wtorek, czerwca 17, 2025

5808. Z oazy (CCCXLV)

Od­liczanie literek, cztery, poślizgnięte na wrażeniach z fotofestiwalu. Wciąż jestem wybredna przy wyborze lek­tu­r. Jeśli nie o miłości czy śmierci, jeśli nie po włosku, to niech chociaż będzie spo­ro sierści.

Czytałam tę książkę w „papierzu” ponad czternaście lat temu, Heniutka była wtedy psim dzieciakiem. Postanowiłam wrócić do tej opowieści, gdy odkryłam jej do­stęp­ność w ibuku. Zażywałam jak lekarstwo na tęsknotę.

To jest książka i o miłości, i o śmierci. Heniutki nie ma po tej stronie tęczy prawie dwa miesiące, ale Emila nie ma już pewnie lekką ręką dziesięć lat. Zostaliśmy my, ich ludzie, na zawsze przemienieni psią miłością.

Uśmiechnęłam się od ucha do ucha na wspomnienie uru­cho­mio­ne zdaniem: Dni odmierzane stukotem psich pazurów po podłodze dokładnie o 7.00, jak w zegarku. Tęsknię za tym dźwiękiem, tęsknię nie tylko za porankami.

Może będzie w tym trochę chaosu. Ale na początku zawsze był chaos. Jeśli człowiek staje przed sytuacją, w której dotąd nie uczestniczył i ona go pra­wie przerasta (no bez przesady, dopiero jak stanie na dwóch łapach), nie należy się dziwić, że czuje się chwilowo zagubiony.
     […]  tego, co związane jest z emocjami, nie zawsze da się opisać po kolei.

🖇

Znowu ta cholerna, babska logika. Co nie powiedziane, to w domyśle za­ak­cep­to­wane. Co nie zakazane, to dozwolone. Jeśli nie protestuję — ak­cep­tu­ję. I nikomu, a zwłaszcza jej, nie przychodzi do głowy, że jestem „nie­spo­tykanie spokojny człowiek” i że jeśli nie mówię „nie”, to naprawdę nie znaczy „tak”, a jedynie niechęć do kłótni i stawiania sytuacji na ostrzu noża.

🖇

     — I jak?
     — Co jak? — albo udawał, że nie wie, o co go pytam, albo byłem nie­pre­cy­zyj­ny w swojej dociekliwości, albo po wieloletnim pobycie na Zachodzie zatracił umiejętność odczytywania w pytaniu niuansów i podtekstów.

🖇

     — Zeżre was z kłakami — mówili znajomi. — Pójdziecie z torbami.
     Sławek triumfował:
     — Mówiłem: dobrych psów nikt nie oddaje.
     Radykaliści poddawali:
     — Może trzeba go uśpić…
     Liberałowie ostrożniej:
     — Albo zwrócić do fundacji…

🖇

     — Dupa z uszami, nie pies — stwierdził Sławek, brat PAni, który stał się dla mnie autorytetem w sprawach czworonogów, od kiedy wygłosił sła­we­tne zdanie, że dobrych zwierząt nikt się dobrowolnie nie pozbywa.

🖇

     — Czekaj, czekaj — powiedziało jedno M i wyszło z pokoju, wracając rozebrane do T-shirta. W przedpokoju zostawiła sweter, w którym przy­szła. Pies podszedł do niej i obwąchał dokładnie. Pozwolił się pogłaskać, przestał warczeć. I już do końca wizyty zachowywał się przyzwoicie.
     — Byłam dzisiaj w tym swetrze na Paluchu — wyjaśniła Małgośka.
     Czy zapach psiego nieszczęścia może być aż tak wyczuwalny? I co sta­no­wi jego składowe: strach, ból, głód, samotność? Czy ludzkie dramaty pach­ną tak samo?

🖇

Wyczuwał we mnie partnera do negocjacji. Partnerzy zaś, choć po prze­ciw­nych stronach stołu zdecydowanie siedzący — winni się szanować, wy­słu­chi­wać swoich racji.
     Na razie jeszcze o tym nie rozmawialiśmy. Czuliśmy to obaj, akcepto­wa­liśmy, ale na rozmowę było jeszcze za wcześnie.

