Zeszłotygodniowej kumulacji (kurestwa i śmierci) nie ustałam, odpadłam od swojego wewnętrznego pionu. Ból, złość, agresja i niemoc. Wleczone leczone było cały weekend poezją, poetką, poetą i ich spotkaniem, co spotkaniem przyjaciół było.
Tę książkę miałam na wirtualnej półce od kilku (!) lat. Czekała na mnie długo. Dziś nie rozumiem, jak mogłam na nią nie rzucić się zaraz po nabyciu drogą kupna. Jest fantastyczna, nieprzegadana, ludzka, ciepła i… leczy pięknie, choć kończy się za szybko.
Jest magicznym plasterkiem na rany, których nie widać — leczy szybciej niż srebro. I uśmiecha człowieka w tak wielu miejscach, że trudno jest dokonać wyboru cytatów. Musiałam poczekać trzy dni, by zdecydować, co chcę mieć tutaj pod ręką, bo nie mogę mieć wszystkiego.
Kiedy Julia dzwoni, żeby powiedzieć „wyjeżdżam”, tak naprawdę chce powiedzieć „nie martw się, jeśli nie zastaniesz mnie w domu”. Jej wiadomość jest znakiem troski o moją troskę o nią, o jej zdrowie i los.
*
[J.H.] Człowiek, który zabiera się do czytania wiersza, z góry wie, że przekroczy granicę codzienności. Szuka w poezji czegoś, co da mu wsparcie albo go zadziwi, ucieszy.
*
[J.H.]
Sam wiersz [pt. Prośba] zawiera pytanie: czy sztuka daje nam odpoczynek, czy sztuka potrafi zrobić z nami coś dobrego? […] I ten wiersz jest w gruncie rzeczy rodzajem modlitwy, prośby, która nie ma nic wspólnego z uczuciami religijnymi.
Nie wiem, jak można określić coś, co nie jest religijne, a jednak ma taki sens – chyba świecką modlitwą. W tym przypadku jest to modlitwa o to, żeby nie ranić świata i żeby świat nas nie ranił.
*
[J.H.] Pisząc wiersze, poeta mówi głównie o sobie. Taka jest natura poezji, że dba przede wszystkim o tego, który pisze. Poeta, nawet kiedy opowiada o innych, siebie samego stawia w sytuacji uprzywilejowanej. To jemu wiersz przynosi ulgę, choć ta pociecha bardzo jest uwikłana w kłopoty. Przecież istnieje druga strona radości, jaka płynie z pisania: niepewność, czy inni, czytelnicy, chcą i potrafią dzielić to, co poeta wyraża. Nie wiemy, na ile się nas rozumie.
*
[J.H.] Tak już jest, i tyle. To nieuświadomione, ale wynika z pewnego stanu, z tego, jak w tym momencie oglądam świat. Niby to my piszemy poezję, ale w znacznym stopniu to ona nam mówi, co pisać.
*
[J.M.] „O tym…”, „taka rozmowa”, „temat”… Co masz na myśli?
[J.H.] – Przecież wiesz. A skoro nie da się rozmawiać z żywymi, rozmawiam z duchami.
*
[J.M.] Podkreślasz w książkach ulubione zdania?
[J.H.] – Nie mam zwyczaju pisać ani kreślić w książkach. Są ludzie, którzy, i słusznie, uważają książki za swoją własność. Rozumiem to, ale nie mogłabym znieść myśli, że sama podkreśliłam coś w książce innego autora. Ale chętnie wypisuję.
Pamiętasz jakieś ważne wypisane zdanie?
– Raczej zasłyszane: „Dar miłości jest formą przeciw sile przemijania”.
*
[J.H.] Ale przyjaźń to również gesty, sposób mówienia, fizyczna bliskość.
*
[J.H.] Pożegnanie to nie jest dobre słowo, o czym wiesz, bo znasz mój ostatni zbiór Bez pożegnania. Pożegnań nie ma. Umierającym nie macha się ręką na do widzenia.
*
[J.M.] Przepraszam za intymne pytanie: o wiersz wyjątkowy w całej Pani twórczości – Przed brzaskiem – gdzie pyta Pani wprost: „Boże, / przestrzeni, / dokąd Ty mnie zabierzesz?”.
[J.H.] — No tak, to pytanie musiało paść, bo ten wiersz niejako z tomu się „wyrywa”. Idzie przecież o rzecz najzupełniej ostateczną, o kres istnienia. Jeśli gdzieś zapisuję takie refleksje, to w innych gatunkach niż poezja […]. Nie chcę tego pytania zadawać dwukrotnie — pytam raz, w tym właśnie miejscu, i w taki właśnie sposób, i nigdzie indziej. Ten wiersz wyraża, co myślę, a może raczej co czuję.
Jarosław Mikołajewski, Największe szczęście, największy ból,
Wydawnictwo a5, Kraków 2014.
(wyróżnienie własne)
*
[J.M.] Jak wygląda zaułek Hartwigów? [w Lublinie]
[J.H.] Mała uliczka, przy której nikt nie mieszka. Pnące się schodki, w których kto chce, może doszukać się rodzinnego przesłania, że sztuka dźwiga człowieka.
fot. Edward Hartwig, (1909–2003).
*
[J.H.] Kiedy piszesz, to chcesz coś powiedzieć. Musisz się skupić na tym, co już wiesz, lecz również otwierasz się na nowe rzeczy. Bo oto pisząc, natrafiasz na rafę, na problem i musisz się do niego ustosunkować. Jeśli piszesz szczerze, nie możesz go pominąć. Musisz go rozstrzygnąć. Powiedzieć, co o nim sądzisz, znaleźć argumenty.
*
[J.H.] Wiem, że mogę tyle, ile mogę, nie więcej. Trudno to nazwać zadowoleniem z siebie, raczej świadomością, że tak musi być. Żyję sobie ze swoimi sprawami i z pokornym pragnieniem, by wyrazić to, co mi jeszcze zostało.
(tamże)
***
Czytając poniższy fragment, wróciło do mnie stareńkie, nieużywane wspomnienie, gdy sto lat temu znalazłam swoje nazwisko na liście osób przyjętych na studia (moje pierwsze) bez egzaminów. Wróciłam do domu ze wspaniałą wiadomością, a na progu mieszkania przywitał mnie Biały Kruk gratulacjami i Gałczyńskim (Listy z fiołkiem, 1992) — do dziś nie wiem, czy dałby mi książkę, gdybym się nie dostała na studia.
W ostatnią sobotę wyjaśniło się, dlaczego z uporem maniaka używam zielonego atramentu — Gałczyński jest wciąż żywy, zielona gąsko, wiecznie żywy. Na wspomnianych studiach był jeden wykładowca, który niezmiennie przez cały semestr zawsze na początku zajęć mówił: Witam panów, więc Panie Hartwig… no cóż, nie mogło być inaczej.
[J.M.] Pisałaś do kogoś listy z wyrazami uwielbienia?
[J.H] — W klasie maturalnej tak zachwyciłam się poezją Gałczyńskiego, że aż mu to napisałam.
Co?
— Właśnie to — że jestem zachwycona. Odpisał: „Drogi Panie Hartwig”, chyba zielonym atramentem. Zawsze pisał w ten sposób: zagadkowo, prowokująco, niepoważnie. Jakieś „Przyjeżdżaj, wyślę konie na stację” czy „Przyjdź, zanim odejdzie słońce”.
(tamże)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz