piątek, sierpnia 22, 2025

5868. 234/365

co mnie zawsze ratowało? wróć!
co mnie ratuje dziś?

234/365

[…]  jednym z ostatnich zajęć, jakie znalazł, zanim skończył się komunizm, to posada ogrodnika i nadzorującego terapię zajęciową na zamkniętym oddziale psychiatrycznym daleko za miastem. Zajmował się ogrodem razem z pacjentami – chorymi psychicznie, alkoholikami, narkomanami. Sadzili pomidory, kapustę, paprykę, kwiaty. Wydaje mi się, że był szczęśliwy. Ogrody zawsze go ratowały.

Georgi Gospodinow, Ogrodnik i śmierć, przeł. Magdalena Pytlak,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025.

wtorek, sierpnia 19, 2025

5867. Z oazy (CCCLXIX)

Co­tygodniowe odliczanie literek, dwa. Informacja o tej książce dotarła do mnie nie raz. Okładka nie intrygowała, gatunek nie zachęcał, podczytnika nie chciało mi się czytać. Przez przypadek przeczytałam pierwsze dwa akapity:

Znasz mnie. Wysil się trochę, przypomnij sobie. Ten staruszek, który gra na publicznych fortepianach, tam gdzie bywa dużo ludzi. W czwartki jestem na Orly, w piątki na Roissy. W pozostałe dni tygodnia na dworcach, innych lo­tni­skach, wszędzie, gdzie tylko jest fortepian. Często gram na gare de Lyon, mieszkam bardzo blisko. Nieraz mnie słyszałeś lub słyszałaś.
     Pewnego dnia w końcu do mnie podchodzisz. Jeśli jesteś mężczyzną, nie odzywasz się. Udajesz, że zawiązujesz sznurowadło, żeby nie dając po sobie poznać, trochę mnie posłuchać. Jeśli jesteś kobietą, aż podskakuję. Bo wła­śnie na jedną czekam. A jeśli to nie ty, nie obrażaj się. Czekam na nią od pięć­dziesięciu lat.

I moje wielokrotnie wyrażone nie zostało w ułamku sekundy unieważnione. Klik, klik, i miałam na czytniku. Wsią­kłam natychmiast i okazało się, że jestem w stanie połknąć powieść w półtora dnia.

To powieść pełna muzyki, muzyków, kompozytorów, malarzy i miast. Czytając, ło­mo­liłam po kolei wszystkimi sonatami Beethovena. Gdybyś miał_ w tym roku prze­czytać tylko jedną powieść, niech to będzie właśnie ta, bo jest tego warta.

i wszystkim tym, którym nie udało się uciec

🖇 🖇

Rothenberg uczył tylko muzyki Beethovena. W odległej przeszłości, o której rozmawiał rzadko, ten wielki człowiek, Ludwig – mówił o nim po imieniu – uratował mu życie. Dzień po dniu Rothenberg grał jego trzydzieści dwie so­na­ty, nie używając instrumentu. Z palcami zawieszonymi w powietrzu, ze stopami w pyle Polski. Grał, żeby nie oszaleć.

     – Rytm! – wrzeszczał Rothenberg. – Rytm!

Zapytałem go, czy mogę się uczyć czegoś innego, a on dostał szału.
     – Już się uczysz czegoś innego, kretynie! U Ludwiga jest wszystko. To, co było przedtem, i to, co było potem. Jest Bach i Schubert. Jest Gabrieli, Mo­zart, Bruckner i mało brakuje, żeby była wytwórnia Varèse Sarabande. Czego chcesz więcej?

     – Nie, nigdy nie będziesz grać tak jak ja, chłopcze. Ale jeśli tak dalej pójdzie, nastąpi coś gorszego. Nigdy nie będziesz grać tak jak ty.

Momo przez cały czas się uśmiechał, jakby widział coś zabawnego, jeszcze dla nas niewidocznego […], jakby chciał powiedzieć: „Poczekaj chwilę, za wzgórzem, jak minie gorączka, po burzy, sam zo­ba­czysz, zrozumiesz, to naprawdę bardzo śmieszne”. Mam sześćdziesiąt dzie­więć lat i nadal cze­kam, ale może najpierw muszę się wdrapać na parę zboczy.

W budynku czuć było naukę i modlitwy ciskane o ściany, na których wy­sy­cha­ły, nigdy niewysłuchane.

Zagrałem jednym palcem fragment Sonaty nr 24 – ostatnie ćwiczenie, jakie mi zadał Rothenberg – nie dotykając klawiszy. I tu nastąpił cud: usły­sza­łem muzykę, wyraźną i triumfalną, równie pewnie, jak ją słyszał Beetho­ven.

     –  […]  nie będziesz dotykać niczego poza tą maszyną, zrozumiano?
     – Nawet pianina?
     – Zwłaszcza pianina. Daj mi słowo.
     – Obiecuję. Ale dlaczego?
     – Czy sądzisz, że kiedy Piłat skazał Jezusa na ukrzyżowanie, ten pytał go dlaczego?
     Nie miałem pojęcia, o co Chrystus pytał lub nie pytał. Na podstawie tego, co wiedziałem o tamtej sprawie, wcale nie miałbym mu za złe, gdyby zadał to pytanie.

     – Wielebny ojcze?
     – Tak, Josephie?
     – Czy Chrystus jest naszym bratem?
     – Oczywiście.
     – Jeśli Chrystus to mój brat, dlaczego tu jestem? Dlaczego na to po­zwolił?
     – Jezus samego siebie nie uratował. Dlaczego miałby ratować ciebie?
     – Bo ja nic złego nie zrobiłem!

Aż pewnego dnia, słuchając sonaty, zrozumiałem. Nikomu nie przyszło do głowy, że być może Bóg jest głuchy jak pień. […]  Że nikogo nie opuścił, że widział poruszające się wargi, sine wargi swojego syna, ale nie usłyszał jego słów? Cała ta historia, ukrzyżowanie i ciąg dalszy, wznoszące się do nieba katedry, kontrowersje, stosy, wyrywane paznokcie, przyznawane aureole – często tym samym osobom – to po prostu gigantyczne nie­po­ro­zu­mienie.
     Jeśli Bóg jest głuchy, trzeba Mu wybaczyć. Całkowicie, nie tylko czę­ścio­wo, wybaczyć nasze okaleczone dni i złamane serca.

Widziałem tysiące ludzi złamanych przez czarno-białe życie. I szalbierzy, którzy na niedzielnym targu im obiecywali, że jeśli będą bardzo mocno wie­rzyć i nie będą zadawać pytań, pewnego dnia ich życie nabierze barw.
     Lecz kiedy Théas szepnął: „Niech cię Bóg błogosławi”, jedyny raz w życiu uwierzyłem, gdyż w przeciwieństwie do pozostałych on też wierzył.

Nienawiść, podobnie jak modlitwa, żywi się ciszą.

Jak zresztą mogą potwierdzić wszyscy muzycy, trudniej jest wyjść na scenę dla jednej osoby niż dla tysiąca. Niełatwo jest rozczarować tysiąc osób.

Kiedy człowiek widzi dziecko chwiejące się pod ciężarem tornistra lub sta­rusz­ka z trudem ciągnącego walizkę, rzuca się, żeby im pomóc. Lecz tym dzieciom – […] – nikt nie zaoferował pomocy przy niesieniu ich gniewu. Po­zwa­lano im potykać się o krawężnik i patrzono w inną stronę. A niech się przewracają. Przynajmniej człowieka nie zgniotą ciężarem, który dźwigają.
     Byli twardzi, byli zabawni, nie odnosili żadnych zwycięstw.
     Moi przyjaciele.
     Wieczorami, kiedy jestem smutny, kiedy piję kwaśne wino, nadal o nich myślę.

Zrobiłem to, co się robi z radą, kiedy się ma prawie szesnaście lat, zwłaszcza jeśli rada jest dobra: zignorowałem ją.

I pociągi, i sieroty należały do państwa. Dopóki te drugie nie wpadały pod te pierwsze, można było zaoszczędzić na ogrodzeniu.

Byliśmy duchami, nigdy nie byłem tego tak świadomy jak tamtego dnia. Mieszkańcy miasteczka uśmiechali się i klaskali, kiedy obok nich prze­cho­dzi­li­śmy. Ale nas nie widzieli. Widzieli tylko uśmiechającego się i ści­ska­ją­ce­go dłonie opata, a także osoby z kadry wychowawczej: kilka siostrzyczek oraz Rachida i Camille, którzy się dobrowolnie zgłosili. Nie widzieli nowo przybyłego malca, który się potykał na czele naszej chmary duchów. Ich wzrok unosił się nad naszymi głowami. Bez przeszłości, bez przyszłości, bez niczego przed i niczego po, sierota to melodia na jedną nutę. A melodia na jedną nutę nie istnieje.

     – Kiedy więc gram Beethovena…
     – Kiedy ty grasz Beethovena, Ludwig przewraca się w grobie. Lecz kiedy Kempff gra Beethovena, kiedy Fischer lub ten argentyński chłopak, Baren­boim, grają Beethovena, to zupełnie inna sprawa. Kiedy oni grają, wów­czas może to nie Beethoven gra, ale jednak to gra Beethoven.

     –  […]  Jesteś Żydem?
     – Nie. No może trochę. Mój dziadek był Żydem. W pewnym sensie w jed­nej czwar­tej jestem Żydem.
     – U Żydów to tak nie wygląda. Albo jesteś Żydem, albo nie jesteś. W każ­dym razie jedna czwarta to jakieś piętnaście, dwadzieścia procent, bez zna­czenia.
     – Jedno jest pewne, to lepiej, niż być w stu procentach idiotą.

     – Muzyka nie jest prosta?
     – Nie. To kwestia rytmu. Wszyscy wielcy to mają. Nawet Stonesi.
     – Kto taki?
     – Żartujecie? Nie znacie Stonesów?
     – Znamy Sinatrę – powiedział Sinatra.
     – On też trzyma rytm. Tak jak Stonesi.
     […]
     – Ale co to jest ten rytm? – spytał.
     – Nie wiem, trzeba go słyszeć.
     – To jest coś rzeczywistego?
     – Oczywiście, że rzeczywistego. Nie ma nic bardziej rzeczywistego.

     – Sympathy for the Devil, Rolling… Rolling Stones.
     Nie rozumiałem. Nie miałem tej płyty. […]
     – Zdaje się, że lubisz rocka, tak to się nazywa, prawda?
     – Tak. Ale technicznie rzecz biorąc, ta piosenka jest w rytmie samby.
     – Samby. Czujesz sympatię do diabła, Josephie? O to chodzi?
     – Współczucie – poprawiłem automatycznie.
     – Słucham?
     – Sympathy to po angielsku współczucie. Może też być sympatia, ale ra­czej chodzi o współczucie.
     – To wiele nie zmienia.
     – To zmienia bardzo wiele.


The Rolling Stones, Sympathy For the Devil, 1968.

„Nie, wielebny ojcze, ja już widziałem przyszłość. To lepszy świat […]. Wi­dzia­łem przyszłość i nie jest ona tym, co ojciec mi ofiarowuje”.
     – Czy ty mnie słuchasz, Josephie?
     – Chrystus nie trzymał się reguł.

Jest rytm. Nie trzeba żadnych rakiet, żeby polecieć na Księżyc. On tu jest, na czubkach twoich palców. Ludwig podróżował we wszechświecie już sto pięć­dzie­siąt lat temu, podobnie Bach, Pergolesi i Schumann, który wcześnie wyruszył w podróż. […]  Wszyscy ci ludzie odbywali długie spacery w sta­nie nieważkości. Znali sekretne nazwy ciał niebieskich. Nie rozśmieszaj mnie więc swoimi rakietami.

W ciszy zaszeleściły nuty. Bach. Od razu rozpoznałem arię z Wariacji Gold­bergowskich.

     – […]  Wiesz, że nie zawsze tu będę.
     – Och, proszę pana…
     – Milcz. Kiedy mnie już nie będzie, a ty nie będziesz wiedział, jak się za­brać do sonaty, posłuchaj Kempffa. On jest najlepszy. Nawet gdy się myli, ma rację.
     – Nie rozumiem.
     – Bo nie słyszysz. Beethoven był kompletnie głuchy, kiedy napisał ten utwór. Ale słyszał. To, co gram, a gram dla ciebie jedno z najpiękniejszych Adagiów, jakie kiedykolwiek napisano… […]  Żeby tak grać, trzeba polubić to, co jest na zewnątrz. Tam znajdziesz rytm.


Ludwig van Beethoven, Sonata fortepianowa B-dur,
Hammerklavier, Adagio sostenuto,
Wilhelm Kempff (fortepian).

     – Pan Rothenberg?
     – Właśnie. Umarł.
     W pierwszym odruchu chciałem się roześmiać. Oczywiście, że mój dawny mistrz nie umarł. Zbyt wiele rzeczy musiał mi jeszcze wyjaśnić. Na przy­kład, co miał na myśli, kiedy mówił: „Nie myl rytmu z tempem, głąbie. Rytm nie jest strukturą poziomą, lecz pionową. To unosząca się z zie­mi ro­sa i to, co pozostaje po dzwonie, kiedy przestaje bić. Czy to jasne?”.
     „Nie, proszę pana”.
     „Wszyscy włoscy malarze znaleźli rytm, a także paru innych, których na­zwisko niemal zawsze zaczyna się od van: van Gogh, van Eyck, van Rijn, van der Weyden, znaleźli rytm i ukryli w swoich obrazach. Czy tym razem to jasne?”

„Każdy odpowiada za siebie” nie było dewizą egoistyczną. Chodziło o to, że kiedy już nic nie było ważne, my byliśmy ważni. Że mieliśmy jakąś wartość, nawet rozdarci i zniszczeni, mieliśmy w głębi siebie to coś, co trzeba było chronić.

[…]  gram życie i śmierć, jak gdyby były niczym, bo też są niczym. Gram wielkie białe byki, gram zło i radość, które nadają sens naszemu życiu.

Johann Sebastian Bach, sierota, Caravaggio, sierota. Ella Fitzgerald, Coco Chanel, sieroty. Anton Bruckner, Louis Armstrong, Ray Charles, John Len­non, Billy the Kid, Tołstoj, Chaplin, sieroty. I tysiąc twarzy w tej samej chwi­li, tysiąc twarzy, których nie znamy, w każdym razie jeszcze nie, przy­kle­jo­nych do zamazanych szyb, twarzy sierot.

Jean-Baptiste Andrea, Diabły i święci,
przeł. Beata Geppert, Znak, Kraków 2025.
(wyróżnienie własne)

Jeśli jednak sądzisz, że się gubię, tracę wątek, opo­wia­da­jąc te historie […], znaczy, że patrzysz ze zbyt bliska. Ze­zu­jesz z całych sił i widzisz to samo co ja pięćdziesiąt lat temu.

Spojrzeli po sobie. Ci czterej spędzali życie na spo­glą­da­niu po sobie, żeby nie upaść, tak jak człowiek obraca się do tyłu, by sprawdzić, czy tata, nic nam o tym nie mó­wiąc, nie przestał trzymać roweru po zdjęciu bocznych kółek i przysiędze, że będzie nas asekurował.

     – Tak, uważam, że jesteś piękna.
     – Piękna jak?
     – Jak c-moll.
     C-moll, ulubiona tonacja Beethovena. Klucz, w któ­rym piękno krąży w środku burzy. Jedno nie ist­nie­je bez drugiego.

[…]  mówiliśmy sobie: „Wszystko będzie dobrze”, i ten czas przyszły, będzie, zawierał w sobie jedyną przy­szłość, o jakiej ośmielaliśmy się rozmawiać.

Rytm. To wtedy go usłyszałem. […]  Potem wiatr, potem ogromna przestrzeń między nutami, […]  wszystko było powiązane, wszystko było tam, na miejscu, w zasięgu słuchu.
     Rytm, coś, co spaja wszystko, dzięki czemu nasze ży­cie stoi na nogach. I wiedziałem, że tym razem go nie zapomnę.

Rzuciłem wyzwanie logice, statystyce, sile ciążenia, które bywają narowiste.

(tamże)

5866. Z oazy (CCCLXVIII)

Co­tygodniowe odliczanie literek, raz. Poślizgnięte na zapalonym oku, które za­ga­rnę­ło cały dzień i pół nocy. Książka w literacko plastyczny sposób przetwarza kryteria diagnostyczne, pozwalając otrzeć się o zrozumienie PTSD ludziom, którzy mają szczęście tylko o nim czytać.

A poza tym? To przejmująca opowieść o pięknej sile. Tej, która mimo wszystko spra­wia, że trwamy, ściskając w pięściach, ukrytych w kieszeniach, czasem wy­łącz­nie cień nadziei. I o miłości. Tej, co rozumie, wytrzyma, upaprze sobie ręce, będzie, choćby nie wiem co.

Ćwiczę się z ciemności, bo się boję. Ćwiczę się w byciu w ciemności, ale też w wychodzeniu z niej. […]  metoda polega na byciu po ciemku bez lęku. „Nie ma co bać się ciemności”, powiedziała moja mama, kiedy byłam dzieckiem, „to jest ten sam świat, tylko że bez światła”.
     Ale ja boję się ciemności […].

🖇

Tu jestem samotna.
     Tu szczęśliwa.
     Przygnębiona, beztroska, zrezygnowana.
     Wkurzona, zgorzkniała, zazdrosna, pewna siebie.
     I tak dalej.
     Co do bardziej spójnej historii dotyczącej tego, jak stałam się tym, kim jestem – to dopiero zaczynam ją rozplątywać.

🖇

Wkurza mnie, że mam być definiowana przez jakąś historię – podnoszę głos. – Że to i że tamto, że mój ojciec, moja matka, czas i miejsce, traumy i in­ne bla bla bla musiały wpłynąć na to, co potem stało się mną. Ja jestem nienaruszona i taka byłam od momentu narodzin. Jestem sobą.
     […]  Twierdzę, że mam swój rdzeń. On jest nienaruszony i ma być nienaruszony.

🖇

Pytam gościa od PTSD, czy sądzi, że rdzeń osobowy pozostaje nie­na­ru­szo­ny, niezależnie od tego, co dzieje się z daną osobą w trakcie jej życia. Odpo­wia­da, że jego zdaniem człowiek zbiera rysy na swoim „rdzeniu”, ale za­zwy­czaj może całkiem albo prawie całkiem poskładać go do kupy.
     – […]  co właściwie masz na myśli z tym rdzeniem?
     – Chodzi mi o właściwe, pierwotne ja – tłumaczę.
     – Masz na myśli coś w stylu, jak to niektórzy nazywają, duszy ludzkiej?
     – Nie, bardziej to postrzegam jako rdzeń ze światła i energii, coś, co jest właściwe każdej jednostce.
     – Ale czy to właśnie nie jest to, co niektórzy pojmują jako duszę ludzką? Światło i energia.
     – To stały rdzeń – upieram się.
     – Ale jak światło i energia mogą być stałe? – pyta gość od PTSD.
     – Po prostu mogą – odpowiadam.
     […] 
     Kiedy jestem już w domu, szukam duszy w wyszukiwarce. Znajduję to:
     „Psyche oznacza w starogreckim ludzką duszę. […] ”.
     Wolę rdzeń. Jak rdzeń ziemi. Widzę płonący okrągły glob, pulsujący w centrum każdego człowieka.

🖇

I spojrzenie w oczy noworodka i dostrzeżenie wzroku, który zdaje się nieść doświadczenie całej ludzkości. Stara dusza. Nowy rdzeń. Ta­kie bezbronne stworzenie, choć z takim spojrzeniem.

🖇

Ta szczerość u całkiem małych dzieci. Nazywają ją niewinnością, ale ja my­ślę, że to szczerość. Są dokładnie tam, gdzie są, w swoim teraz. To czysty rdzeń. Zobacz, pająk, zobacz, kotek. Dotknąć kamyczka, do buzi wsadzić zie­mię. Jak to jest skoczyć do wody?

🖇

Wzdycham głęboko. Dawaj, zastanów się raz jeszcze. Nie idź drogą gniewu, ona prowadzi wyłącznie do konfliktu i bycia ofiarą (głęboki wdech).

🖇

Mam tajemnice, które zachowam dla siebie. Są wyłącznie moje. Mam rów­nież przerażające tajemnice, które dzielę tylko z gościem od PTSD. […]  usia­dłam przy małym stoliku w kuchni i próbowałam wciągać powietrze tak, jak nauczył mnie tego gość od PTSD. Ale serce bije zbyt szybko, oddech nie może temu zaprzeczyć.

🖇

[…]  siada obok mnie. Nic nie mówimy. Siedzimy tak w nie­skoń­czo­ność. Płacz zmienia się w szloch, a szloch w ciszę.

🖇

Jak najbardziej słusznie wściekasz się na to, co się wydarzyło, ale teraz, kiedy masz nad tym kontrolę, możesz zostawić to w spokoju.

🖇

[…]  nie wszystko jest kwestią psychologii, dorzuca Nicola, to społeczeństwo jest chore.

🖇

     – […]  da sobie radę, ma w końcu pracę i wszystko, co potrzeba.
     – Jakie wszystko?
     – No… wszystko. Życie! Ma własne życie, tak.

🖇

     – Ej – mówię.
     Wszystkie trzy patrzą w moją stronę.
     – Możemy porozmawiać o czymś innym? To wszystko to dla mnie zbyt wiele.
     – Jak to zbyt wiele? – pyta Lea.
     – Chcemy ci tylko pomóc – dodaje Nicola. – Dlaczego nie możemy tego zrobić?
     – Zbyt wiele […]. Przestańcie próbować układać mi życie. Sama zobaczę, czego chcę, nie potrzebuję dobrych rad.

🖇

     – Dlaczego nie zostałam bardziej złamana przez całe to gówno, które mnie w życiu spotkało?
     – Ponieważ w międzyczasie otrzymałaś trochę miłości i stabilności – od­powiada. […]  – I też dlatego, że świadomie i ciężko pracowałaś na to, żeby twoje dzieci były szczęśliwe, świadomie zde­cy­do­wa­łaś nie przekazywać tej agresji dalej […]. Ale tak, miłość i troska są decy­du­ją­ce i czasem wy­starczą małe ich dawki.

🖇

[…]  musicie zrozumieć, że mam… Że mam się trzymać pewnych zasad, żeby znów nie pójść na dno.

🖇

     – Ja tak naprawdę nigdy nie byłam zakochana – rzuca Annie. – Dobra, byłam, w twoich dzieciach. I w moim psie! To, kurwa, dziwne.
     Czuję, że uśmiecha się do siebie.
     – Po prostu nie zużyłaś energii na bieganie za facetami i wiarę w gruszki na wierzbie. Nie zmarnowałaś na to swojego życia. To było mądre, Annie.

🖇

Annie jest moją linią życia. Może ja też jestem jej. Taką mam nadzieję.
     – Nie odważę się – mówię.
     – Odważysz – ripostuje Annie.

🖇

     – Lucie – zwraca się do niej. – Jesteś najmilszym koniem świata. – Jej głos jest spokojny i delikatny. – Kochana mała Lucie, wspaniała mała Lucie.
     Lucie prycha i skubie jej czapkę.
     – To znaczy, że koń cię lubi – tłumaczę. – Lubi cię, bo dobrze go tra­ktu­jesz. On czuje się z tobą bezpiecznie.
     – To jest ona, babciu, nie jakiś on.

🖇

     – A co, jeśli nie dam sobie rady bez wizyt tutaj?
     – Dasz radę. Zaszłaś bardzo daleko, możesz sobie pogratulować. Jak już wcześniej powiedziałem, zawsze będziesz miała w sobie tę szczególną wra­żli­wość, dlatego tak istotne jest, żebyś słuchała samej siebie, nie prze­kra­cza­ła własnych granic i nie wystawiała się na niepotrzebną presję. Wówczas możesz mieć całkiem dobre życie. I dbaj o siebie – kończy i podnosi się, bo czas minął.

🖇

Często ignoruję ich telefony, zadają tyle pytań, a ja nie mam żadnej odpowiedzi.

🖇

Boję się […], ale wiem też dobrze: to dalsza przyszłość. Jeden dzień naraz.

🖇

Mają iść na sześćdziesiąte urodziny i chcą trochę „archaiczny” bukiet dla „starszego rocznika”, nie podoba im się to, co mamy w wiadrach, to zbyt „nowoczesne”, więc muszę złożyć coś „klasycznego” z czerwonych róż i zie­leni. […] 
     – Do diabła! – wyklina Annie po ich wyjściu. – „Starszy rocznikto prze­cież my już niedługo.

🖇

Tyle jest niewypowiedzianego.

🖇

Miękki nowy początek […]. Nowy punkt wyjścia, w którym bierzesz pod uwa­gę swoją wrażliwość.

🖇

Wiesz, kwiaty to część wielkich życiowych wydarzeń […].

🖇

     – Co możemy dla niej zrobić?
     – Możemy dla niej być, jak zawsze zresztą – odpowiadam. – Pytać, czego potrzebuje.
     – Niczego nie potrzebuje.
     – Nie, ale będzie.

Naja Marie Aidt, Ćwiczenia z ciemności,
przeł. Maciej Bobula, Cyranka, Warszawa 2025.
(wyróżnienie własne)

Gość od PTSD twierdzi, że to ważne, żeby móc głośno po­wie­dzieć, na co się ma ochotę i na co się nie ma, na co ma się siłę, a na co nie.
     – I teraz jesteś w tym dobra – podkreśla.
     – To okej – odpowiadam.

🖇

     – Najwyższy czas znów spróbować. […]
     Jestem kwiatem.

🖇

Jestem krucha, ale nie bardziej krucha niż cokolwiek innego na ziemskim globie. Jestem silna jak tyle innych rze­czy na świecie. Jestem krucha i silna, i to jest dobre.

🖇

Wszystko jest takie samo i nic już takie nie jest.

🖇

Czytam, że jeśli jest tak gorąco jak teraz, rośliny i drze­wa rosną w nocy, że kwiaty otwierają się, do­pie­ro kiedy słońce zachodzi.

(tamże)

sobota, sierpnia 16, 2025

5865. 228/365   // Łódeczka dla Białego Kruka

sięgnęłam po tę książkę z po­wodu for­te­pia­nu. wróć, sięgnęłam po tę książkę z powodu tęsknoty za ścigającymi się po kla­wia­tu­rze for­te­pia­nu twoimi dłońmi, Biały Kruku. wy­da­wa­ło się to tak zwy­czaj­ne, jak oczy­wi­ste było wtedy, że żyjemy.

228/365


Autor(ka) nie do ustalenia.

*

Przykro mi, gram tylko Beethovena.
     […] 
     – To proszę zagrać pierwszą część sonaty Księżycowej – od­powiadasz. – Niech już będzie ten… klasyczny kawałek.
     Omal nie powiedziałeś „banalny”, nie byłbyś pierwszy. Rzu­casz okiem na zegarek – nie chcesz się spóźnić na kolację na mieście […]. Z uniesionymi dłońmi czekam na właściwy rytm. Lokomotywa TGV osiada na peronie L, sapiąc skrze­la­mi. […]  Ciała prostują się i pędzą w kierunku snu, alkoholu, zawału, znużenia, czy ja zresztą wiem. Jest w nich wszystko, nadzieja i rezygnacja. Ty tego nie słyszysz.
     Kładę palce na klawiaturze. Wściekłe arpeggia, akordy, presto agitato. Trzecia część, nie ta, o którą prosiłeś, nie lubię tego, co przewidywalne.

     – Tak, ojcze?
     – Muzyka może być krokiem w kierunku Boga. Ostat­nim krokiem, kiedy jesteśmy już bardzo blisko. Dla ciebie, który jesteś od Niego daleko, to tylko rozrywka. Przynęta, pokusa.
     – Ale Beethoven…
     – Beethoven wierzył tylko w siebie. A Bóg, który jest mą­dry, pomyślał, że człowiek, który Go nie słucha, może ogłuch­nąć, że to i tak nic nie zmieni.

     – Patrzyłeś tylko na nuty? Zacząłeś od pierwszego taktu, nawet się nie zastanawiając, co było przedtem?
     – A coś było przedtem?
     […] 
     Rothenberg trzepnął mnie po głowie.
     – Nie czytałeś na przykład listów Ludwiga do jego przy­ja­cie­la Franza Wegelera? […]  Nie ma żadnego światła księ­ży­ca, to nazwa dodana do sonaty przez jakiegoś kretyna trzy­dzie­ści lat później. W tysiąc osiemset pierwszym roku, kiedy Ludwig skomponował ten utwór, księżyc gówno go obchodził, rozumiesz?
     […] 
     – Oczywiście, że nie rozumiesz, bo nie czytałeś listów Lud­wi­ga do jego przyjaciela Franza Wegelera! Gdybyś je prze­czy­tał, wiedziałbyś, że w tamtym czasie Ludwig utracił już du­żą część słuchu, o czym nie powiedział nikomu z wyjątkiem paru bliskich. Adagio Sonaty nr 14 nie jest żadnym spacerem w świetle księżyca. To marsz pogrzebowy. Lament. To, co sły­szy­my, to geniusz, który głuchnie!
     Rothenberg zamilkł bez tchu.
     – Zagraj jeszcze raz. I pilnuj ułożenia rąk, do diaska. Jak­byś w nich trzymał pomarańcze.
     Byłem wzburzony, ale posłuchałem. […] 
     – Nie daję rady, proszę pana. Ręce mi się trzęsą.
     – No, wreszcie – odpowiedział mój stary mistrz.

Jean-Baptiste Andrea, Diabły i święci,
przeł. Beata Geppert, Znak, Kraków 2025.
(wyróżnienie własne)

*

Ludwig van Beethoven, Sonata fortepianowa cis-moll,
Księżycowa, Presto agitato, Wilhelm Kempff (fortepian).

piątek, sierpnia 15, 2025

5864. Gap się (III)

Czytanie uporczywe trwa. Dzięki temu, że książka jest szyta, można ją swobodnie wyginać bez ryzyka, że się rozleci. Gnę, miętolę, wyważam ciężar, znajduję właściwy punkt podparcia, walczę z kartkami, ale czytam. W skrócie, robię wszystko to, czego uprzywilejowany jeszcze zdrowiem człowiek robić nie musi.

Przestałam się zastanawiać, czy w ramach wygranego konkursu nie dało się bardziej spieprzyć składu. Teraz już tylko nieśpiesznie delektuję się nanoszonymi na mapę gapienia się kolejnymi punktami. Podziwiam, w jaki sposób ze sobą się łączą.

Jestem w idealnej intelektualnej podróży, podczas której mogę przyjrzeć się nie tylko za­wartości własnej głowy czy osobistemu doświadczeniu, ale otrzeć się o coś, o czym do tej pory nawet nie pomyślałam, a co warto przemyśleć i wziąć pod uwagę. Nie śpieszę się, nie poganiam, nie tresuję okoliczności życiowych. Jestem ponad to. W imię ciekawości dostosowuję się.

[…]  ludzki umysł ze wszech miar 
pragnie słuchać i przyswajać nowości.

Gerwazy z Tilbury

👁

Przyjemność płynąca z doświadczania nowości, wynikająca z pod­wyż­szo­ne­go poziomu dopaminy, ma swoje źródło w „zaskoczeniu”, które stymuluje mózg. […]  „Nie zawsze musisz lubić nowości”, twierdzi [Gregory] Berns, „za to twój mózg je uwielbia”.

👁

Szok, jaki po­wo­du­je to, co nietypowe, jest jednak doświadczeniem ulotnym. Poziom do­pa­mi­ny opada, kiedy dana rzecz lub osoba przestaje być no­wo­ścią. Poczu­cie nowości jest kruche, zaś zjawisko gapienia się ulot­ne, po­nie­waż im dłużej na coś patrzymy, tym mniej zaskakuje nas dany widok.

👁

W związku z tym, że jednocześnie pragniemy i boimy się tego, co nie­prze­wi­dy­wal­ne, to sytuacje, w których mamy do czynienia z gapieniem się, są peł­ne niepokojących sprzecznoci. Funkcjonalne i formalne stany naszych ciał, które określa się mianem niepełnosprawności, stanowią jedne z najbardziej niespodziewanych aspektów ludzkiej egzystencji. Podobnie jak śmierć, nie­peł­no­sprawność pojawia się nieproszona w naszym życiu, w świecie, który jednocześnie nas niszczy i pozwala trwać. Widok niepełnosprawności przy­po­mi­na o tym, co Bryan S. Turner nazywa „ontologiczną prypadkowością” (ontological contingency), prawdą o podatności naszych ciał na przy­pad­ko­wość losu. Każdy z nas nieuchronnie nabywa jedną formę nie­peł­no­spra­wno­ści lub więcej, nazywając ją w różny sposób: chorobą, uszkodzeniem, raną, starością, upośledzeniem, dysfunkcją czy zależnością. Ta niewygodna prawda kłuje w oczy każdego z nas, kto uwa­ża się za osobę sprawną oraz twierdzi, że niepełnosprawność nie przydarza się zbyt często, a jeśli już to innym, oraz że nie jest nieunikniona, ale w pew­nym sensie jest skutkiem poczynionych wyborów. W związku z tym nie chce­my widzieć niepełnosprawności.

👁

Dostrzegalne niepełnosprawne ciało wdziera się w nasz monotonny kra­jo­braz wizualny i zwraca na siebie nasza uwagę, często jednocześnie odwra­ca­jąc ją od człowieka, który ową niepełnosprawność posiada, jako osoby. Czasem nasze zaniepokojone oczy wytrzymują taki widok, a cza­sem uciekają przerażone. […]  Sposób, w jaki wyobrażamy sobie ludz­ką niepełnosprawność, daje nam zatem jedna z najlepszych okazji do tego, aby zrozumieć, w jaki sposób gapimy się na innych.

👁

👁

Wykorzystujemy gapienie się, rozumiane jako impuls fizjologiczny, do ce­lów praktycznych — gapiąc się, zbieramy informacje po to, aby poczuć się częścią świata i dokładniej go zrozumieć. Tę prowadzoną w okre­ślo­nym celu wzrokową eksplorację można uznać za sposób zwracania na coś uwagi. Stanowi ona zatem formę kapitatu społecznego, jedną z kluczowych życiowych umiejętności.

👁

Kultura reguluje wszelkie ludzkie zachowania, w tym procesy fizjologiczne: seks, jedzenie, wydalanie, postawe ciała, zachowania wzrokowe — w grun­cie rzeczy wszystko, co robią nasze ciała. To, jak patrzymy na siebie na­wza­jem, początkowo jest działaniem instynktownym, lecz szybko zmienia się w no­śnik znaczeń społecznych, podobnie jak w przypadku innych, na­tu­ral­nych funkcji cielesnych. W tym sensie wszelkie zachowania wzro­ko­we, a w szczególności silna potrzeba gapienia się, mają swoją kulturową historię.

👁

Miasta i przedmieścia, które zostały zdominowane przez auta, ograniczają, na przykład, mobilność osób niewidomych. Rzadko zdarza nam się nawet rozważać zalety bycia niewidomym, takie jak umiejętność sprawnego po­ru­sza­nia się w ciemności bez sztucznego oświetlenia lub pełniejszego ko­rzy­sta­nia z innych zmystów, takich jak wech czy dotyk.

👁

W kulturze konsumenckiej jesteśmy bombardowani nieskończenie powta­rzal­ny­mi obrazami, z których każdy kolejny jest bardziej agresywny i sen­sa­cyjny od poprzedniego.

👁

Nowa rzecz zwraca naszą uwagę, lecz nowa osoba przyciąga nasz wzrok w bardziej intymny sposób.

👁

[…]  racjonalizacja wykorzenia nas i upraszcza. Rzeczy i ludzie mu­szą wpasować się w istniejące wzorce i szablony, co umożliwia ich ana­li­zę przez współczesne systemy informacyjne. Racjonalizacja pojawia się w na­szym życiu codziennym w postaci ubrań z półek sklepowych, cześci za­mien­nych, pól wyboru na formularzach i numerów polis ubezpieczeniowych. Racjonalizacja nie ogranicza ludzkiej różnorodności, a raczej wymazuje nasze cechy osobnicze z rejestrów tego, kim jesteśmy i jak żyjemy. To wszechobecne ujednolicanie ludzkiej różnorodności i złożoności kształtuje to, jak rozumiemy siebie i innych.

👁

Standardowy model ludzkiego wyglądu i funkcjonowania, który zwykło się nazywać „normalnym”, kształtuje nasze rzeczywiste ciała i sposób, w jaki je sobie wyobrażamy. Normalność jako wyznacznik dobra, prawdy i zdrowia, określa również status i wartość ludzi we współ­cze­snym świecie.

👁

Oczekiwania odnośnie tego, jak nasze ciała powinny wyglądać i działać, rów­nież wpływają na to, jak postrzegamy siebie nawzajem. […]  Weźmy na przykład pozornie oczywistą „atrakcyjność”. Fizyczna atrakcyjność jest for­mą kapitatu społecznego. Im atrakcyjniej dana osoba się prezentuje, tym bardziej uważa się ją za osobe kompetentną i poważaną, co z kolei prze­kła­da sie na korzyści ekonomiczne i spoteczne.

👁

W gruncie rzeczy jednym z głównych przywilejów bycia zwy­czajnym jest uprzejma nieuwaga - czyli możliwość nie­zwracania na siebie uwagi gapiów.

👁

Męskie spojrzenie sytuuje patrzącego w pozycji uprzywilejowanej w re­la­cjach społecznych, w których mężczyźni są uprawnieni do tego, aby patrzeć na kobiety i traktować je jako przedmiot swojego spojrzenia.

👁

Gapienie się jest zawsze pytającym gestem wyrażającym zainteresowanie. Tego rodzaju empatyczny sposób reagowania na innych posiada jednak również wiele równoległych znaczen - poczynajac od dominacji, poprzez podziw, ciekawość, zdziwienie, posłuszenstwo, obrzydzenie, zamroczenie, otwartość, aż po szacunek.

Rosemarie Garland-Thomson, Gapienie się, czyli o tym
jak patrzymy i jak pokazujemy siebie innym
,
przeł. Katarzyna Ojrzyńska,
Fundacja Teatr 21, Warszawa 2020.

czwartek, sierpnia 14, 2025

5863. Jest moc…

Uśmiech. Statystycznie zdecydowanie częściej uśmiechają się osoby zawodowo „za­leż­ne”, np. kel­ner­ki, pracownicy niższych szczebli, recepcjoniści. Czasem to ich je­dy­ne na­rzę­dzie przetrwania lub pacyfikowania rzeczywistości kon­stru­owanej w biegu, zwy­kle nieprzytomnie, przez oso­by w da­nej sytuacji bardziej uprzywilejowane.

Uśmiech. Odkryłam, że uśmiech w sytuacjach społecznych nie musi być tylko wy­ra­zem spo­łecz­ne­go nie­uprzy­wi­le­jo­wa­nia. Może być wyrazem wewnętrznej mocy i du­cho­wej rangi. Uśmiechając się, wysyłam nieznajomej mi osobie niewerbalny sygnał: widzę cię, życzę ci dziś wszystkiego najlepszego.

Uśmiech. Więc? Możesz uśmiechnąć się, by coś ugrać, ale możesz też uśmiechnąć się, by zła­pać kon­takt z tym, co w to­bie najlepsze, nie oczekując niczego w zamian, bo naj­lep­sze już masz. Fizycznie obie opcje często wyglądają tak samo, ale w od­czu­ciu to dwie zupełnie inne bajki. W tym drugim przypadku dzieje się czysta magia.

Uśmiech. Że bełkot? Hmmm. Mam! Naprawdę myślisz, że Dalajlama podlizuje się światu?

5862. Czekariat (CXXI)


Kaan.
 

[…]  myślę o słowie „wysiłek”. Wysilać się. Nie chcę się wysilać. Nie chcę się miotać, wytężać, pindrzyć, mizdrzyć, robić z siebie kogoś, kim nie je­stem. Nie chcę się miotać, wytężać się po to, by inni myśleli, że jestem zdolna. Nie chcę się wysilać i nie chcę być zdol­na; jeśli dam radę, chcę być skru­pu­lat­na i chcę też umieć wziąć głęboki wdech.

Koniec z patrzeniem na ciało z zewnątrz, teraz przez cały ten czas, ja­ki mu pozostał na tej ziemi, mieszkam w nim ja. Koniec z wy­mo­ga­mi względem ciała – ze strony innych, siebie samej, ciało jest wolne, nie­skoń­cze­nie wolne, ciało się starzeje, ciało żyje.

Naja Marie Aidt, Ćwiczenia z ciemności,
przeł. Maciej Bobula, Cyranka, Warszawa 2025.
(wyróżnienie własne)

środa, sierpnia 13, 2025

5861. Z oazy (CCCLXVII)

Co­tygodniowe odliczanie literek, trzy. Poślizgnięte okrutnie na osi czasu.

To powieść z jazdą po wielu ban­dach. Żadnych delikatnych pociągnięć pędzla. To przede wszystkim opowieść o tym, że do najgłębszych pokładów siebie zawsze mu­si­my halsować. Wiele fragmentów czy­tałam na bezdechu. Mocna bardzo książka.

W świecie wspólnym dla wszystkich poza nim płynął jeden ogólnoludzki czas; stopniowo nabierało tam kształtu mroczne przeznaczenie, które każdy mieszkaniec postrzegał jako swoje własne.

🖇

Co robić? – wzniósł niemy krzyk rozpaczy. Tak właśnie wygląda moje ży­cie: gdzieś zawsze tkwi jakaś fatalna pułapka, która tylko czeka, żebym w nią wpadł. […]  „am rather in trouble”, sam bym chciał wysłać taki te­le­gram – tylko do kogo?

🖇

[…]  musiał zacząć starać się raz jeszcze uczynić zdatnymi do życia pust­ko­wie swojego wnętrza oraz pustkowie, które nastało w miejsce jego relacji z otaczającym go światem.

🖇

[…]  mózgi mieli zawiłe i pogmatwane jak przerośnięte amonity – prze­sta­wa­ły działać natychmiast, gdy tylko próbowali ująć coś całościowo.

🖇

Jak miałby odpowiedzieć na jej pytania zaostrzone na osełkach dobrych intencji i ciekawości?

🖇

     – […]  Proszę tędy. Zajęcia przygotowawcze naprawdę nie poszły na mar­ne. Na pewno coś mi z nich w głowie zostało i jeszcze kiedyś się przyda. Wystarczy, że będę cierpliwie czekał, w końcu na tym polega edukacja, prawda?
     Ptak podążył otoczoną bujnymi drzewami alejką za swoim byłym ucz­niem, optymistą trącącym lekko myślą oświeceniową, i wyszedł przed ce­gla­ny budynek w głębokim kolorze czerwonej ochry.

🖇

     – Zależy – odparła z lodowatą obojętnością, jakby chciała dobitnie dać mu do zrozumienia, jak głupie zadał pytanie.

🖇

     – Odjedziesz swoją czerwoną sportową bryką, zostawiając biednego przy­ja­ciela samego?
     – Kiedy biedny przyjaciel zalewa się w trupa, najlepiej właśnie zostawić go samego. Inaczej obie strony mają potem problemy.
     – Niesamowite! Ty naprawdę posiadłaś esencję ludzkiej mądrości!

🖇

Genuine: prawdziwy, autentyczny, szczery, uczciwy, realny, z praw­dzi­we­go zdarzenia – Ptak, w końcu nauczyciel angielskiego, przywołał w pamięci wszystkie znaczenia tego słowa i zaraz pomyślał, że od każdego z nich dzieli go teraz bardzo wiele.

🖇

Czy damy radę odbudować jakoś wspólne życie? A potem znowu to samo niezadowolenie, to samo niespełnione marzenie, Afryka tak odległa jak wcześniej…

🖇

Ich angielski, surowy przez ubogi zasób słów, sprawiał, że rozmowa przy­po­mi­na­ła grę. Mimo to udawało im się dyskutować zupełnie wprost, bez emocji, które stworzyłyby niepotrzebne napięcie.

🖇

Nie chciał, ale musiał przyznać: stracił przekonanie o własnej słuszności, absolutnie niezbędne, by obwiniać o cokolwiek innych.

🖇

     – Zanim whisky i tabletki zaczną działać, opowiem ci historię. Epizod z tej afrykańskiej powieści. Czytałeś fragment o duchach-złodziejach?
     Ptak w ciemności pokręcił głową.
     – Kiedy kobieta zachodzi w ciążę, duchy-złodzieje wybierają w swoim mie­ście jednego z nich i wysyłają do jej domu. Pod osłoną nocy duch wy­pę­dza prawdziwy płód, zajmuje jego miejsce w macicy, a w dniu porodu przyj­mu­je postać niewinnego niemowlęcia.
     Ptak słuchał w milczeniu.
     – Dziecko niedługo potem zaczyna chorować. Matka składa ofiary, pro­sząc o uzdrowienie, a duch po kryjomu zabiera je i chowa w sekretnym miej­scu. Choroby nie da się wyleczyć: kiedy niemowlę w końcu umiera i zostaje pochowane, duch ucieka z grobu i wraca do swoich razem z całym skradzionym majątkiem. Chce mieć pewność, że zagarnie dla siebie całą miłość matki, tak by nie żałowała ofiar, dlatego przybiera postać bardzo pięknego niemowlęcia. Afrykańczycy wierzą ponoć, że takie dzieci rodzą się, by umrzeć.

🖇

Ratowanie sytuacji zupełnym kłamstwem sprawia, że kiedy prawda wyjdzie na jaw, znowu trzeba zmyślać.
     – Racja – zgodził się Ptak.

🖇

     – Już wiesz, kim jestem? – zapytał, odwracając się w jego stronę.
     – Pewnie.

🖇

Jak pisał Kafka w listach do swojego ojca, jedyne, co rodzic może zrobić dla dziecka, to powitać je na świecie.

🖇

Chciał wziąć podłą, zachłanną część siebie, która bała się, ale zarazem pra­gnę­ła usłyszeć tę propozycję, i ukryć ją w jakimś ciemnym dole.

🖇

Przestrzeń jego snu była lejkowata: wchodził w nią bez trudu, od szerszej strony, ale by się obudzić, musiał pokonać wąskie gardło na drugim końcu.

🖇

Przez cały ten czas milczeli. Byli zbyt poirytowani, nie mieli pewności, czy zdołają cokolwiek powiedzieć, nie raniąc się nawzajem.

🖇

Mówił zupełnie spokojnie. Poczuł, że nareszcie udało mu się uniknąć naj­więk­szej pułapki; odzyskał zaufanie do samego siebie. […]
     – Chcę tylko przestać uciekać od odpowiedzialności.

🖇

     – Też masz wrażenie, że w płaczu niemowlęcia kryje się wiele różnych znaczeń? – zapytała […]. – Kto wie, może ma w sobie sens wszystkich ludz­kich słów.

🖇

W wieku sześciu lat Ptak zadał ojcu następujące pytanie:
     „Tato, gdzie byłem sto lat przed tym, jak się urodziłem? Gdzie będę sto lat po tym, jak umrę? Co się ze mną stanie po śmierci?”.

Kenzaburō Ōe, Osobiste doświadczenie,
przeł. Dariusz Latoś, PIW, Warszawa 2022.
(wyróżnienie własne)

Kusząca wizja prosto z piekła. Zgodnie z teorią Himiko w innym wszechświecie tak pewnie wyglądała rze­czy­wi­stość. Ptak otworzył oczy, by wrócić do wyzwań swojego świata, tego, który sam wybrał.

🖇

[…]  w prawdziwym życiu koniec końców jesteśmy zmuszeni, by postępować właściwie.

🖇

Nawet wśród tego rodzaju przeżyć są takie, które co praw­da przypominają samotną wędrówkę w głąb ja­ski­ni, ale koniec końców człowiek natrafia na tunel pro­wa­dzą­cy do wyjścia, do jakiejś ogólnoludzkiej prawdy.

🖇

Im dalej spod kontroli świadomości uciekały komórki nerwowe na powierzchni jego skóry i w całym ciele, tym mocniej doświadczał wspaniałości tej pory roku, pory dnia oraz tętniącego życiem poczucia wolności.

(tamże)

5860. Zielnik (XLIV)   // Czekariat (CXX)


fot. Saxifraga.
 

Połóż stopy na podłodze, żebyś miała kontakt z ziemią. Opisz wszystkie detale, wszystko, co zwraca twoją uwagę, co czujesz, słyszysz, widzisz. I pamiętaj, żeby opowiadać w czasie teraźniejszym.
     – Dobra – mówię i stawiam obie stopy na ziemi.

Naja Marie Aidt, Ćwiczenia z ciemności,
przeł. Maciej Bobula, Cyranka, Warszawa 2025.

Profesora Saxifraga:
Physoplexis comosa

Jabłoń:
(doszukała polskie imię tej piękności,
podobno brzmi tak, ładnie!
)
Diabelski szpon

wtorek, sierpnia 12, 2025

5859. Z oazy (CCCLXVI)

Co­tygodniowe odliczanie literek, dwa. To ta książka cisnęła, by odliczyć pierwsze literki, by ona nie utknęła w chronologicznej książkowej poczekalni. W zeszłym ty­god­niu minęła osiemdziesiąta rocznica zrzucenia bomby atomowej i z tej okazji się­gnę­łam po tę przejmującą lekturę. Choć w oryginale ukazała się w 1965 roku, jej wy­mo­wa wciąż jest do bólu aktualna. Niestety, nie ma pewności, czy jako ludzkość na­uczy­li­śmy się tego, czego trzeba z doświadczeń milionów istnień, które pochłonęła II Wojna Światowa czy, skoro mamy pamięć rybki akwariowej, tysięcy istnień, które teraz pochłaniają działania w Gazie czy w Ukrainie.

Publikacja ta nie dopełnia jednak Hiroszimy, którą w sobie noszę. Można powiedzieć, że ledwie musnąłem jej powierzchnię. Hiroszima nigdy się nie kończy – chyba że ktoś zakryje na nią oczy, zatka sobie uszy i zaknebluje usta.

🖇

Chciałbym opowiedzieć przede wszystkim o ludzkiej godności: najbardziej fundamentalnej kwestii, jaką odkryłem w Hiroszimie, i bez wątpienia do­kład­nie tym, z czego pragnę czerpać teraz siłę. Piszę „odkryłem”, lecz jak dla mnie ludzkiej godności nie sposób precyzyjnie zdefiniować. Wykracza poza zakres pojęć, których istotę da się odwzorować przy pomocy słów. […]  Była to godność niezwykle ludzka w swojej naturze, taka jaką podziwiałem od dziecka i zastanawiałem się, kiedy będzie mi dane ją osiągnąć. Gdy teraz o tym myślę, głównym psychologicznym czynnikiem przesądzającym o mo­ich częstych podróżach do Hiroszimy była właśnie ludzka godność, jaką czu­łem w tutejszych mieszkańcach.

🖇

[Yoshitaka Matsuzaka]  Pojawiło się we mnie pragnienie, by samodzielnie zająć się kuracją, by odrodzić się jako człowiek, i choć ucierpiałem w ataku nuklearnym, zdobyć na własność śmierć niebędącą jego następstwem, taką samą jak śmierć ludzi, którzy go nie doświadczyli.
     […]  „Proszę pamiętać, że istnieją też hibakusha pełni optymizmu, którzy nie cierpią przez powikłania i nie chcą, by inni robili z nich eksponaty ruchu na rzecz zakazu broni atomowej, i zamiast tego wolą na powrót stać się zwy­kłymi ludźmi, którymi byli wcześniej.

🖇

Oddajcie mnie
Oddajcie ludzi
Ze mną związanych

Wieczny pokój
Ludzkiego
Całego ludzkiego świata
Oddajcie pokój

[Sankichi Tōge (1917–1953)]
     To wołanie poeta wydobył z siebie właśnie dla nas, tych, którzy przeżyli…

🖇


O strefie zero nie ma się od kogo dowiedzieć.
[z:] Iri Maruki, Toshiko Akamatsu, Pikadon,
Potsudamu Shoten, Tokio 1950.

🖇

Tego ranka latem 1945 roku także przyjechało tu wielu podróżnych. Ci, któ­rzy osiemnaście lat temu wyjechali tego samego lub następnego dnia, prze­ży­li; ci, którzy nie opuścili miasta, musieli doświadczyć naj­okru­tniej­sze­go losu, jaki mógł spotkać człowieka w XX wieku. Niektórzy wyparowali na­tych­miast, inni zmagają się z nim do dziś, żyjąc ze strachem na myśl o licz­bie białych krwinek.

🖇

Cała Hiroszima to cmentarz. W każdym zakątku stoją pomniki ku pamięci zmarłych, niektóre nie większe od zwykłego kamienia.

🖇

[…]  gdy tylko wychodzę na zewnątrz, od razu napotykam zupełnie dla mnie nową, prawdziwą Hiroszimę. Wnikam w nią, chcę ją poznać bliżej, głębiej. Czuję, że to moja pierwsza wizyta w tym mieście, która dała mi szansę prawdziwego spotkania z nim; że będę tu wracał wiele razy i do­kła­dał starań, by zrozumieć ludzi prawdziwie hiroszimskich.

🖇

„Wie pan, jaki poziom białych krwinek ma zdrowa osoba?” Na moment ule­gam złudzeniu: „Skoro można mieć nawet osiemset trzydzieści tysięcy, to u zdrowego człowiek pewnie też jest ich całkiem dużo…”. Dowiaduję się, że mój poziom nie przekracza sześciu tysięcy. Nie mam odwagi dalej patrzeć przez mikroskop.

🖇

Kiedy mówi o pacjentach z białaczką, doktor [Fumio] Shigetō ma w oczach głęboką ciemność pełną smutku, której nie potrafię zapomnieć. On sam rów­nież jest hibakusha, on także widział piekło. Po dziś dzień z wielką ludz­ką godnością walczy przeciwko bombie atomowej, której cień nadal kryje się w organizmach ofiar – należy do ludzi, jakich nie ma nigdzie poza Hi­ro­szi­mą, jest prawdziwym człowiekiem hiroszimskim.

🖇

Redaktor [Toshihiro] Kanai pyta: „Z czego jest znana bomba atomowa: ze swojej potęgi czy z cierpienia, jakie wyrządza ludziom?”. Odpowiada bez cienia wątpliwości, że w oczach świata w Hiroszimie i Nagasaki chodzi o ni­szczycielską siłę broni nuklearnej, nie o tragedię ofiar.

🖇

[…]  zaniedbuje się podstawowy wysiłek, który powinien polegać na przed­sta­wianiu całemu światu doświadczenia ofiar broni nuklearnej. Hibakusha z Hiroszimy i Nagasaki, tak żywi, jak i umarli, z całego serca pragną, by cały świat dowiedział się o ludzkim cierpieniu, jakie zsyła bom­ba, nie o jej potędze.

🖇

Jakże wiele osób zwierzało mi się, że o ile wcześniej nic im nie dolegało, o ty­le od dnia ataku nie byli już zdrowi, choć nie wykazywali też jed­no­znacz­nych symptomów. W Hiroszimie panuje w tej kwestii pewien pa­ra­doks: z jednej strony obowiązuje pogląd, że ekspozycja na wybuch ato­mo­wy – doświadczenie, z jakim nikt wcześniej w historii ludzkości nie musiał się zmagać – może wywoływać najróżniejsze objawy i nie sposób z pew­no­ścią wykluczyć jej związku z żadnym z nich; z drugiej strony ofiary mogą liczyć na pomoc z państwowej kasy, dopiero gdy choroba osiągnie śmier­tel­ne stadium.

🖇

Pozostaje nam jedynie wolność do tego, by nosić w naszych ubogich wnę­trzach pamięć o tych, którzy mimo wszystko nie odbierają sobie życia. […]  Jestem przeżarty niemocą jak pleśnią, gdy jednak odkrywam na nowo głę­bo­ko ludzką, fundamentalną moralność w tutejszych ludziach, którzy wbrew wszystkiemu nie wybierają śmierci z własnej ręki, wraca mi odwaga.

🖇

Nawet kiedy człowiek wszystko traci, to jednak coś zyskuje – od czasu Błysku dogłębnie się o tym przekonuję.

🖇

Sentymentalne myślenie, powie ktoś? A gdybyście sami mieli ciało oszpe­co­ne keloidami i pragnęli punktu zaczepienia, który pomógłby wam uporać się z powodowanymi przez nie ranami na psychice, co innego by wam zo­sta­ło poza wiarą, że wasze blizny posiadają kluczową wartość potrzebną do zakazania broni jądrowej? Jak inaczej można dokonać sublimacji cier­pie­nia i strachu jałowego umierania na białaczkę w coś mającego sens?
     Hiroszima jest w każdym człowieku w Japonii, w każdym człowieku na świecie – my, którzy tylko przypadkiem jej uniknęliśmy, po­win­ni­śmy my­śleć o życiu i śmierci, plasując to nastawienie w samym centrum.

🖇

Hiroszima jest nie tyle dowodem potęgi nowej broni, ile dowodem eks­tre­mal­ne­go cierpienia, jakie ona wywołuje. Ludzie chcą o tym za­po­mnieć i żyć jakoś dalej, to powszechna postawa na całym świecie. I na Wschodzie, i na Zachodzie przywódcy mówią jednym głosem: utrzymujemy arsenał ato­mo­wy jako gwarancję pokoju. Istnieje zapewne miejsce na różne prze­wi­dy­wa­nia i teorie co do rzeczywistych skutków, jakie to przyniesie w kontekście prawdziwego pokoju […].

🖇

Spędzać dni, starając się od niej oddalić, nie wracać do niej świadomie – szczególnie jeśli uda się wyzdrowieć, wrócić do społeczeństwa i nie mieć z Hiroszimą nic wspólnego – to dla pacjenta największe szczęście. Jakże byłoby wspaniale, gdyby wszyscy mogli tego doświadczyć.

🖇

Zamiast uciekać, przyjął Hiroszimę całym sobą. Dla kogo to robił? Dla wszystkich ludzi, którzy będą żyć dalej, kiedy on poniesie już tragiczną śmierć – dla nas. Płomienne zaangażowanie Sadao Miyamoto wynikało właśnie z faktu, że widział przed sobą nieuchronny koniec. […]
     By pokonać lęk przed własnym tragicznym końcem, trzeba wierzyć, że pomoże on pozostałym stawić czoła śmierci.

🖇

Są ludzie, którzy nadal mieszkają w Hiroszimie i wcale nie milczą o eks­tre­mum ludzkiej tragedii, jaka się tu wydarzyła, nie zapominają, zamiast tego mówią o niej, badają ją, dokumentują – to ponure zajęcie wymagające nie­zwy­kłego wysiłku. […]  Mają, jako jedyni, prawo zapomnieć, zachować mil­cze­nie, a mimo tego dokładają starań, by jednak opowiadać, by zgłębiać i upamiętniać tę tragedię.

🖇

[…]  w Hiroszimie, gdzie miała być zrzucona bomba, żyją ludzie, którzy dołożą starań, by zmienić to piekło w coś bardziej ludzkiego.

🖇

Czy jest jednak coś straszniejszego i bardziej groteskowego niż potężni po­li­tycy, którzy rozumują tak lekceważąco – którzy zakładają, że ludzie i tak jakoś się wyratują, choćby zrzucić ich w najpotworniejsze bagno? Czy gdzie­kol­wiek indziej istnieje humanizm obleczony w równie absolutną po­dłość? Moim zdaniem odpowiedź brzmi: nie.

🖇

Pewnego dnia zapytał starszego lekarza, dlaczego Hiroszima musi cierpieć, mimo że wojna już się skończyła. […]  „Dlaczego? Przecież już po wszyst­kim”, myślał, zapewne przeczuwając, że dla mieszkańców Hiroszimy praw­dzi­wa, tragiczna wojna wcale się nie skończyła. Zrozumiał, że wręcz prze­ciw­nie: najgorsza, pełna niepewności walka dopiero się rozpoczęła i będzie trwać jeszcze całe dekady (w chwili obecnej trwa już dwie) albo nawet w nie­skończoność, pod postacią ryzyka wystąpienia syndromu atomowego u następnych pokoleń […].

🖇

„Dlaczego Hiroszima musi cierpieć, mimo że wojna już się skończyła?”, py­tał młody dentysta (inna rzecz, że następna okrutna wojna dopiero co się rozpoczęła) starszego lekarza, a w odpowiedzi usłyszał jedynie milczenie. Nawet gdyby wykrzyczał tę skargę tak głośno, by usłyszeli go ludzie na ca­łym świe­cie, nikt z nas nie potrafiłby odpowiedzieć. To absurd, którego ża­den człowiek nie jest w stanie wyjaśnić. […]  milczenie starszego nie by­ło milczeniem jednostki, ale całej ludzkości.

🖇

Nadal nie ma dowodu, który pozwalałby wierzyć, że dobro ludzi ratujących ofiary wygrało ze złem ludzi, którzy stworzyli bombę atomową. Każdy jed­nak, kto sądzi, że ostatecznie odrodzą się na tym świecie ludzka har­mo­nia i ludzki porządek, powinien bacznie przyglądać się trwającym od dwóch dekad zmaganiom hiroszimskich lekarzy, ich walce o wątpliwych szansach na zwycięstwo.

🖇

Nie wolno nam zapominać, że naiwne sumienia nas wszystkich, całej ludzkości, pozostają nietknięte właśnie dzięki samokontroli hibakusha, którzy nie poddają się mimo ogromnej rozpaczy.

🖇

Nas, ludzi spoza Hiroszimy, podobne historie przebudzają jak kwas wlewany prosto do oczu i uszu – ale szybko wyrzucamy je z pamięci.

🖇

Błysk sam nie spada, ktoś musi go zrzucić.

🖇

Przeszła kilka operacji – nie ze względów zdrowotnych, ale właśnie dla przy­wró­ce­nia dawnego wyglądu. Nauczyły ją jednego: „utraconego pięk­na” nie da się odzyskać. […]
     Pani Murato skorzystała z okazji i porzuciła chorobliwy stan przy­wią­za­nia do przeszłości, odmawiania kontaktu z rzeczywistością i odosobnienia. Nawróciła się na realny świat i przyszłość. […]
     Tamtego dnia pani Murato aż do ostatniej chwili wahała się, czy zabrać głos przed kamerami. To pokazuje, że jej przemiana nie jest niczym wyryta w kamieniu prawda wiary, przeciwnie, jej nawrócenie opiera się na co­dzien­nej walce.

🖇

[…]  ludzkie tragedie, które widziałem w Hiroszimie (choć były to tylko zerk­nię­cia okiem turysty), nawet te napełniające największą rozpaczą, upewniały mnie przynajmniej – bo nie mam odwagi sugerować, by we wszyst­kich można było odnaleźć coś pozytywnego – że w sercach Ja­poń­czy­ków bez żadnych wątpliwości kryje się ludzka godność.
     Spotkałem ludzi nieugiętych, którzy wciąż żyją na ziemi pełnej kieł­ku­ją­cych nasion najgłębszej rozpaczy i nieuleczalnego szaleństwa. […]  Mogłem wysłuchać ludzi, którzy mimo wszystko nie tracą zmysłów i sumiennie re­a­li­zują swoje dążenia, choć nie ma dla nich żadnej solidnej nadziei. W Hiro­szi­mie znalazłem okazję do realnej refleksji nad autentycznym człowieczeństwem.

Kenzaburō Ōe, Zapiski z Hiroszimy,
przeł. Dariusz Latoś, PIW, Warszawa 2024.
(wyróżnienie własne)

A jednak tydzień później, gdy wyjeżdżaliśmy [Autor i Ry­ō­suke Yasue] z Hiroszimy, obaj wyraźnie czuliśmy pod palcami punkt zaczepienia niezbędny, by zacząć wy­dra­py­wać się ku realnej poprawie z dna przy­gnę­bie­nia, na które opadliśmy.

🖇

Skrupulatnie znajdował zajęcia, by za­peł­nić dni – tak nie robią ludzie, którzy stracili nadzieję.

🖇

Można powiedzieć, że ci, którzy zginęli przez bombę, od­dali za nas życie. Ich ofiara jest święta. Powinniśmy iść drogą pokoju, a oni, szlachetni ludzie, którzy oddali ży­cie, będą nad nami czuwać.

(tamże)

5858. Z oazy (CCCLXV)

Co­tygodniowe odliczanie literek, raz. Poślizgnięte jeden dzień, bo nijak nie miałam weny i siły, by zdecydować, według jakiego klucza wybrać fragmenty. Poszłam na sa­mo­ograniczający się żywioł. Wybrałam z gęstego najgęstsze, a potem z naj­gęst­sze­go najgęstsze-najgęstsze.

Ta lektura to trochę powrót do przeszłości i okazja do wspominek. Pamiętasz swój pierwszy telefon mobilny? Pamiętasz kształt swojego życia z czasu, gdy opłaciłeś pierwszy rachunek za usługi telekomunikacyjne? Pamiętasz puszczanie żebraka?

Wspominaliśmy z Sadownikiem również wcześniejszy czas. Wydaliśmy majątek na karty telefoniczne. Gdy byłam dzieckiem do dziadka dzwoniło się, zamawiając mię­dzy­miastową podając na koniec numer telefonu: 6. Niewyobrażalne dziś!

Co mnie obchodzi Ameryka? Ameryka nie jest światem, zatytułował Morris­sey swoją piosenkę, ale nie miał racji. Stany Zjednoczone są pęp­kiem świa­ta. Nie mówię tu nawet o postępującej katastrofie klimatycznej, w któ­rej odgrywają kluczową rolę. Przecież owa „ojczyzna wolności” daje przykład, że cała ta demokracja to nie jest coś, co trzeba traktować aż tak poważnie. Przekaz, który dobrze się przyjął w Polsce – rodzima prawica była wpa­trzo­na w Trumpa jak w obrazek – i który dał wy­mów­kę prze­róż­nym re­ży­mom: „Nas się czepiacie? Popatrzcie na USA!”.
     Takie masochistyczne śledzenie ponurych wiadomości ma swoją nazwę – doomscrolling. […]  problemy zostały. Zagłada klimatyczna, upadek demo­kra­cji, wojna z kobietami, konserwatywne widma krążące nad Polską i od­bie­rające życiu smak.

🖇

Frazy, których używamy na co dzień, stają się przezroczyste, ale wy­star­czy­ło­by przenieść się w czasie, żeby dostrzec ich niezwykłość. Co robi Colin z obrazka? „Gapi się w telefon”. Zabierzmy to zdanie wehikułem czasu do roku 1985 (jak w Powrocie do przyszłości) – jak zostałoby zrozumiane? Że ktoś waruje przy aparacie telefonicznym, czekając na rozmowę, jakby wpatrywanie się w ten aparat mogło w magiczny sposób przywołać dzwo­nią­ce­go. Dawne czasy, gdy słuchawkę trzymało się przy uchu, a nie przed nosem. […]
     „Gapienie się w telefon” brzmi pejoratywnie, bo ma tak brzmieć – to zda­nie mówiące o upadku obyczajów. Kiedyś ludzie ze sobą przebywali i roz­ma­wiali, perorują konserwatyści, a teraz nic, tylko gapią się w telefon.

🖇

Pogapmy się i my na ludzi gapiących się w telefon: co właściwie robią? Bez niegrzecznego zaglądania przez ramię można to odczytać z ruchu ich dło­ni – czy ruszają kciukiem niczym wycieraczką, przebijając się przez stru­mień treści na Twitterze lub Facebooku, czy tańcują po ekranie palcem, łą­cząc ze sobą symbole w jakiejś grze logicznej, czy po prostu trzymają te­le­fon i się gapią, więc niechybnie konsumują treści wideo?

🖇

Mam bowiem wrażenie, że coraz częściej, zamiast rozszerzać nasze moż­li­wo­ści (koncept cybernetycznego Człowieka+), [aplikacje] żerują na naszych słabościach, wchodzą wszędzie tam, gdzie zawiodło państwo albo zawiódł zdrowy rozsądek.

🖇

[…]  jak znaleźliśmy się w tym miejscu. Jak prosty wynalazek Ale­xan­dra Grahama Bella ewoluował do formy komputera o potężnej mocy obli­cze­nio­wej, noszonego w kieszeni. Jak pełen aplikacji smartfon wkroczył w różne dziedziny życia i je odmienił. I czy jeszcze potrafimy bez niego żyć?

🖇

„Wydaje ci się, że iPhone służy do rozmawiania i esemesowania, i robienia zdjęć, i używania aplikacji i internetu? iPhone służy do przeżywania bycia posiadaczem iPhone’a”, zauważył Jacek Dukaj, pisarz science fiction i ese­i­sta. Apple. Firma legenda, kochana i nienawidzona. […]
     W produktach Apple’a wszystko służy do tego, żeby przeżywać bycie po­sia­daczem apple’a. Przyjemność dawało już samo otwieranie pudełka, bo każ­dy element zestawu starannie zapakowano.

🖇

Rzeczy, które dziś należą do najbardziej podstawowych funkcji, ćwierć wieku temu stanowiły tylko obiekt marzeń.

🖇

W czasie kryzysu uchodźczego widok telefonów w dłoniach migrantów bu­dził oburzenie – jakby posiadanie przez osobę uciekającą przed wojną i ter­ro­rem prostego urządzenia elektronicznego miało świadczyć o… O czym właściwie? Że jest zamożna, ma dom i samochód, więc nie potrzebuje po­mo­cy? […]  Szybkie ćwiczenie. Musisz uciekać z domu – co ze sobą za­bie­rzesz? Urządzenie, które pozwala komunikować się ze światem, za­pew­nia nawigację, dostęp do informacji. Kawałek elektroniki, która będzie twoim adresem, gdy nie będziesz mieć adresu, twoim domem, gdy nie będziesz mieć domu. Z jakim telefonem wybiegniesz na ulicę, gdy zawyją syreny? Zajrzyj do swojej kieszeni lub torebki albo popatrz na swoje biurko.
     Doszukiwanie się logiki w seansach internetowej nienawiści prowadzi na manowce, bo nienawiść rządzi się nie logiką, lecz emocjami. Jakie emocje stoją za „biednymi Polakami patrzącymi na smartfony uchodźców”? Czy chodzi o samą zazdrość o elektroniczny gadżet (z jakiegoś powodu na zdję­ciu widziano zawsze „najnowszy model”), czy o coś więcej? Może po prostu nikt nie lubi ofiar, ludzi potrzebujących pomocy. Najłatwiej pozbyć się pro­ble­mu, jeżeli się uwierzy, że taka osoba wcale nie potrzebuje, by ktoś po­dał jej dłoń.

🖇

[…]  drzewo nie zakwitnie, dopóki nie nadejdzie czas kwitnienia, tak samo cywilizacja nie znajdzie zastosowania dla maszyn pa­ro­wych (znanych prze­cież już w starożytnym Rzymie), dopóki nie nadejdzie czas maszyn pa­ro­wych. Czas podróży międzyplanetarnych jeszcze nie nadszedł. Za to wreszcie nadeszły czasy błyskawicznej komunikacji – choć jej mniej lub bardziej zaawansowane wersje są znane od kilkudziesięciu lat. „List elek­tro­nicz­ny” wysyłało się szybko i docierał błyskawicznie, potem jednak cze­kał, aż odbiorca „sprawdzi pocztę”. Prawdziwą rewolucję w komunikacji sta­no­wił nie mail jako taki, ale wynalazek powiadomienia.

🖇

Komunikatory utrzymują nas w stanie ciągłej gotowości. Punkt widzenia zależy tu od punktu siedzenia – gdy coś do kogoś napiszemy, liczymy, że błyskawicznie dostaniemy odpowiedź. Ale przecież nie zawsze da się od razu odpisać, nawet jeśli aplikacja doniesie nam, że odbiorca zobaczył i przeczytał wiadomość. Pal licho sprawy służbowe, które i tak lepiej za­łatwiać mailem, żeby mieć potem podkładkę. Gorzej, gdy chodzi o interakcje międzyludzkie, zwłaszcza romanse. Piszemy do kogoś… Czy odbierze? Tak! Więc dlaczego nie odpisuje? Ludzie nie odpisują, bo akurat coś robią, bo najpierw układają starannie odpowiedź, a potem zapominają, że mieli od­pi­sać. Albo po prostu im się nie chce. To często problem czysto logi­stycz­ny, z dziedziny zarządzania czasem. Zadanie domowe z ma­te­ma­ty­ki: z iloma użytkownikami Messengera możemy utrzymywać stały kontakt w ciągu doby, jeśli chcemy jeszcze obejrzeć serial na Netflixie i przejrzeć TikToka oraz – nie wiem – wyjść na rower, popracować, pouczyć się i zrobić obiad?

🖇

Słowo „emoji” wbrew pozorom nie ma nic wspólnego z „emotikonami”, czyli „ikonami emocji”. To japońskie słowo – zbitka „e” (obraz) i „moji” (znak). Oznacza obrazki, które przedstawiają nie tylko stany emocjonalne, lecz tak­że przedmioty i symbole.

🖇

W 2020 roku do standardu Unicode dołączyło sto siedemnaście nowych emo­ji, co daje łącznie zawrotną liczbę trzech tysięcy stu trzydziestu sześciu obrazków, którymi można urozmaicać tekst. […]  Co przedstawia obrazek, każdy widzi. Ale co ten obrazek naprawdę znaczy? To już zależy od oby­cza­ju. Przyjęło się na przykład, że „bakłażan” to symbol penisa. Dlaczego nie „ogórek”? Pewnie dlatego, że w wersji na iPhone’a ogórek jest pokrojony.

🖇

Warto o tym pamiętać – każda aplikacja jest zależna od kogoś, kto ma (mniej lub bardziej metaforyczny) guzik do jej wyłączenia. Jeśli nie jakiś nowy, lepszy Trump albo prezes zamordystycznej partii, to Mark Zuc­ker­berg, który pilnuje, żebyśmy zbytnio nie rozrabiali […].

🖇

[…]  zdjęcie jest odbierane inaczej. W realu wszystko trwa chwilę. Podczas spotkania z kimś nie rejestrujemy wszystkich szczegółów, wspomnienia skła­da­ją się z rozmytych plam. A tu zdjęcie, nad którym można ślę­czeć go­dzi­na­mi i znajdować nowe ciekawostki  […]  Surowe zdjęcie wpada często wprost do doliny niesamowitości. Rzeczywistość trzeba poprawić, żeby wyglądała na prawdziwą.

🖇

W mediach obrazkowych nie da się zignorować obecności kobiet, bo je po prostu widać. Wiele z nich, wbrew seksistowskim stereotypom, korzysta z nowoczesnych środków przekazu. Naturalnym odruchem obronnym pa­triar­chatu jest więc zdeprecjonowanie tych mediów jako „serwisów dla pu­sta­ków”. […]  W mediach opartych na obrazie i wideo można udawać, ale można też być sobą – zwłaszcza jeśli do tej pory było się osobą niewidzialną.

🖇

Kiedy jesteś częścią problemu, nie możesz być rozwiązaniem.

🖇

Komputery. Tak powinniśmy myśleć o swoich komórkach, choć wciąż uwa­ża­my je za coś odmiennego. Całkiem słusznie – wzięły się z zupełnie in­nej kultury i stworzyły zupełnie nową erę komputeryzacji. Nowy cyfrowy świat, w którym programy nazywa się apkami.
     […]  Smartfon to jednak coś zupełnie innego niż mały komputer. Zmienił sposób, w jaki konsumujemy i tworzymy treści.

🖇

Misją firmy Google jest ewidentnie cyfryzacja wszystkiego. Świata, kul­tu­ry – i ludzi. Na razie najlepiej idzie ze światem.

🖇

Wyszukiwarka Google i sieć społecznościowa Facebooka (tam treść teo­re­tycz­nie filtrują użytkownicy) były początkowo neutralnymi narzędziami, dziś jednak zajmują pozycję władzy. Klikną i znikasz.

🖇

Warto o tym pamiętać – każda fizycznie istniejąca maszyna, która do działania wymaga aplikacji, chmury, serwera, zamieni się w niezbyt wygodny przycisk do papieru w momencie, gdy ta usługa przestanie działać.

🖇

Nie ma żadnej apki, która pokona trzy zbędne schody, żaden iPhone nie otworzy bezsensownie ciężkich drzwi w galerii handlowej.

🖇

[…]  często największym wrogiem drobnych przedsiębiorców jest wielki biznes. […]  Apki są polityczne, nawet jeśli na ich ikonce tego nie widać.

🖇

Dziwnym trafem takie wynalazki jak zmywarka, robot sprzątający i Uber Eats pojawiły się, gdy w ramach równouprawnienia domowymi obo­wiąz­ka­mi musieli się zająć mężczyźni.
     Istnieje rodzaj konserwatyzmu podszytego zwykłą ludzką ignorancją, który każe na widok nowych rzeczy pytać: „Po co to komu?”. Zwykle pytają tak ludzie, którzy faktycznie nie wiedzą – po co – bo ta nowa rzecz roz­wią­zu­je pro­ble­my dla nich niewidzialne.

🖇

Prawicowcy lubią powtarzać: „Fakty nie troszczą się o twoje uczucia” (za „fakt” podają na przykład jakieś psychoewolucyjne bzdury). Tymczasem jest dokładnie na odwrót: ich emocje w ogóle nie troszczą się o pokrycie w rzeczywistości. Tak samo „prawda” nie była do tej pory przedmiotem zainteresowania platform cyfrowych.

🖇

[…]  jeśli chodzi o prawa człowieka, ekonomię i autoidentyfikację, młode kobiety są bardziej lewicowe od chłopców. Dlaczego tak się dzieje? Intuicja mi podpowiada, że chłopcom jest wygodnie, więc nie zastanawiają się nad światem. Dziewczyny po prostu się bronią.

Michał R. Wiśniewski, Zabójcze aplikacje.
Jak smartfony zmieniły nasz świat
,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021.
(wyróżnienie własne)

[…]  cztery pytania dotyczące wpływu każdego medium: Co dane medium wzmacnia lub doskonali? Co zastępuje lub spycha na dalszy plan? Co – wcześniej zepchnięte z pie­de­stału – wydobywa z przeszłości? W co dane me­dium się przeobraża, gdy osiągnie szczyt swoich moż­liwości?

🖇

Wszyscy jesteśmy Tytusami. Małpą z komiksu, a do­kład­niej z jego XVII księgi, wydanej w 1985 roku. Na pierw­szym rysunku Tytus równocześnie czyta książkę, słucha radia, ogląda telewizję, gada przez telefon i psuje ma­szy­nę do pisania, stukając w nią stopami.

🖇

Stanisław Lem (1921–2006) to wszystko przewidział! Przewidział czytniki e-booków, komputery same piszące wiadomości, internet, wirtualną rzeczywistość i zabójcze drony. Niezły wynik, chociaż trzeba się trochę na­gim­na­sty­ko­wać, żeby ponaciągać niektóre detale. Ale na tym polega pisanie fantastyki – rzuca się pomysłami w nie­zna­ną przy­szłość, tak jakby się celowało rzutkami do nie­widzialnej tarczy. Może któraś trafi? Każdego fu­tu­ry­stę ograniczają jego czasy i osobiste poglądy.

🖇

W cybernetyczny system nie są uwikłani ludzie, których na to nie stać, oraz ludzie, których na to stać.

🖇

[…]  świat zmieniają ludzie, od zawsze wykorzystujący do tego celu narzędzia, które akurat mają pod ręką.

(tamże)