🖇

Powoli się układał, dopasowywał do wszystkiego wokół: ludzi, zwierząt, po­mieszczeń. Powoli docierało do niego, że staje się uczestnikiem. Nie­od­łącz­nym, autentycznym, na prawach obowiązujących każdego. Nadal jed­nak był żywą egzemplifikacją hasła: pasja, ryzyko, przygoda. Nie cier­piał, nie znosił, nie tolerował, nienawidził, gdy zostawiało się go samego. Odjeż­dża­li­śmy spod domu przy akompaniamencie psich wrzasków, szczekania i wycia, trwającego z relacji pani Joli — sąsiadki, przynajmniej kwadrans. Nieważne było, jak długo trwała nasza nieobecność, nieważne były za­pew­nie­nia, że zaraz wracamy. Wiedział swoje. Czuł się porzucony, opuszczony i wkurzony, że nikt nie liczy się z jego zdaniem i potrzebami. Dużo później spytałem go, dlaczego tak wył.
     — A ty byś nie wył? — odpowiedział pytaniem.

🖇

     — I czego się znowu drzesz? — pytałem za każdym razem, gdy PAnia wsia­da­ła w samochód, jadąc do Warszawy w celach głównie zarobkowych.
     — No przecież odjeżdża.
     — No przecież musi iść do pracy.
     — A miała nie wyjeżdżać.
     — Jedzie tylko na chwilę, nie na zawsze.
     — Przecież wiesz, że nie mam poczucia czasu. Jak ktoś odjeżdża, to od­jeżdża.
     Trzeba było kolejnych dni, podczas których musiałem go stale uspokajać i zapewniać za każdym razem, że nikt go na zawsze nie zostawi. Wciąż nie dowierzał. Nie dziwota. Życie dało mu popalić.

🖇

Wciąż jeszcze za wcześnie na nadwrażliwość we współczesnej dżungli, gdzie nadal obowiązuje zasada: albo ja — albo mnie.

🖇

Czyli, jak przez całe życie — walka szła o czas i pieniądze. Jak w starym dow­ci­pie: kiedy dużo pracujesz — masz kasę, brak ci jednak czasu na jej wy­da­wa­nie. Gdy nie pracujesz, masz czas na wydawanie pieniędzy, ale ich sa­mych ci brak.
     Musieliśmy, jak tyle pokoleń przed nami, wypośrodkowywać nasze chce­nia i nasze możliwości, raz z tej strony idąc na ustępstwa, raz z drugiej.

🖇

     — Wiesz, co piłeś?
     — Jakąś whisky.
     — Nie. Piłeś whisky trzydziestoletnią. Trzy tysiące baksów za flaszkę.
     — Niemożliwe.
     — Możliwe.
     — Rany, nalej jeszcze, spróbuję.
     — Sorry, właśnie się skończyła. Czyż nie jest tak, że często zapominany cieszyć się chwilą, która jest? I zamiast smakować, delektować, upajać aro­ma­tem rozlewającego się po brzegach naczynia płynu i smakować trzy­dzie­sto­let­nie oczekiwanie na uzewnętrznienie się tego wszyst­kie­go, przegapiamy ten moment, wracając do przeszłości, która już minęła, lub wybiegając w przyszłość, na którą nie mamy wpływu?

🖇

Wracali w nastrojach: PAnia: k......!, Aza: znowu podpadłam, Emil: aleśmy im dowalili.
     Ciekawe, że takie przygody wydarzają się zawsze, kiedy mnie nie ma na spacerze. PAnia prowokuje los czy co?

🖇

     — Czego, pytam grzecznie?
     — Nie będę się kładł na takim niepościelonym — mówi.
     — A co? Ja ci tak skotłowałem to wyro?
     — Zobacz swoje, jak wstajesz. I za każdym razem ścielesz.
     — No, dobra — kapituluję.
     Stoi jak kat nad dobrą duszą, dopóki tego nie zrobię. Potem kładzie się, mrucząc. Teraz dobrze. Cholera, on naprawdę czekał na to, dopóki nie po­pra­wię mu posłania. Możecie mi to wytłumaczyć?

🖇

Ludzie nie potrafią otworzyć się na coś, czego nie rozumieją. Łatwiej od­są­dzić TO od czci i wiary, a niepokornych spalić na stosie. Ale czy problem spłonie wraz z nimi?
     W dzisiejszych czasach metafizyką jest wszystko, co wykracza poza ko­ry­to polityki, notowania giełdy i program telewizji. Nawet książka wy­dru­ko­wa­na na papierze i w tekturowych okładkach.
     Wciąż „paranormalne” dla większości przedstawicieli homo sapiens jest okazywanie serca zwierzętom. Dobrze, że istnieje ta wrażliwa mniejszość.
     Emil miał wrażliwość dziecka Indygo. Żeby go jednak zrozumieć, trzeba było mieć podobną. Nadawać na tych samych falach.
     […]  zdumiewa, jak łatwo pod pojęcie „paranormalne” jesteśmy w stanie pod­kła­dać wszystko to, czego nie po­tra­fi­my dokonać, nad czym nie po­tra­fi­my panować, co jest do osiągnięcia, ale nam się nie chce.

🖇

Może to jest tak jak z tymi szczurami z okrutnego doświadczenia.
     Wrzucono je do dwóch różnych beczek. Ściany beczek śliskie, żadnych szans na wyjście, wygrzebanie się na zewnątrz. Szczur w jednej z nich topi się. Temu z drugiej — podają patyk. Chwyta go, ratując życie. W następnym etapie eksperymentu znowu do beczek z wodą wrzuca się dwa szczury. Do jednej — zupełnie nowego, do kolejnej — tego, któremu podano ratunkowy patyk. Pierwszy szczur rezygnuje szybko, przestaje przebierać łapami, pod­da­je się. Idzie na dno. Drugi pamięta, że poprzednio podano mu patyk, wal­czy więc. Szczur w pierwszej beczce już dawno utonął, ten w drugiej — toczy bój o życie. Wie, że jest szansa. Że raz się już udało. Czeka na patyk.
     Wszyscy czekamy na taki patyk w życiu. Ale nie każdemu życie go podtyka. Wszak nadzieja zwiększa szanse. I póki w nas jest — wszystko możliwe.

Jędrzej Fijałkowski, Emil, czyli kiedy
szczęśliwe są psy — szczęśliwy jest cały świat
,
Wydawnictwo ZYSK i S-KA, Warszawa 2009.
(wyróżnienie własne)

Najbardziej bolesne zastrzyki brał bez zmrużenia oka, naj­gor­sze lekarstwa bez wypluwania. Kiedyś, wspo­mi­na­jąc nasze wspólne początki, zapytałem go o to. Niemal się obraził:
     — Nigdy nie słyszałeś o psiej intuicji?
     Pewnie, że słyszałem, ale żeby aż tak?

Co on takiego w sobie ma?
     Emil zachwyca wyrazem szczerego pyska, mądrym spoj­rzeniem, czymś nieuchwytnym, nie­wy­po­wie­dzia­nym, „niemierzalnym”. Ciepłem od niego idącym, nie tym cielesnym, grzejącym psem, ale tym energetycznym, wewnętrznym, o którym wielu mówi, że go nie ma, wie­lu zaś na sobie we wzajemnych stosunkach doświadcza.

🖇

W tym gronie można było zapomnieć twarz człowieka, ale odruch powiedzenia „dzień dobry” pojawiał się na­tych­miast, gdy dostrzegło się znajomego psa. Za nim, na smyczy musiał iść jego pan lub pani.

🖇

[…]  mam inną teorię, bardziej prostą, by nie rzec pro­sta­cką, twierdzącą, jak owa starsza pani, że ważne jest, żeby pies wiedział, że jest kochany. Wtedy można się z nim dogadać. Jak zresztą z każdym, kto ma do nas za­u­fa­nie i wie, że nawet jak jesteśmy nieprzyjemni, to jest to chwilowe, „po wierzchu” i za chwilę będzie znów OK.

🖇

W końcu pies to pies. Zauważyliście, że nie napisałem „tylko”?

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz