środa, czerwca 11, 2025

5799. Z oazy (CCCXL)

Od­liczanie literek, dwa, poślizgnięte na długim czasie, całej skrzynce skórek od ba­na­na. Niepasująca do żadnego klucza: nie o śmierci, nie o miłości. A może i troszkę o miłości, i odrobinkę o śmierciach wszelkiego rodzaju, kształtu i wielkości. Jakby by­ło mało, to jeszcze beletrystyka. Dlaczego? Hmmm. Kierowałam się chęcią ucie­czki z własnego świata. Udało się. Choć nie poleciłabym tej książki, to smaczki da­łam radę wydłubać.

Śni­łem w nocy ta­kie zda­nie. A wła­ści­wie nie zda­nie, tylko frazę: „żona mo­jego dzie­ciń­stwa”. Rano przy­po­mnia­łem so­bie wszyst­kie żony, które mia­łem w dzie­ciń­stwie, na­tu­ral­nie na czele z moją matką.
     Co naj­mniej tu­zin żon i ani jed­nego roz­wodu. Żad­nego bólu.

🖇

Uwiel­bia­łem roz­ma­wiać z nimi jak z do­ro­słymi. […]  Za­czy­namy cał­kiem neu­tral­nie:
     – Wiesz, kto znosi jajka?
     – Kura znosi jajka. Prze­cież nie może zno­sić krów ani ze­gar­ków.
     – A kto zniósł kurę?
     – No… drzewo. – I pro­szę, z jaką lek­ko­ścią wy­cho­dzi się z za­mknię­tego kręgu pa­ra­doksu, z jaką ła­two­ścią zmie­nia on po­stać.
     – A drzewo, kto je znosi?
     – Na­siono. – Tu wy­raź­nie wi­dać, że się już do­wie­dział.
     Nieco roz­cza­ro­wany po­sta­na­wiam go wy­ki­wać.
     – Na­siono? A jak ta­kie małe na­siono uro­dzi ta­kie duże drzewo?
     – Nooo… – za­sta­na­wia się po­nad mi­nutę. Moja re­plika go zmie­szała. Nor­malne, żeby więk­sze ro­dziło mniej­sze, a tu­taj… – Nooo… w ta­kim ra­zie ko­rze­nie!
     – A kto zniósł ko­rze­nie? – kon­ty­nu­uję.
     – Pio­runy – od­po­wiada bły­ska­wicz­nie – upa­dają na zie­mię i ro­bią się ko­rze­niami
.
     Pod­daję się. Nie wpadł­bym na to po­do­bień­stwo pio­ru­nów do ko­rzeni.

🖇

Kiedy roz­pad­nie się mał­żeń­stwo i zo­sta­nie już roz­dzie­lony ostatni wspólny ser­wis, po­zo­staje jesz­cze inny po­dział, po­dział przy­ja­ciół ro­dziny. Każde mał­żeń­stwo two­rzy wo­kół sie­bie ja­kieś śro­do­wi­sko, ja­kąś bio­ce­nozę, za­sie­dloną przez krew­nych, za­przy­jaź­nione ro­dziny, po­ja­wia­ją­cych się od czasu do czasu zna­jo­mych. […]  Na­gle wszy­scy się ulot­nili, nie wie­dzieli, jak re­a­go­wać. In­cy­den­talne próby spo­ty­ka­nia się tylko ze mną, a przy­pusz­czam, że i z Emą, były tra­giczne. Za­wsze bra­ko­wało tego dru­giego. Ktoś z nich po­wie­dział, że to tak, jak­by­śmy w trójkę za­miast w czwórkę umó­wili się na bry­dża, roz­dali karty i uda­wali, że ni­kogo nie bra­kuje. Tak było.

🖇

Apo­ka­lipsa nie jest straszna. Jakby ją opi­sać, przy­po­mina ra­czej ilu­mi­na­cję. Wojna świa­towa jest nie­groźna.
     Apo­ka­lipsa i wojna tylko od­cią­gają uwagę. Po to zo­stały po­słane. To, co w każ­dej chwili może się wy­da­rzyć, jest o wiele bar­dziej prze­ra­ża­jące i, o iro­nio, bar­dzo trudne do do­strze­że­nia.

🖇

Nic. Nic. Nic. Nic. Nic. Nic. Nic. Nic. Nic. Do za­czer­nie­nia w ten spo­sób po­zo­stało już tylko kilka kar­tek. Co kryje się za tymi trzema li­te­rami? Nic. Cała mar­ność ży­cia.
     Dziś mija rok od mo­jego roz­wodu z Emą.
     Wciąż jesz­cze nie ode­bra­łem od niej kilku snów i in­nych dro­bia­zgów.
     Sny są jak koty, od po­przed­niego domu od­wy­kają ostat­nie.

🖇

Dla­czego wszystko nie jest ta­kie pro­ste jak w ele­men­ta­rzu?

🖇

Chcia­łem, by stało się coś ta­kiego, co na­gle od­mie­ni­łoby wszystko. Wła­śnie te­raz. Przy­naj­mniej ja­kiś znak. Ni­gdy na­sze przy­wią­za­nie do dru­gie­go czło­wieka nie jest tak silne jak wtedy, gdy go tra­cimy.

🖇

Ist­niał ja­kiś nie­znisz­czalny me­cha­nizm, który działa nie­za­wod­nie w de­struk­cyj­nych spra­wach.

🖇

My­ślę o po­wie­ści zbu­do­wa­nej z sa­mych cza­sow­ni­ków. Żad­nych wy­ja­śnień, żad­nych opi­sów. Je­dy­nie cza­sow­nik jest uczciwy, chłodny i do­kładny. Po­czą­tek kosz­to­wał mnie trzy noce. Od­pa­la­łem pa­pie­ros od pa­pie­rosa i w re­zul­ta­cie ni­czego nie na­pi­sa­łem. Jaki po­wi­nien być pierw­szy cza­sow­nik? Każdy wy­da­wał się zbyt słaby, nie­ade­kwatny. Każdy był na­stęp­nym. […]  Je­stem prze­ko­nany, że wszystko za­częło się od cza­sow­nika. No bo jak ina­czej. Wsta­łem. Za­pa­li­łem. Pod­sze­dłem do okna. We­szła moja żona. Kła­dziesz się? Nie.

🖇

Zdzi­wiło mnie, że nie czuję żad­nej nie­na­wi­ści, żad­nej za­zdro­ści. Jak można za­re­ago­wać na nie­po­jęte? Co zro­bić?

Georgi Gospodinow, Powieść naturalna,
przeł. Marta Hożewska-Todorow,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023.
(wyróżnienie własne)

Przy­szło mi na myśl, że je­den z tych sze­ściu Bo­żych dni z pew­no­ścią trwał, we­dług na­szego dzi­siej­szego po­ję­cia, około mi­liona lat. W ten spo­sób mogę po­go­dzić Boga z Dar­wi­nem. To, co ten drugi przy­pi­suje ty­siącom lat ewo­lu­cji, i to, co pierw­szy stwo­rzył w ciągu dni, jest tym sa­mym, wy­star­czy tylko ujed­no­li­cić jed­nostki miary.

🖇

Po­zo­staje mi na­dzieja, że któ­re­goś dnia spo­tkamy się w ja­kiejś in­nej po­wie­ści. No i to chyba wszystko.

🖇

To, co naj­lep­sze, za­wsze wy­da­rza się ostat­niego wie­czoru.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz