środa, czerwca 18, 2025

(5810+1). Z oazy (CCCXLVII)

Od­liczanie literek, sześć, poślizgnięte na wrażeniach z fotofestiwaluwłoszczyźnie, i niemożności okrojenia wyboru wyimków, które muszę tu mieć, a także czasie, któ­rego potrzebowały opadające fusy wrażeń.

Napisać, że piękna i mądra to książka, to nic nie napisać. Do szpiku rzeczy. Deli­kat­nie, uważnie napisana. Pięknie i mądrze, od serca do serca wprost. To książka, przy której rodzi się zachwyt, że język polskim jest pierwszym językiem. Przemilczmy, że trudne emocje, od bezsilności po wkurw, też przy tej lekturze tańczą przed oczami czytających ją osób. Taki mamy jeszcze klimat.

Dodatkowo, w niejakim bonusie, jeden z rozdziałów choć nie zrobi z Ciebie wiel­bi­cie­la fotografii Nobuyoshi‘ego Araki‘ego, to pozwoli zobaczyć i zrozumieć sens tego, co na jego fotografiach gra pierwsze skrzypce.

Profesor [Marie-Jo] Bonnet poznałyśmy osobiście dopiero niedawno, na X Kongresie Kobiet w Brukseli […]. Siedziałyśmy obok siebie i kiedy mó­wi­łam do mikrofonu, że pisząc Moją ukochaną…, wyobrażałam sobie, że tą książką coś zmienię, że popchnę nią do przodu sprawę naszej równości w Polsce, i że jestem dzisiaj rozgoryczona, bo nic takiego się nie wydarzyło, Marie-Jo szep­ta­ła do mnie ze swojego krzesła z wielkim zaangażowaniem i prze­ko­na­niem, że to nieprawda, że nic się nie wydarzyło; że się mylę, bo moja książ­ka jest aktem odwagi i czynem już przez sam fakt, że ją na­pi­sa­łam i że zo­sta­ła wydana. Że samo upublicznienie naszego życia już jest tą zmianą, na którą czekałam.

🖇

[Elż]  Dopiero kiedy cię spotkałam, w latach dziewięćdziesiątych, byłam na­prawdę zdolna do miłości. Po raz pierwszy w życiu. Tak to widzę, kiedy my­ślę o tym dzisiaj. Jakby to wszystko, co dotąd przeżyłam, przez co prze­szłam, razem na to zapracowało, skupiło się w tym jednym punkcie. I poszłam za tobą. Nie wiem, czy był to świadomy wybór, decyzja, czy może uległam tylko przemożnej sile, poddałam się czemuś większemu ode mnie. Teraz mam często poczucie, że znam cię od dawna, że musiałyśmy znać się du­żo wcześniej, niż cię poznałam. Może nawet wcześniej, niż się urodziłam.
     [R.L.]  Też tak mam.
     [Elż]  Wybrałam miłość. Poddałam się i zawierzyłam. Skoczyłam w przy­szłość. To był najważniejszy moment w moim życiu, najważniejszy od uro­dze­nia. Jakby licznik moich doświadczeń się wyzerował, wszystko było pierwszy raz. Zaczynało się od początku.
     [R.L.]  O czym nie powiedziałaś w tej rozmowie?
     [Elż]  O próbach samobójczych. Szpitalach psychiatrycznych. Żałobie. O mojej wielkiej przyjaźni z Ryszardem Przybylskim, aż do śmierci. O tym, że zostałam wyklęta przez brata i że matka nigdy mnie nie zaakceptowała. O tym, że kiedyś wyobrażałam sobie swoje życie zupełnie inaczej.

🖇

Nie zawsze uświadamiamy sobie, że w związku nie wystarczy być, trzeba to sobie jeszcze opowiedzieć. […]  Wszystkie związki potrzebują opowieści o so­bie – zarówno na własny, wewnętrzny użytek, jak i w swojej „polityce za­gra­nicznej”, czyli dla świata. […]  wszyscy, którzy żyją w związku, są po­sta­cia­mi z opowieści – ona nas spaja, w niej negocjujemy swoje role i każ­do­ra­zo­wo obieramy cel wspólnej podróży. Nasza opowieść o sobie jest mi­tem naszej kameralnej wspólnoty, służy do wyznaczania naszego miejsca w świe­cie i określa wszystko, co dotyczy nas jako osób żyjących razem.

🖇

Najdziwniejsze jest chyba to, że przed ślubem nie wiedziałyśmy, jak bardzo tego wszystkiego potrzebujemy. Nie wiedziałyśmy też, że to wszystko może nam dać właśnie małżeństwo. Ten śmieszny „tylko papier”. Ta ceremonia, która dla tylu osób „nie była ważna”.
     Małżeństwo nas zmieniło. Ustanowiło nas do końca, nadało nam formę i umocniło. Umocnione przez nasz ślub poczułyśmy się dwuosobową jed­no­ścią, gotową na nowe wyzwania. Przekroczyłyśmy pewien próg. Poczu­ły­śmy, że otworzył się przed nami nowy etap i że możemy wszystko.
     Ostatecznie ślub w Kopenhadze okazał się dla nas tym, czym małżeństwo było u swoich korzeni: obrzędem przejścia.

🖇

Chciałabym, żeby wszyscy dobrze to zrozumieli. Otóż kiedy wasze „razem” jest niewidzialne albo niejasne, niedopowiedziane; kiedy w sytuacjach to­wa­rzyskich i publicznych zaprzeczacie, kłamiecie albo „tylko” nie wy­po­wia­da­cie o sobie prawdy, czujesz się wtedy bardzo niepewnie. Nie wiesz, czy ludzie widzą, że jesteście parą, podejrzewasz, że nie, i w związku z tym wciąż boisz się, że będą was traktować tak, jakbyście nie były. Że zaczną podrywać twoją dziewczynę w twojej obecności, a ciebie zlekceważą. Zazdrość splata się w tych lękach z upokorzeniem. Boisz się też, że gdyby tak właśnie was potraktowali, nie będziesz mogła przeciwstawić im praw­dy o was, bo przecież niepisana umowa jest taka, że prawdy nie mówi się nigdy. I potem to wszystko oczywiście spotyka cię w rzeczywistości, i to wiele razy. I musisz przeżywać te wszystkie okropne uczucia.

🖇

[…]  zarówno każda z was z osobna, jak i obie razem potrzebujecie innych ludzi. Potrzebujecie ich obecności, spojrzeń, wymiany energii. Jawność pozwala bez przeszkód korzystać z dobrodziejstw przebywania wśród in­nych. Powiedziałabym, że ślub zwrócił nas społeczeństwu, a spo­łe­czeń­stwo – nam. Poślubne poczucie zjednoczenia z samymi sobą albo, mówiąc ina­czej, potwierdzenia własnej tożsamości wynika również z tego, że od chwili zawarcia małżeństwa stałyśmy się uprawnione do używania słów, które nazywają naszą relację prosto, jasno i nareszcie zgodnie z prawdą. Są to słowa: żona i żona.

🖇

To Elias Canetti […]  zauważył, że „zakaz przemiany”, czyli pryncypialnie konserwatywna postawa wobec życia, rodzi się w momencie, kiedy prze­ra­ża­ją nas płynność i obcość, które dostrzegamy w sobie samych. […]  Dzisiaj ten mechanizm psychologiczny jest już dobrze zbadany. Canetti nazywa prze­mianę „najstarszą figurą”. Przemiana jest widmem, które od naj­daw­niej­szych czasów krąży wokół nas i wywołuje w nas strach przed tym, że nazajutrz moglibyśmy obudzić się jako ktoś inny.

🖇

[…]  choć rzadko się o tym myśli, kiedy jest się zanurzonym w życiu – dobry związek też ma swoją ciemną stronę. Oprócz wielkiego szczęścia niesie ze sobą wielkie ryzyko. Proporcjonalnie wielkie. Dotyczy ono bólu po utracie, która kiedyś musi przecież nastąpić. Nawet w najlepszym związku nie ma bowiem gwarancji, że się nie rozstaniecie. Nawet gdyby nigdy miało nie dojść do zerwania, to na dalszym, ostatnim horyzoncie życia czeka na was śmierć. […]  Wiadomo tylko, że któreś z was zostanie w końcu samo i będzie musiało przebrnąć przez doświadczenie straty, a potem nauczyć się żyć bez tej drugiej osoby. Im głębsza była więź, tym będzie to trudniejsze. Tym głęb­sza będzie wyrwa i większy ból.

🖇

Samowystarczalność jest szkodliwym mitem. Podobnie jak prze­sad­ny kult „niepodległości”. Z punktu widzenia [Agaty] Sikory to „autonomia” jest aberracją, doprawdy dziwnym urojeniem „odklejonych” męskich pod­mio­tów, wytwarzanych przez patriarchalizm do spółki z kapitalizmem, tak jak neuroza wytwarza symptomy.
     Bycie w relacji jako osoby dorosłe także jest rodzajem po­zy­tyw­nej współzależności. Oznacza ono, że potrzebujemy siebie nawzajem i nie wstydzimy się do tego przyznać.

🖇

Pamięć o świecie jako żywej całości pozostaje zapisana w ry­tu­ałach, a uczestnictwo w nich zdaje się dawać szansę na przybliżenie się do tego doświadczenia.

🖇

Zachód jest kulturą opartą na grzechu, podczas gdy Japonia – na wstydzie. Grzech od wsty­du odróżnia to, że grzeszność jest uczuciem uwe­wnętrz­nio­nym, podczas gdy wstyd pojawia się dopiero w wyniku obecności grupy.

🖇

„Więzy małżeńskie” to synonim niewoli, może aksamitnej, ale przecież jed­nak niewoli. Bezsprzecznie, bycie związanym to na Zachodzie stan jedno­wy­mia­ro­wy i ograniczający, a nawet zubażający. Więzy oznaczają tu, że coś się traci. Ale nie wszędzie na świecie tak jest.
     […]  W kulturze japońskiej związywanie i użycie liny w znaczących, także religijnych, czynnościach jest od stuleci integralną częścią życia.
     […]  w drugiej najpopularniejszej religii Japończyków, buddyzmie, klu­czo­wym sym­bo­lem jestnieskończony węzeł”, uka­zu­ją­cy praw­dzi­wą mądrość jako przeplatanie się wiedzy i współczucia.

🖇

Potrzeba bycia w relacji jest to taka potrzeba, której nikt nie zaspokoi sobie sam, niezależnie od tego, jak bardzo byłby dorosły. Potrzeba, na którą może odpowiedzieć tylko druga osoba. Jedna z niezbywalnych potrzeb ludzkich.

🖇

[…]  potrafię zrozumieć, że nie każdego stać na samodzielne przecieranie szlaków, zdobywanie ośmiotysięczników codzienności na przekór otoczeniu i życie w rozrzedzonym powietrzu z piętnem odmieńca na czole. Kultura nie powinna nikogo zmuszać do heroizmu. Większość z nas po­trze­bu­je ramowych wyobrażeń, by wyprojektować swoją przyszłość, zobaczyć sie­bie w życiu z kimś nie tylko jutro, ale też pojutrze i za dwadzieścia lat. Do­ty­czy to na tej samej zasadzie związków homoseksualnych i hete­ro­sek­su­al­nych – jedne i drugie tak samo potrzebują wizualizacji i projekcji, z tą jed­nak różnicą, że w naszej kulturze związek heteroseksualny znacznie łatwiej jest sobie zwizualizować i wyprojektować w przyszłość. […]  wy­o­bra­że­nie życia z drugą osobą o takich czy innych cechach, w ramach określonego wzoru, nie jest wbrew pozorom wrodzone – nabywa się go w toku so­cja­li­za­cji. Wyobrażenie to niepostrzeżenie w nas zapada, kiedy od naj­młod­szych lat obserwujemy dorosłych w ich społecznych rolach, zarówno w życiu, jak i w sztuce, od bajek dla dzieci poczynając. […]
     Dlatego te homoseksualne czy biseksualne Polki, które nie znalazły dla siebie w młodości symbolicznego oparcia, zostały ostatecznie żonami swo­ich mężów i matkami swoich dzieci. Postąpiły tak, jak „się” postępowało, więc pozornie wszystko było w porządku, ale gdzieś w głębi pozostał w nich żal po tym, co odrzuciły: pamięć o dziewczynie, którą kochały, nie mając na to słów; jakaś niepokojąca tęsknota. I to, co ze wszystkiego najgorsze: graniczące z obawą przeczucie, że rozminęły się z własnym ży­ciem, tym prawdziwym, które gdzieś tam w przeszłości na nie czekało, ale one nie dostrzegły w porę prowadzących do niego drzwi. Prze­ra­że­nie, że gdy przyszło im wybierać, złapały za niewłaściwą nitkę i nie uchwy­ci­ły własnego losu.

🖇

Operacja kopenhaska, jak nazywam półżartem naszą wyprawę po mał­żeń­stwo, przedłużyła tym samym mój ulubiony, wewnętrznie sprzeczny status egzystencjalny: tu, gdzie mieszkam fizycznie, nie jestem tym, kim jestem w isto­cie (żoną), a tam, gdzie byłabym tym, kim jestem w istocie (w Danii), nie mieszkam fizycznie.

🖇

Co raz zostało utracone, to już jest nie do odzyskania.

Renata Lis, Moja ukochana i ja. Ślub,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025.
(wyróżnienie własne)

[…]  zawsze warto zachowywać otwartość, uwagę i łagodność. Warto podtrzymywać bliskość, dzielić ze sobą swoje światy i opływać we wspólny śmiech.

🖇

Król Fryderyk X powiedział w czasie oficjalnej wi­zy­ty w Szczecinie, że „łączy nas morze i wiatr”.
     Dobre to. O ileż lepsze niż krew, niż ziemia.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz