piątek, grudnia 13, 2019

3595. Rycz, maleńka, rycz!

Myślałam, że nic nie zdetronizuje mojej ulubionej ilustrowanej książki. I co? I myliłam się okrutnie. Georginia powiedziała „sprawdzam”, obdarowując mnie tą ilustrowaną mistrzynią świata — o której istnieniu do wczoraj nie miałam pojęcia. Maksymalnie na palcach dwóch dłoni mogę zliczyć te strony (na 130 możliwych), które nie doprowadziły mnie do łez lub nie poruszyły do głębi jestestwa. Wczoraj ryczałam jak bóbr, a Georginia obok, patrząc na to, co się ze mną dzieje, chichotała. Musi mnie lubić!

Sprawdziłam. Dzisiaj też przeciekam, gdy biorę tę książkę do rąk. Należy dodać — z kronikarskiego obowiązku — że trzeba ją mieć w „papierzu”… tego, co jest na wyklejkach, nie ma w ibuku… sprawdziłam.

To gienderowa książka, bo jej bohaterami nie jest rodzinka lisów, kretów czy stado koni. A mimo to, czyli dzięki temu, jest to książka o najważniejszych rzeczach w życiu. By stać się człowiekiem, nie wystarczy nim się urodzić. Potrzebujemy innych i „innego”, by dowiedzieć się, kim jesteśmy, jaki potencjał kryjemy, co możemy dać światu.

*

*

*

*

*

*

*

*

Charlie Mackesy, Chłopiec, kret, lis i koń,
przeł. Magdalena Słysz, Wydawnictwo Albatros, Poznań 2019.

*

*

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz