się łatwo dobrać do wnętrza orzecha ...
OdpowiedzUsuńNie wiem skąd to wiedzą. Tak, jak nie wiem, skąd moje koty wiedza, co to ptaki i że trzeba je straszyć nawet zza okna, skoro od małego wychowywały się w mieszkaniu ...
samo wyobrażenie sobie tego "procederu" uśmiecha mnie bardzo. Jednym z moich ulubionych, bardzo przyjemnych, zajęć jest gapienie się na psa: jak kombinuje, dokonuje wyborów — coś pięknego.
Usuńchciałabym zobaczyć takiego krukowatego w akcji. :))))